piątek, 23 listopada 2012

na nerwy lekarstwo

Jak można coś przełożyć na inny język, jeśli już po polsku to coś jest niepoprawne, nielogiczne lub w ogóle bez sensu? Skoro już naukowcy mają obowiązek publikowania, to od magistra w górę powinni też składać egzamin z języka polskiego ze szczególnym naciskiem na składnię, interpunkcję i logikę wywodu. To, co wychodzi spod palców niektórych z nich woła o pomstę do nieba!
A poza tym, jestem gotowa do zmiany. Takiej dużej zmiany - przygody. Czuję, że mogłabym na przykład zamieszkać na ranczu w Alabamie, słuchać co rano piania koguta, a wieczorami bujać się w fotelu na werandzie. Albo dokarmiać papugi w Australii. Mogłabym tez być kelnerką na Wyspach Kanaryjskich. Byle było ciepło i spokojnie. Takie mam aktualnie marzenie.

wtorek, 20 listopada 2012

cierpienia wyrobnika

Siedzę nad kolejnym ghost writing, za które, nawiasem mówiąc już dostałam pieniądze, i chce mi się wyć. Gdyby to była powieść detektywistyczna, to czytelnik do końca nie wiedziałby, kto zabił i dlaczego. Po zakończeniu też nie. Może pomogłoby rozrysowanie tego wieloma kolorami i czcionkami na planszy.
Zdarzyło mi się ostatnio kilka razy posłuchać noblistów tłumaczących swoje dokonania. Chemia, matematyka, medycyna, czy jakakolwiek inna dziedzina nauki na tym poziomie to, wydawałoby się, coś niezmiernie skomplikowanego i niedostępnego dla przeciętnego śmiertelnika. Otóż nie, okazuje się, że można o tym mówić niezwykle jasno, prosto, a do tego zajmująco. A potem czytam teksty zwykłych doktorów czy profesorów i przy każdym zdaniu zachodzę w głowę, co też autor miał na myśli. Tłumaczenie to bzdura, ale sedno! Gdzie jest sedno? Nie, żeby obeszło się bez rysowania, analizowałam każdą frazę i nanosiłam na plan i do końca nie byłyśmy pewne, którędy też autor poprowadził ów szlak. No to teraz jest podobnie. Ale w końcu średniowiecze powinno być tajemnicze, co nie?

Appendix : sprawdzając coś w słowniku trafiłam na 'rolmopsa' i naszła mnie straszna ochota na śledzia, nawet go sobie wyobraziłam takiego w oleju na talerzyku i widelczyk i kawałek bułki, taa

Appendix', 1 grudnia: właśnie się dowiedziałam, że autor tekstu, który we dwie musiałyśmy rozrysowywać, nie bardzo zadowolony z tłumaczenia. Seriously? ;p OK, są okoliczności łagodzące, to Czech piszący po polsku, i ma zaiste nowatorskie podejście do polszczyzny ;)

sobota, 17 listopada 2012

trzy gwiazdki

" ***W rubryce "kolor oczu" należy wpisać, zgodnie ze stanem faktycznym, np. niebieskie, szare, zielone, piwne, brązowe, czarne, czerwone, wielokolorowe, nieokreślone. "
No, ja tez się uśmiałam, szczególnie z końcówki, ale zaraz potem się popukałam w makówkę, bo to właśnie ja wpisałam we wniosku paszportowym kolor inny niż w dowodzie osobistym. I oba zgodnie z prawdą. W każdym razie z grubsza i mam nadzieję, że to będzie stanowiło okoliczność łagodzącą, gdy mnie będą chcieli aresztować za to kolorowe oszustwo. To już lepiej milczeć na temat urzędniczych kwitów, czasem przynajmniej ;)
Każdy mój kolejny paszport jest uboższy od poprzedniego. Najpierw były kolorowe wizy nalepiane na całą stroniczkę, wielobarwne pieczęcie, napisy w rozmaitych językach, a teraz albo pies z kulawą nogą nie zauważy przeprawy przez granicę, albo wystarcza plastikowy prostokąt.
Różnie bywało z tymi kontrolami, chyba wszyscy maja takie same wspomnienia, и страшно, и смешно. Raz oglądali telewizor w służbówce przy drodze i tylko machnęli ręką, innym razem grali w szachy w cieniu i popatrzyli na samochód nieobecnym wzrokiem. Najzabawniejsze wspomnienie mam z granicy słowacko - węgierskiej. Zgubiliśmy się gdzieś w zalesionych górach i jechaliśmy na czuja. Po licznych serpentynach, przepaściach i zawałach serc na tylnej kanapie, naszym oczom ukazał się wyczekiwany szlaban. Na samej górce, wśród szumiących drzew, w środku lata, przy drewnianym stoliku siedzieli celnicy w mundurach dwóch różnych państw, popijali kawę i gadali, na nas popatrzyli jak na intruzów. Długą chwilę trwało zanim któryś wstał - może robili losowanie który ma się ruszyć. Odjechaliśmy czem prędzej rżąc wniebogłosy.
Najnowszy będzie zaopatrzony w odciski palców i już gdzieś tam wlewają do słoika czerwony tusz, który ozdobi go na granicy.

sobota, 10 listopada 2012

krzyżowcy

Ze zdumieniem zauważam coraz częstsze i odważniejsze wypowiedzi anty krzyżackie w swoim środowisku. Po tym, jak tajemnicza mgła do spółki z brzozą pozbawiły pewien samolot właściwości lotnych, miałam zgoła inne wrażenia. Były jedynie słuszne gazety przynoszone na zakład, było cytowanie, głośne snucie przypuszczeń, się zastanawianie, było także pełne aprobaty omawianie kazania pewnego idioty z Przemyśla. A wszystko to z pełnym przekonaniem i podniesioną głową. Liczni pozostali milczeli, udawali zajmowanie się czymś innym, wychodzili pod byle pozorem i w gruncie rzeczy nie do końca było jasne, którędy przebiega granica między jednymi a drugimi.
W mojej fabryce jest ten dobry zwyczaj unikania konfrontacji - pracujemy razem, a łączy nas nie tylko stół, ale i sprawy, które rozwiązujemy wspólnie. Trudno byłoby tworzyć kreatywny team w dzień po ideologicznej kłótni. Dezaprobatę wyrażano więc umiarkowanie lub za pomocą mimiki czy innej pantomimy.
Zaczęło być inaczej jakby. Zaczęło się z rana od dyskusji o "Pokłosiu", które, póki co, wszyscy znamy jedynie z recenzji - znów były cytaty i przykłady, bo każdy co innego czytał lub słuchał. Były rzeczowe argumenty, bo niedaleczko wydarzyła się podobna w wymowie historia, ale i każdy zna jakiegoś Sprawiedliwego. Było za i przeciw i ach, jak ja lubię to, że potrafimy dyskutować nie kłócąc się i nie obrażając i że zaraz potrafimy gadać o czym innym i razem się śmiać.
No i w końcu doszło do dyskusji głównej, w trakcie której zakładowa katoliczka, nie mogąc się przebić ze swoimi argumentami, skapitulowała w końcu i wyszła. A wsparcia biedna znikąd nie dostała. Nie jest nawet istotny temat, bo czy trotyl, czy dzieło sztuki, za każdym razem chodzi o podział, jakiego dokonali w narodzie ci, którzy kradli księżyc. Podział na czerń i kolor, piątkową rybę i mięsne rozpasanie, na 'tak' lub 'nie' i 'chyba' lub 'dlaczego nie'. Nawet w mojej małej wiosce ludzie zaczynają mieć w dupie plebana, tym bardziej, że jemu samemu daleko do kanonów moralności. Pod każdym względem.
Piszę to w dniu, w którym przez wioskę przeszedł pochód krzyżowców (a przynajmniej miał iść) w obronie, pochód, który miał zgromadzić wszystkich mieszkańców szeroko rozumianej okolicy. Ciekawi mnie tylko iluż to świętych ojców wspomniało z ambony o jutrzejszym święcie niepodległości i zachęcało do publicznego cieszenia się. Ciekawość, ile też wiernych owieczek będzie jutro uczestniczyło.
p.s.
z najwyższym zdziwieniem obserwowałam też 'przemianę' koleżanki empeel, która jeszcze niedawno niemal nosiła sutannę za księdzem i głośno oraz często dawała wyraz poparciu, a teraz równie głośno mówi co innego. Cóż za cudowna metamorfoza. Oto mistrzyni zabezpieczania tyłów. Od niej nam się uczyć.
p.p.s.
a wieczorem pani w sklepie na dole rysowała mi długopisem obrazek zauważony w Polityce o możliwości obucia się ... Polski ;)
Zmiany. Zmiany. Zmiany.

niedziela, 4 listopada 2012

medica dicit:

- Nie mówić!
Mój śmiech perlisty odbił się srebrnymi dzwoneczkami od ścian gabinetu, lub, jeśli mamy trzymać się faktów, zadudnił głucho, jak w głębokiej studni.
-No ale przynajmniej nie rajdać na mrozie.
Jak trafi się okazja to też słabo wykonalne, ale notuję w pamięci.
Wierci się na trójkołowym stołeczku przy biurku i w końcu z głośnym hukiem ląduje  na podłodze. Na to z sąsiedniego gabinetu wpada chirurg i porywa mebel w objęcia, bo jegoż on. Dokręca jakieś śrubki i pod nosem zachwala grata.
Śmiejemy się w zalanym zachodzącym słońcem gabinecie.

piątek, 2 listopada 2012

Jeszcze ludzie, jeszcze nie dusze

Nie tego oczekiwałam, nie to miałam na myśli. Listopadowe spotkania na cmentarzu i w drodze zawsze były okazją do obgadania spraw i ludzi. Raczej lekko i na wesoło. Tym razem było inaczej.
Przy wyjściu natykamy się na krewnych. Wzruszające spotkanie z kuzynem, który zakłopotany nie potrafi znaleźć polskich słów, żeby odpowiedzieć na wszystkie pytania. Zaraz potem drugi, prawie dobrą już polszczyzną śpiewa w telewizorze emocjonalny tekst. Nie jesteśmy dla siebie już tylko legendami znanymi z opowiadań starszych krewnych, możemy się w końcu zobaczyć i dotknąć.
I to ostatnie, najgorsze, wieczorem. O tym, że C. już odchodzi, o tym, że jego koledzy chcą się z nim pożegnać i rozmowa z bratem, który nie może tam być. Jego słowa, zawsze racjonalnego lekarza, bardziej ludzkie i emocjonalne niż moje. Rok temu pili razem wódkę na spotkaniu po latach. Biały kitel i cały nowoczesny sprzęt nie okazały się żadna tarczą, dały tylko dojmującą świadomość tego, co nieuniknione.
Rudy, okrągły i uśmiechnięty - tak go pamiętam i jest mi strasznie smutno.

czwartek, 1 listopada 2012



Proszczawajte bratia, syny naszy luby
Propalyste dla nas myly i holuby
Jak kamiń pry szyi w kyrnyciu na dno.
Wy poczywajte z Bohom na wiki
My sia syrotamy w swity lyszyly 
Szczobysmo lyszeni waszej opiki
za wamy w placzu wes wik tużyly

Więcej jest spokoju, smutku i zadumy na starym wiejskim cmentarzyku zasypanym kolorowymi liśćmi, niż wśród marmurowych i granitowych nagrobków zdobnych wypasionymi wieńcami i lampionami. Nie lubię tego gadania, pokazywania w telewizji, tego zadęcia i hałasu z okazji święta, które potrzebuje wyciszenia. Nie potrzebuję tego zgiełku. Gdy myślę o moich dziadkach, których już tak długo nie ma, to przede wszystkim się uśmiecham. Uśmiecham się do dziadkowych opowieści o małym przedwojennym miasteczku, w którym, jak w kociołku mieszali się Polacy, Ukraińcy, potomkowie austriackich osadników i Żydzi. Do celnych powiedzonek babci. Do ich mądrości, inteligencji, tolerancji i pogody. Moi bliscy, których już nie ma, są ze mną w takim samym stopniu, jak wtedy, gdy żyli. Stan ze swoją fantazją i krztyną szaleństwa, Edek z wiecznymi cytatami trafiającymi prosto w cel i wywołującymi fontanny śmiechu, prawy i lojalny Ludwik i wszyscy inni.
Zaraz upiekę placek z jabłkami i cynamonem, a potem pójdziemy na cmentarz do babci z grobem przystrojonym na kolorowo, bo tak lubiła i do dziadka, który z kolei nie cierpiał pstrokacizny, więc pamiętamy o tym i wybieramy rozsądnie. Powoli, po cichu, pieszo. Spotkamy dawnych znajomych, zobaczymy, kto się postarzał, a kto wciąż trzyma się świetnie. Zobaczymy, czy ktoś zadbał o groby tej czy innej rodziny, czy dzieci przyjechały z końca świata, no i najważniejsze, jak są przyjezdni ubrani. Kto elegancko, kto awangardowo, kto niechlujnie. Bo to jest takie święto. Bo śmierć jest częścią życia. Coraz lepiej to wiem.