sobota, 27 października 2012

hospital report

Od tygodnia nie piłam nic gorącego, przy łóżku mam rolkę miękkiego papieru toaletowego, bo chusteczki nie nadążały, w kilka dni łyknęłam tyle prochów, że normalnie starczyłoby na rok, ale jest lepiej. Już prawie nic nie boli (zapomniałam rano o pastylce na ból snujący się po kościach) i nie dostaję zadyszki w czasie ubierania się. Na stole służącym mi za biuro prawie nie ma papierów, jedynie rozpiska z lekami i to piękne zwolnienie na zielonym blankiecie.
Zero radia, telewizor tylko wczoraj i to nastawiony na Via Sat History, żadnych gazet. Nie wiem, co się dzieje na świecie, czy jedyny ocalały Brat Ka jest aktualnie obrażony, czy też ogłasza kolejne rewolucyjne plany mający zaprowadzić jedynie słuszny ład i porządek. Nie wiem, gdzie wybuchła bomba, ilu żołnierzy zginęło na Bliskim Wschodzie i ile procent poparcia ma która partia.
Przez okno obserwuję zielone wciąż akacje i złocącą się powoli brzozę, taka drobna niemoc, a jaki spokój duszy. I życzę sobie i trzymam kciuki, żeby nigdy, przenigdy nie spotkało mnie nic gorszego. Przeraża mnie myśl, że mogłabym leżeć bezwładna w łóżku zdana na pomoc i opiekę obcych ludzi. Wolałabym umrzeć nagle, niezapowiedzianie, bo wtedy nie zdążyłabym się przestraszyć i żałować życia i tych wszystkich niezałatwionych spraw.
Od jakiegoś czasu myślę o końcu życia, nie tylko mojego, to pewnie przychodzi z wiekiem.

piątek, 26 października 2012

pan kotek był chory i leżał w łóżeczku ...

Z kotkiem tyle mam wspólnego, że dochtórka także i mnie zaleciła rodzaj diety, choć choroba się mieści w górnych częściach ciała, no i kazała siedzieć w domu, co skwapliwie wykonuję. Dała mi przy tym tak zamaszyste zwolnienie, że chyba pierwszy raz w tym stuleciu uda mi się wyzdrowieć do końca. Mimo garści tabletek z rana, sił mam akurat tyle, żeby leżeć malowniczo na szezlongu, no to siedzę sobie przed komputerem, zaparta twardo w krzesełko i obrabiam ostatnie fotki. Nawet nieźle wyszły, mimo częściowego braku świadomości w trakcie ich wykonywania. Albo to zasługa malowniczej jesieni, która zawsze wygląda dobrze.
Miło tak się na chwilę oderwać od życia, nie myśleć o robocie, w ogóle o niczym nie myśleć. Pooglądałam kawałek telewizji śniadaniowej w jednym i drugim programie. No ja nie wiem, ja bym tego nie dała rady w większej dawce. Całość polega na tym, żeby prowadzący ładnie się prezentowali i stanowili clou programu. Nawet jak się trafi ciekawy temat i interesujący rozmówca, to wszystko to ginie w potoku słów duetu ŁadnaPani i ŁadnyPan.

niedziela, 21 października 2012

śmierć motorom


Pojechałam w końcu w te góry, ale nie całkiem było jak chciałam. Przede wszystkim to jechałam w malignie, bo jakieś przeziębienie się we mnie od paru dni wykluwa i dziś zbudziłam się już całkiem do niczego, ale jak miałam się męczyć w domu, to równie dobrze mogłam i na powietrzu. Nie wiem, jak inni, ale mnie w czasie choroby nic nie pasuje. W dzieciństwie chorowanie było super, bo się do szkoły nie szło i można było czytać bez umiaru, a teraz tylko czekam, aż zaraza minie i wrócę do żywych. No to dzisiaj mi nie pasowało bezchmurne niebo i słońce jak lampa, bo to niedobrze na zdjęcia wpływa. Żeby choć jakie obłoko, może być i w sztanach, żeby trochę mgiełki na niebie zrobić, a tu nic, wszystkie gdzieś precz wywiało.
Poza tym wycieczka była nader udana, nasyciłam oczy kolorami i teraz mam zapas na zimę. Poza tym strasznie dużo motorzystów. Nawet mi nie przeszkadza ich sposób jazdy, niech tam się zabijają, byle z daleka ode mnie, bym nie musiała składać zeznań na policji. Wkurza mnie natomiast hałas, jaki generują, szczególnie, gdy dopada nagle, bo taki z nagła ogłuszony i przestraszony kierowca może wykonać jakiś niebezpieczny manewr, nie ze swojej w końcu winy. Motorzyści się bezmyślnie upajają głosem silnika, nie biorąc pod uwagę uszu reszty społeczeństwa. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak wszyscy, jak po sznureczku spadli w jakąś głęboką przepaść. Wszyscy ci dostojni ojcowie rodzin, bystrzy studenci, odnoszący sukcesy przedstawiciele wolnych zawodów, bogaci i ci mniej, wszyscy ci, którzy robią te sztuczki z tłumikami. Nie zasmuciłabym się nic a nic.

poniedziałek, 15 października 2012

Felix miszcz



No pewnie, że z zapartym tchem przez trzy godziny relacji, bez jedzenia, picia i sikania. Brakuje przymiotników do opisania emocji, bo wszystkie wydają się zbyt banalne w połączeniu z tym niezwykłym wydarzeniem. Skok z granic kosmosu, to nie jest coś, co pozostawia człowieka niewzruszonym.

Rzuciłam też okiem na komentarze i znalazłam cudne kwiatki:
~rex33: Nie przeżegnał się przed skokiem, nie pocałowal ziemii po lądowaniu - to chyba mu tego rekordu nie zaliczą?
~Jigsaw666: Nie widziałem by przeżegnał się przed skokiem. To atak na kościół. 

a taki był piękny weekend

uff, już mi trochę uszła para, ale zagotowało się dziś. W zasadzie ten sam problem co zawsze- niechęć do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku ponad absolutne minimum. Nie mogę śrubować wymagań w kosmos, bo część może w ogóle przestać łapać kontakt, ale dojrzewa we mnie chęć zemsty. Mogę podkręcić tempo i zacząć czepiać się detali, absolutnie wszystkich detali.
To są znów dylematy perfekcjonistki, ale z drugiej strony naturalnym zachowaniem człowieka jest to, że wybiera rzeczy, które wydają mu się bardziej atrakcyjne. Daję za mało marchewek na to wychodzi. Nawet szkoda o tym pisać. Liście szumią, słońce świeci, grzyby można kosą, to po co się denerwować, jeszcze mi żyłka pęknie.

poniedziałek, 8 października 2012

super notka o prasowaniu

Skończył się ten szczęśliwy czas, gdy żelazko prasowało tylko lny i bawełny, teraz trzeba zacząć uważać.

Piosenka Adele do nowego Bonda jest całkiem fajna, bardzo w stylu, a ja styl akceptuję. A najfajniejszy jest zawsze początek.

niedziela, 7 października 2012

dzień święty święcić

Wyspałam się przy okazji niedzieli, wysprzątałam na błysk łazienkę i namoczyłam białe do prania. Jak święto, to święto w końcu. Jeszcze tylko cztery kilogramy papierkowej roboty, wizyta w lidrze, bo ponoć maja już świąteczny asortyment, znaczy marcepany i pierniczki i, mam nadzieję, ciasteczka te takie z imbirem chyba. Na koniec weekendowe odwiedziny u rodziców i luzik. Znaczy przygotowanie planu na kolejny tydzień. Zawsze zazdrościłam urzędnikom, że od momentu zatrzaśnięcia drzwi urzędu nie muszą pracować aż do kolejnego dnia. Ja pracuję prawie na okrągło, z przerwą na sen, robota mi się nie śni, ale nie narzekam, a nawet, co czasem wywołuje szok, lubię, zdecydowanie lubię moją fabrykę. Zobaczymy, co napiszę za rok o tej porze, bo szykuje się rewolucja i możemy z tej błogości, w jakiej pracujemy, wpaść w matrix, w okowy umysłowe, w 'tak, proszę pani/nie, proszę pani'. Zawsze miałam szczęście do szefów, dawali luz, pozwalali myśleć i mieć inicjatywę, więc ciężko by mi było, gdybym nagle dostała się pod rządy idiotów, a boję się takiej ewentualności. Klapki na oczach i ciasne umysły zawsze mnie przerażały. Dawniej walczyłam, usiłowałam dowieść swoich racji, teraz już wiem, że racjonalność przegrywa z ideologią. Każdą, jakąkolwiek. Wolność umysłowa i samodzielne myślenie bywają dla niektórych szefów uciążliwe. Stąd wszystkie obawy i zamrożenie decyzji na rok. Potem zobaczymy.

piątek, 5 października 2012

paracetamolum 650 mg

Trzeba było reagować w porę, a teraz ból mi głowę rozsadza i zimno kości przenika, choć za oknem piękna i złocista jesień. Tak mi się marzą góry, postałabym na wierzchołku, posłuchała wiatru i powybiegała wzrokiem w dal, ale chyba nie tej jesieni, niestety, nie składa się. Wybiorę się pewnie za tydzień, obejrzeć to, czym zachwyciłam się zimą, a potem wiosną raz jeszcze. Teraz powinno być pięknie.


poniedziałek, 1 października 2012

Jak co rano, słucham radia. Po co? Właśnie już nie wiem, bo Trójka zamiast podać wiadomości i dziarskimi piosenkami przyjemnie przygotowywać do dnia, jak bywało drzewiej, drażni. Reklamy, reklamy, reklamy, a każda kolejna głupsza od poprzedniej. Niemal każda obraża inteligencję i poczucie smaku nawet przeciętnie rozgarniętego słuchacza. Całkiem niedawno śniadanie ugrzęzło mi w gardle, gdy pani sugestywnie opowiadała o nieprzyjemnym zapachu w związku z okolicami intymnymi (no takiego właśnie zestawu słów używają), jelita, trawienie, mocz - to wszystko do śniadania. Teraz regularnie daje głos aktor wszechfilmów Szyc. Jest jeszcze sepleniąca pani Michniewicz, zupełnie bezinteresownie złośliwa i nieprzyjemna. Nie żal mi wijących się w studio polityków, żal mi siebie, że muszę tego słuchać. Protestuję więc suszarką, planując układanie włosów na ten moment. Nie chcę słuchać jej osobistych wycieczek, nie mających zupełnie związku z meritum, drażni mnie ton p.t. "A tuś mi bratku", gdy wyciąga z kapelusza królika-potwora, ni to zarzut, ni to przytyk i pyta o coś bez związku z przedmiotem rozmowy i nie pozwala na odpowiedź, albo ją przerywa przeskakując na inny temat, nie podoba mi się jej nieudolność w prowadzeniu dyskusji, gdy ma więcej niż jednego gościa. Nie lubię też sapiącego pana Piotra Es o enuchowatym głosie. uuu. idę