poniedziałek, 24 grudnia 2012

Czerwone Gitary - Jest taki dzień

Jaka wigilia, taki cały rok, dlatego wstałam rano, spędziłam pracowicie, spróbowałam każdej potrawy, miło i bez spięć przegadałam wieczór z rodziną sięgając wspomnieniami do przed wojny. O tym, jak babcia poszła do okulisty i przyjęła któreś z kolei szkła, choć nie pasowały, bo 'ona taka miła była', o tym, jak miałam namalować cały pochód pierwszomajowy, a nie umiałam ani jednego człowieka, jak ciocia kupowała cukier w tutce z szarego papieru za piątkę, o tym, jak przyszedł ostatni kolędnik ze skrzydłami i fujarką, a drobne już się skończyły, ile razy stary T. powiedział 'panie dobrodzieju' w ciągu pięciu minut i było tych dykteryjek bez liku, a jutro dalszy ciąg.
Wszystko cacy, tylko taka jeszcze trochę rzadka jestem, ale to się nie liczy, bo przeziębienie mocno przedświąteczne.
Dziś ostatnia czekoladka w moim adwentowym kalendarzu, kolęda, której słuchałam na starym gramofonie w pokoju u cioci. Płyty leżały na płask w szufladzie szafy. Zawsze się wzruszam.
Drugą ważną, a może nawet ważniejszą czarną płytą w ciotczynej szufladzie był 'Koziołek Matołek'.

Telewizor daje do wyboru "Nativity" i "Love actually" i chyba wybiorę to pierwsze i znów będę kibicowała niebieskim.
Wczoraj znalazłam już fajny kurs w takim kącie, do którego pewnie nigdy bym nie dotarła. Teraz muszę posiedzieć nad aplikacją i zawalczyć jeszcze raz. Już się cieszę, bo może się uda :)

niedziela, 23 grudnia 2012

Zbigniew Preisner - To już pora na Wiliję

Lata temu pewien mężczyzna zdecydował, że zostanie ojcem małego chłopca. Że zastąpi mu rodzinę, której ten nie miał. Bo jeśli nie liczyć matki, której został sądownie odebrany, to nie miał.
Był bardzo prostym facetem posługującym się bardzo prymitywnym językiem z wielką ilością kurw w każdym z wypowiadanych przez siebie zdań. Ale nawet on nie mógł ścierpieć widoku małego w domu dziecka. 'Pani, jaki to dom, to kołchoz'.
Kupił mieszkanie za ścianą, które latami stało puste i ciche. Zaczął remont budząc mnie wiertarką warczącą tuż nad głową w soboty o siódmej, by potem po cichutku coś tam sobie dłubać. Przestał pić. Chłopiec zamieszkał z nim i mówił do niego 'tato'. Mężczyzna odrabiał z nim lekcje.
Chłopiec nie jest już mały, ale ciągle mówi do mężczyzny 'tato'. Mężczyzna gotuje obiady, zakłada wyprasowaną koszulę, by towarzyszyć przybranemu synowi w czasie egzaminów poprawkowych. Szuka go po całym mieście, gdy nie trafia do szkoły lub długo nie wraca do domu.
Chłopcu nie jest łatwo, bo prócz szorstkiej miłości ojca ma też matkę, której dawno został odebrany. Matka pije i otacza się licznym męskim towarzystwem, ale jest jedyną matką, jaką ma. Chłopiec ją kocha i daje wyciągnięte od ojca pieniądze, które i tak później są przepijane.
Zazwyczaj za ścianą jest cicho. Już nie odrabiają razem lekcji. Czasem słyszę głośno włączony telewizor, a sporadycznie okraszone kurwami rozmowy.
Dziś za ścianą wielkie sprzątanie. Od ósmej słyszałam stukania i szurania tuż obok. Pewnie znowu się przygotowują. Jak rok temu. Bo mama miała przyjść na wigilię.
Nie przyszła.
Co czuje nastoletni chłopiec, który wie, że matka jest na drugim końcu miasta, ale pewnie zbyt pijana by przyjść?
Rok temu nie było wigilii. Może dzisiaj?


sobota, 22 grudnia 2012

Chris Rea - Driving Home for Christmas

Wczoraj obejrzałam czeski film. Ludzie byli brzydcy, palili papierosy i rzucali pety na ulicę, ubrani byli tak o, ale za to mówili po ludzku. W sensie, że sensownie. Nie było amerykańskich perłowych licówek od trójki do trójki, fryzur ułożonych do ostatniego włosa, złotych myśli i odpowiedzi na wszystko. Miła odmiana po amerykańskiej sztampie.
Ostatnia scena: bohaterka rozsypuje prochy matki, a kolega trzymający w ramionach kilkumiesięczną wnuczkę mówi: 'Patrz, babcia leci'

Musikwunsch für Uwe Telle aus Cottbus ;)




piątek, 21 grudnia 2012

Train - Shake Up Christmas

Przyszły książki, świetne wydania, nawet się nie spodziewałam. Szkopuł w tym, że w tym roku ma być bez prezentów, 'nie ma dzieci'- zarządziła mama - 'to się nie wygłupiamy z prezentami'. Jasne, że dowiedziałam się po fakcie, ale to nic, książki się przydadzą na inne okazje, a poza tym zdążę przeczytać, a skarpety laski dostaną z okazji zimy. Nikt z nas nie lubi kupowania prezentów, łamania sobie nad nimi głowy, wystarczą imieniny.
No i pan Leszek sprawił się, jak co roku. Nie wiem, kim jest pan Leszek, nie zna go nawet gugiel, wiem tylko, z jakiego miasta wysyła mi corocznie piękne kartki świąteczne. Jego są najładniejsze, więc byłabym zawiedziona, gdyby nagle zaprzestał. No i nazwisko też ma ładne, takie szczęśliwe.


czwartek, 20 grudnia 2012

Bony M - Mary's Boy Child

Dziś na odczepnego, ale piosenkę lubię. Mimo tych wariatów w piórach jest w niej coś podniosłego.
Znowu mnie dopadło, bo dawno nie było, ale są plusy. Gorzej wyglądam, niż się czuję rzeczywiście, a super bonusem jest to, że się dzięki temu wyłgałam z fabrycznego opłatka, co napełnia mnie niewymownym szczęściem.
Nasza brać robotnicza tworzy fajny dość zespół, zgrany, mimo, że każdy z innej bajki, ale kurde modlić się i żegnać na zawołanie nie lubię. Gdyby to było zwykłe świeckie zjedzenie barszczu i wypicie wódki, to i owszem, ale ta cała celebra mnie mierzi. Najśmieszniejsze jest to, że dla większości liczy się tylko ten barszcz i wódeczka, ale wszyscy karnie klepią pacierze nad półmiskami ze śledziem. No to bleee, nieprawdaż.

Zarzuciłam opisywanie tego ludowego kalendarza majów, to jakaś głębsza filozofia jest. Dziś mi to klarowała nasz sprzątaczka, ale to nie na moją głowę, będę zwyczajnie oglądała prognozy pogody i tyle, tym bardziej, że i tak część lata spędzę pewnie w innym klimacie, a tam nie obowiązują zapewne zwyczaje ludu polskiego.

środa, 19 grudnia 2012

Kayah - Ding Dong

Lista świątecznych pieśni w obcym języku leży i gnije, bo od kilku dni polskie chodzą za mną bardziej. Ciary wywołuje tylko jedna, ale ona czeka na wigilię.
Z dobrych wieści to Większa dostała wczoraj pierwsze zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, a były obawy, bo na letni kurs przygotowawczy dostały się tylko dwie Chinki z jej szkoły, ona była trzecia, ale tylko na liście rezerwowej, no i tam pozostała niestety.
Oczekiwania wobec kandydatów są bardzo wyśrubowane i oprócz bardzo dobrych wyników liczy się też cała sfera pozanaukowa. Większa chodzi na rzęsach, by sprostać i chyba nie widzi siebie nigdzie indziej. W lecie z zachwytem opowiadała o krwawej jatce w kolanie pacjenta i wszystkich tych okropnościach, które mnie przyprawiają o mdłości, a jak była mała, to każde otarcie kończyło się histerią i zabranianiem nawet oglądania tego. No cóż, tu zaszła zmiana, że się tak klasykiem podeprę. Trzymam kciuki w nadziei, że ostatecznie to ona będzie mogła wybierać pomiędzy uniwersytetami. Obecnie jednak, przyszła pani wąska specjalistka robi ze swoją młodszą siostrą taki rumor, że musiałam wczoraj odsuwać telefon od ucha w obawie o bezpieczeństwo moich bębenków. O czekoladkę. Wrzask przez pół Europy.


wtorek, 18 grudnia 2012

Raz Dwa Trzy - W wielkim mieście

Mam dość powoli, nie wiem, może zmęczona jestem, ale nienawidzę tej niepewności, poczucia zagrożenia, a przede wszystkim bezsilności, bo jak widać rozsądek nie ma nic do rzeczy. Nasza szefowa jest rozsądna, to powyżej uchodzi za raroga. Najgorzej, że ci którzy nami rządzą, kiedyś z nami pracowali i mieli lepiej niż dobrze, choć pracownikami byli takimi sobie, a nawet chyba nie, szczególnie ten matoł, który nie potrafi składnie jednego zdania zbudować. Najgorsze niedojdy (coś, jak K. z teksty Frasyniuka;)) dostały do ręki władzę i tworzą jakieś pomniki własnej próżności i pychy.
Rzygać mi się chce na to wszystko i mam ochotę uciec. Zawsze w takich chwilach pojawia się to pragnienie: uciec, bo gdzie indziej już będzie dobrze. Zacząć wszystko od nowa i już będzie git. W tym przypadku, to nawet nie jest całkiem nierealne, bo są jeszcze miejsca, gdzie rozum stoi jednak trochę wyżej od poloru i wydmuszek.
Do tego całą terapię o kant d..y rozbić, mimo zakończonych właśnie zabiegów jestem w puncie wyjścia. J. podrzuciła mi myśl o sanatorium i nie jest mi ta myśl obrzydliwą. W każdym razie byłoby to rozsądne.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

John Lennon - Happy Christmas

It will never be over

17 XII - maj - średnio, bez słońca

niedziela, 16 grudnia 2012

Coldplay - Christmas Lights

Kolejna piosenka w kalendarzu adwentowym pasuje do dzisiejszego dnia jak ulał.

To pianinko taszczą ze sobą chyba wszędzie. Lubię ich jeszcze bardziej odkąd obejrzałam ich koncert zamykający paraolimpiadę w Londynie.

16. XII - kwiecień - ciepło, odwilż, z szyb samochodowych odkleiłam tafle lodu o grubości ok. 3 mm

sobota, 15 grudnia 2012

Richie Petrie - Little Drummer Boy


15 XII - marzec - tylko -2, mocny wiatr, a po południu zamarzający deszcz

piątek, 14 grudnia 2012

The Pogues & Kirsty McColl - Fairytale Of New York

Drugi tydzień jeżdżę na zabiegi do O. U nas okres oczekiwania jest liczony w miesiącach, a tam w tygodniach, więc nie było się nad czym zastanawiać. Lawirując między jednym, a drugim obowiązkiem zawodowym oraz ekscentrycznymi godzinami wydawania elektrod, pędzę codziennie tam i z powrotem między przecinanymi właśnie drzewami. Lubię jeździć tamtędy rowerem, nie aż tak bardzo ruchliwa, a drzewa dają przyjemny cień w lecie. Zimą zaś, zawsze, wysoko w koronach siedzą drapieżniki, jastrzębie może. Siedzą i obserwuję, zawsze się przy nich prostuję w fotelu, bo czuję się, jak na defiladzie. Dziś jeden miał chyba coś na oku, bo zawisł nad drogą. Majestatycznie, nieruchomo, poważnie.

14 XII - luty - do południa lekki mróz i bezchmurne niebo, słonecznie, potem trochę wiatru, a teraz już pochmurnie.
p.s.
skarpety z angory drapią w pięty, ale cieplutkie

czwartek, 13 grudnia 2012

The Darkness - Christmass Time

Już za sam outfit należy mu się miejsce w moim Advent calendar ;)

13 XII - styczeń - cały dzień słoneczny i mroźny

środa, 12 grudnia 2012

Jack Johnson - Rudolph the Red Nosed Reindeer

Wsiowa przychodnia bardzo przyjemna i personel też miły. Czekam na swoją kolejkę, gdy wchodzi matka z takimi dwoma. Mniejszy, na oko ze cztery lata, dopada choinki i niepomiernie zdziwiony pyta:
- Ta choinka nie ma cukierków? (na policzenie pytajników potrzebne byłyby ze trzy dłonie) - matka nawet zgrabnie wybrnęła, znać zawodowca.
Gdy wychodzą mniejszy głośno planuje dalszy ciąg dnia:
- To ja idę do szkoły.
- Ty idziesz do babci Bogusi - matka pewnym głosem.
- A ty? - sprawdza kontroler
- Ja jadę do L. - widać, że harmonogram ma przemyslany.
- A Dawid? - jakby nieco zaniepokojony, bo może a nuż...
- Dawid idzie do szkoły - matka ciągle nie traci rezony.
- To ja będę płakał - po prostu stwierdził, żadne tam tarzanie się po podłodze.
- Rycz - zezwala kwiat lotosu na tafli jeziora i spokojnie opuszczają wsiowy ośrodek zdrowia.


wtorek, 11 grudnia 2012

Mika Urbaniak & Adam Bałdych - Let It Snow!

Jakoś zagubił mi się ten świąteczny nastrój, choć zaczęły już przychodzić kartki, a moje też w drodze, ale jest jakoś tak zwyczajnie, po prostu zimowo, fajnie zimowo.
Ze świąt to kupiłam skarpetki na prezenty gwiazdkowe. W drodze z zabiegu wstąpiłam do prawdziwie wsiowego sklepu w O., a tam w koszu skarpety, jedne z angorą, drugie z kaszmirem, trzecie, z jakimś innym, równie wyszukanym gatunkiem wełny, ale takie liliowe jakieś, no ale jutro dokupię. W tym roku będą książki i skarpety, straszniem zadowolona z tego zestawu ;)
Śnieżna piosenka bardzo aktualna a do tego zabawna i taka nieświąteczna


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Oh Happy Day!

Dziś całkiem nieświąteczna piosenka, choć przecież świąteczna, bo jest co świętować. Rais doniósł listem elektrycznym, że Z. dostała Best Neighbour Awards i dorzucił garść zdjęć, które sam robił, bo z tej okazji został nadwornym fotografem u burmistrza. Z. szczęśliwa i zdziwiona, moim telefonem też, że już wiem. Ale u nich na ulicy tak naprawdę jest, wszyscy się znają, wszyscy lubią, niezależnie od wieku, rasy, płci i czegokolwiek innego. Każdy się zatrzyma, pogada, jest całkiem, jak w ichnich serialach.
A Sheila jak pięknie dziś brzmiała przez telefon, starała się, albo usiłowała się przebić przez ciotczyne sherry.

 
When Jesus waaaaaatch i mam ciary na plecach

niedziela, 9 grudnia 2012

The Killers - Happy Birthday Guadalupe

Pierwszy raz usłyszałam to chyba z rok temu, a przypomniało mi się dziś jedynie z tego powodu, że Kuba Strzyczkowski wreszcie dopłynął. Do Gwadelupy nomen omen. Mnie przeraża sama myśl o pobycie w jachciku na środku oceanu. Prom, statek, coś dużego to prędzej, ale nie takie małe coś w wód bezmiarze z otchłanią pod spodem.
Tak samo, jak mieszkanie na wysepce gdzieś po środku oceanu, a to stąd, że wczoraj poczytałam sobie opinie o wakacjach na prywatnej, rajskiej wyspie na Seszelach. Najbardziej mnie ubawiła opinia Iana z Sheffield. Bogate słownictwo i takaż zapewne kieszeń, ale jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że któryś z niedalekich przodków jeszcze na szychtę pod ziemię zjeżdżał, kto wie, czy nie dziadek i wszyscy stryjowie. Tata był bystrzejszy i zdobył majątek, albo mama się dobrze wydała. No chyba, że to sam Ian przez całe dzieciństwo w kąciku odrabiał lekcje, a że zawzięty był to zdobył stypendium w prywatnym koledżu, gdzie musiał walczyć z akcentem, bo koledzy nie dawali mu żyć. Długo i mozolnie wspinał się na szczyt, zdobył kasę i splendory i w końcu wybrał się na Seszele, a tam skandal za skandalem. Widać, że Ian przegląda kolorowe glansowane czasopisma gdy odwiedza mamę, bo najpierwszym zarzutem było to, że kierownik wyspy nie wybiegł z przywitaniem, gdy Ian z Sheffield wylądował, a przecież w każdym numerze glossy dziewczęta w ludowych strojach lub lokalne orkiestry wiwatują na cześć każdego członka royal family. Do tego jeszcze w oceanie prądy, w dżungli ptactwo i zapach guano, a wszystko za TAKIE pieniądze. Skandal panie!

sobota, 8 grudnia 2012

Johna Lewi - Stop the Cavalry


Dziś anti-war w założeniu song, ale nie o taki protest mi chodzi. Piosenka z myślą o familii, która za chlebem wyemigrowała na wyspę i tam doznała dobrobytu, nieosiągalnego niestety tutaj. Tutaj trzeba było pracować po pół doby każdego dnia, a tam dzieci nie muszą chować ojcu butów, żeby nie wychodził z domu drugi raz po tym, jak tylko wpadł na obiad. Tam ojciec może być na tyle wyluzowany, że kupuje sobie durną zabawkę w dziale dziecięcym, wzbudzając rozbawienie w całej familii.
To dla ciebie S., Sto lat! Ze swoimi szalonymi córkami i tak nie masz szans na szybką i dostojną starość ;)
Wish you were home for Christmas!

Dziś podwójne święto, więc i dla mamy upiekłam serduszka z cukrem.

piątek, 7 grudnia 2012

it's on !

Zaczęło się, wszystko już jest: i śnieg i mróz, Mikołaj łażący z podarunkami i zimowe piosenki. Marcepan i pierniczki w Lidlu, no i sterta kartek czekających na wpisy, znaczki i wysyłkę. Pora zacząć mój Adventskalender

Jechałam dziś przez taki las, słuchałam Starszych Panów i poczułam, że to już, pora na wyszukanie piosenek i zaniesienie do fabryki, niech biorą. Trzeba potrząsnąć zziębniętym budynkiem, namalować wesołe buźki na zmęczonych, szarych obliczach. 
Cieszę się, że mój pomysł tak fajnie wypalił, że tyle emocji, szczęścia i niemal łez zawodu, gdy ktoś inny sprząta marchew sprzed nosa. No i, że w gruncie rzeczy, tyle dobra w ludziach. W tych pieprzonych czasach, gdy wmawia się nam, że prawdziwymi Polakami są tylko ci po właściwej stronie, a reszta to wróg, którego najlepiej unicestwić, ważne jest, żeby mimo wszystko, łączyć, z jakiegokolwiek powodu.
Niech bombki błyszczą, niech dzwonki dzwonią, niech się ludzie do siebie więcej uśmiechają.


Oryginał, a nie żadna tam Anna z przydechem Maria.

czwartek, 6 grudnia 2012

- 10

pokazał mi termometr o poranku.
Dzień dobry! - zaszeleścił oszronionymi konarami wielki świerk za oknem.
Dobry, dobry - powtórzyły echem smukłe tuje poprawiając śniegowe epolety. I aż w kuchni było słychać, jak w przedpokojowej szafie czapka sapie z zadowolenia, puchnie w poczuciu misji i rozpycha się między zdegradowanymi na zimę lekkimi szaliczkami.
- 10, żeby sanie Mikołaja mogły gładko sunąć po zamarzniętych polach i błyszczących śniegiem łąkach.
Mikołaj przyniósł prezent studentom akademii, K. zrobił go ze swojego ciała już dzień wcześniej, w sam raz, w porę. Kable, światłowody i zmrożone powietrze niosą słowa otuchy od rozproszonej rodziny, płyną zapewnienia akceptacji, a czasem wątpliwości. Najbardziej niepocieszona jest ciocia H., że odszedł tak nagle, bez księżowskich namaszczeń i że nie będzie porządnego pogrzebu. Tak bardzo się nie dziwię, w końcu to dość niezwykła decyzja. Z drugiej jednak strony, nieszablonowe postępowanie w tej rodzinie nie powinno nikogo specjalnie dziwić, a już na pewno nie jej członków. Zachowanie większość z nas bywa niejednokrotnie powodem żachnięć się nobliwych dam i innych porządnych ludzi. Bo w porządnych rodzinach tak się nie robi, bo kto to widział, co za dziwactwo! No też coś!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

afera wodna c. d, ,,,

... albo jak nie urok, to sraczka, jak to się nieparlamentarnie mówi w mojej okolicy. Dostaję zadyszki na samą myśl, co już za mną, a co jeszcze czeka: telefon, kran, pies i fura maili, wiersze, odwołane spotkania, spotkania jeszcze nie odwołane, kolejne maile w innej sprawie. Jakiś worek rozpruty, oby to tylko nie były mikołajowe prezenty, to ja już pojadę na ten basen, żeby mieć ruch i ekscytację.

niedziela, 2 grudnia 2012

espionage

zauważyłam otóż, że każda moja notka, natentychmiast po publikacji jest odwiedzana przez jakieś służby statystyczne z kilku zagranicznych krajów. Krajów, w którym polski jest słabo stosowalny zauważę. Nie wiem, na jaką cholerę komu zbieranie danych z każdego blogowego wpisu. Rozumiem, że se gugiel robi kolekcję, ale reszta?? Ciekawość, czy byłaby jakaś reakcja,  gdybym tak regularnie  w jednym zdaniu umieszczała nazwisko pewnego ważnego bardzo niealbinoskiego pana oraz nazwy środków, które ponoć zakłóciły loty innego niewysokiego pana na tym samym stanowisku? No taka we mnie ciekawość badawcza ;)

p.s.
z przedłużacza woda leci ciurkiem, ale mnie nie trzasnęło, znaczy jeszcze wszystkie kable dobrze zaizolowane, uff

sadźmy ryż !

Czasem jest tak, że robimy coś niedokładnie, że nie wykonujemy każdej kolejnej czynności, zostają czasem jakieś zbędne śrubki czy inne elementy po chałupniczych naprawach. Mnie niedokładność dopada zazwyczaj, gdy jestem zarobiona. Bywa, że kupuję produkty, które już są w domu w znamienitej ilości, że ekspres robi kawę bez kawy - raz zrobił kawę bez wody, ale ta karkołomna próba zakończyła się dla niego zejściem śmiertelnym. No i jest jeszcze pralka. Robienie prania u mnie, ze względu na mikrą przestrzeń łazienki, to poważne przedsięwzięcie logistyczne i wymaga wykonania kilku niezbędnych operacji. Najważniejsza z nich to przełożenie do wanny węża odprowadzającego brudną wodę. Można zapomnieć o wszystkim innym: można nie odkręcić dopływu wody, można nie nasypać proszku, można nie przycisnąć pstryczka uruchamiającego maszynę, ba!, można nawet nie włożyć ubrań do środka. Ale nigdy, przenigdy nie można zapomnieć o tym wężu!
Zapominam  regularnie.
Być może to dlatego klepki parkietu wokół łazienkowych drzwi straciły dawny blask. Po dzisiejszej powodzi przybędzie im siwych włosów na pewno. No i sąsiadka na dole zalana na bank, sama widziałam, jak woda wlewała się pod klepki w narożniku. Szczęśliwie babsko nie mieszka tu na stałe a tylko bywa. Zawsze mogę powiedzieć, że to sąsiad, a nie ja. W naszej klatce są znane takie przypadki. Raz powódź z czwartego wylała się na parterze.
No to poleciałam do łazienki, gdy przy drugim (DRUGIM!) wylewaniu się wody znowu (ZNOWU!) usłyszałam ten dziwny plusk. Gdy już mi wróciły władze umysłowe stałam po kostki w wodzie walcząc z wężem, pralka ciągle prała, a w tejże samej wodzie, w której brodziłam, pływał nędzny plastikowy przedłużacz, do którego maszyneria była podłączona. Nawet zdążyłam się zdziwić, że jeszcze mnie nie poraził prąd.
No, to tak to było.

Strasznie dużo dzisiaj głosek z klawiszem Alt Gr.

sobota, 1 grudnia 2012

translation or interpretation?

no właśnie, które z nich? Nie mam żadnych wątpliwości, gdy mowa o literaturze pięknej, w takim przypadku tłumaczenie jest właściwie ponownym tworzeniem, ważeniem i smakowaniem słów, wsłuchiwaniem się w tony i odcienie, brzmienia i tony. Ale co z tekstami naukowymi? Jakkolwiek piękna i przystępna forma jest przyjemna, to jednak istotą jest oddanie treści, często detali. Co jednak, gdy tekst jest pełen pustosłowia wodolejstwa i zapchajdziur, co, gdy jedno słowo pojawia się na stronie pięć razy i nie znaczy absolutnie nic? Co, gdy czytam i mam kłopot z odnalezieniem głównej myśli w powodzi niepotrzebnych śmieci? Ja i tak jestem w komfortowej sytuacji, bo tłumaczę teksty ze swojej dziedziny i wiem, o czym autor pisze, domyślam się jednak, co chce przekazać. A co, gdy jest się tylko tłumaczem, a tak jest przecież zazwyczaj, gdy nie ma się za sobą dodatkowego zaplecza naukowego? Co ci ludzie robią? Jak oni sobie radzą? Czy mają obowiązek znać się na medycynie, inżynierii czy biologii molekularnej? No przecież nie. Wierzę, że można sobie poradzić z dobrze napisanym tekstem, ale co z takimi potworkami, jak choćby ten od pani dr K?
Gdy wczoraj kończyłam wyć mi się chciało i gdyby nie różowy napój o gorzkawo - słodkim posmaku, leciałyby drzazgi. Ostatecznie tekst skrócił się o ok. 1/8 nie tracąc nic z treści, a powiedziałabym, że mocno zyskując na przejrzystości. Tylko, czy ja mam obowiązek to robić z tekstem fachowym?
Pod koniec pierwszego semestru studiów, gdy zapewne chcieli oddzielić ziarno od plew, prócz normalnych zaliczeń i egzaminów, mieliśmy jeszcze do napisania po kilka tekstów i dokonania trzech tłumaczeń. Dwa poszły gładko. Jeden rosyjski tłumaczyłam po prostu na marginesach kartki, a drugi po niemiecku został napisany na początku XX wieku językiem tak łatwym i zabawnym, że tłumaczenie było dla mnie wtedy odpoczynkiem od natłoku pracy. Pewnie i tak zostałabym uznana za frajera przez dzisiejszych studentów, bo do fachowca oddałam tylko jeden tekst. Był długi i trudny, a termin tuż tuż. Gdy go poszłam odbierać, starszy pan, tłumacz przysięgły zaprosił mnie do gabinetu i poprosił o wspólne przejrzenie tekstu, który, już po przełożeniu, pełen był cudaków wynikających z nieznajomości terminologii fachowej po prostu.
Teraz jest łatwiej, jest mnóstwo fachowych słowników, a dodatkowo internet odpowiada na wiele pytań. Ale wciąż pozostaje pytanie, czy tłumacz ma obowiązek poprawiać niedostatki autora? Czy autor w ogóle zdaje sobie sprawę, że nie potrafi pisać w ojczystym języku? No i tak koło się zamyka. Mam dylemat i nie znam odpowiedzi. A wystarczyłoby, gdyby tak polska elita intelektualna opanowała sprawne posługiwanie się językiem ojczystym. Amen ;)