wtorek, 31 grudnia 2013

2013

Wbrew trzynastce na końcu, to był dobry rok, od początku miałam zresztą takie przeczucie. To był rok podróży do nowych miejsc, a tym samym spełniania dawnych marzeń.

W styczniu przyszedł wielki lód. Spadł deszcz, a potem nastał mróz i wszystko wyglądało, jak jedna wielka świąteczna dekoracja. Świat na moment się zatrzymał w zachwycie i ze strachu przed zanikiem siły tarcia.


Luty to zimowe podróże:

Urocza, zamglona angielska prowincja.



.

 York. Tym razem chodziłam uliczkami, których jeszcze nie znałam. Miasto w słońcu wyglądało pięknie z katedrą wychylającą się zza każdego rogu

Bristol, choć w deszczu, to bardzo mi się spodobał i chciałabym tam jeszcze wrócić. Cały pobyt naznaczony decyzją Benedykta, bo w każdym kiosku piętrzyły się gazety ze zdjęciem błyskawicy nad Watykanem. Wcześniej takie fantastyczne scenariusze można było jedynie wyczytać u Dana Be.
W marcu była zima, przeciągnęła się do kwietnia, więc w tatowym karmniku nastało oblężenie. Czyżyki zdążyły już wrócić z ciepłych krajów i okazały się największymi bandytami u żłoba. Choć maleńkie, przeganiały dużo większe wróble, sikorki i dzwońce.
Maj zaczął się patriotycznie uroczystą paradą w Rzeszowie. Było sporo grup rekonstrukcyjnych i cała impreza, choć rozwlekła, to dość interesująca.
W lipcu odbyliśmy wielką wariacką podróż dookoła Grecji, w większości bocznymi drogami, gdzie już nie ma napisów w alfabecie łacińskim, bo normalni turyści się tam nie zapędzają. Wreszcie, po tylu latach, znaleźliśmy się we wszystkich tych miejscach, które dotąd znaliśmy tylko z detalicznie wyuczonej historii. Tyłek Leonidasa w Wąwozie Termopilskim.

 Barany na cmentarzy przykościelnym w Widecombe. Przełom lipca i sierpnia to kolejna wymarzona podróż, tym razem na pd-zach cypel Anglii. Dwa tygodnie w Devon i Kornwalii. Domy kryte strzechą, rude klify, dzikie koniki, miejsca, jak żywcem przeniesione ze średniowiecza, no i cudny dom Sue i Audrey. Gdy jeździ się lokalnymi drogami, z dala od autostrad, zaczyna się odnosić wrażenie, że czas się zatrzymał, albo nagle, jakimś cudem, znaleźliśmy się w dekoracjach do filmu historycznego. To samo widziałam w innych regionach, dlatego tak mnie i śmieszy i drażni namaszczenie, z jakim Brytyjczycy celebrują zniszczenia i cierpienia, których doznali w czasie wojny, choć wiem, że dla nich, zazwyczaj bezpiecznych na wyspie, było to trudne doświadczenie.
Na wrzesień przypadł jubileusz rodziców. Świętowali w sumie chyba z miesiąc, ale finalna impreza zorganizowana przez ratusz była fajnym, bardzo sympatycznym podsumowaniem.

Październik to kolejne Radosne Spotkanie, które przygotowałam i odbyłam przepełniona niesmakiem.
W listopadzie zniknęły drzewa, które oddzielały mnie od miasta. Wielkie i zielone kompletnie zasłaniały centrum i pozwalały cieszyć się widokiem na dziki ogród. To na nich, na samym czubku siadywał sinym świtem kos i budził wszystkich drąc się wniebogłosy. Żal mi drzew i ze smutkiem spoglądam teraz na równo wygrabiony trawnik.

 W grudniu przyleciał Ksawery, który dopadł mnie na samym szczycie górki gdzieś na Roztoczu. Zasypywał śniegiem bez litości i nadziei na szybkie wydostanie się z sięgających pach zasp. Nadzieję traciłam stopniowo wraz z narastającą warstwą śniegu oblepiającą samochód. To dość przerażające, gdy siedzi się w środku, nie może nic zrobić i tylko czuje, że śnieżna czapa narasta. Żuk jednak, z niewielka pomocą innych kierowców, przedarł się dziarsko przez wykopane w zaspach tunele i dotarłam wprost w środek 'The Turn of the Screw', czyli pozostałam w tej samej nierzeczywistej atmosferze.

Ostatni dzień roku, jak i kilka poprzednich, spędziłam bardzo pracowicie. Napisałam chyba niezłą pracę i poukładałam sobie w myślach kilka rzeczy. Choć może się to wydać absurdalne, takiego Sylwestra chciałam.

ostatni poranek tego roku

Słońce i szron

poniedziałek, 30 grudnia 2013

impas

Czasem jest tak, że nagle pojawia się rozżarzona żarówka nad moją głową i gotowy pomysł jawi się niespodzianie, skończony i doskonały. Tak wczoraj obudziłam się z tematem i planem całej prezentacji i to w dwóch wersjach. Dość często noszę się z problemem, jak z ciążą, a potem znienacka, jak Atena z głowy Zeusa, jak zdjęcie z polaroidu, jak monety z automatu, wyskakuje gotowy produkt. Miewam tak.

No to się noszę, już trzeci miesiąc i niewiele z tego wynika, każda nowa myśl, po rozbiciu na atomy wydaje się miałka i nieinteresująca. Naczytałam się już i naoglądałam filmów i mam nadzieję, że przynajmniej część tej pracy na coś się przyda, coś pewnie wykorzystam. Na razie chodzi za mną zbrodnia doskonała, jej planowanie i chory umysł zbrodniarza w starciu z bystrym śledczym, który rozwikłuje w końcu zagadkę dzięki jakimś traumom z przeszłości. Mam już sporo materiałów na wątki poboczne, ale do meritum tylko jeden film i jedną książkę, o wiele za mało. Dlatego też cierpię i wiję w mękach twórczych. A propos, Większa wczoraj wydała już całą kasę, jaką zarobię na tej książce, której, rzecz jasna, nigdy nie napiszę. Zanim usłyszała całość, już było po kasie, nawet nie wiem, czy mi na buty zostało.
I jeszcze jedno, w tę samą mańkę, JAJE przysłało kolejne pismo, tym razem z podziękowaniami za zgodę na udostępnianie i tym sposobem, moja działalność naukowa zostanie udostępniona wszem i wobec także w wersji cyfrowej. Tamto życie zawodowe, w znacznej części, jest już zamknięte, ale fajnie, że został taki ślad, a że w znacznej mierze dzięki lewemu wybieraniu piasku, to już mniejsza. A swoja drogą, kto by pomyślał, że taka robota może mieć tyle wspólnego ze zbrodnią. Jak już będę na emeryturze, napiszę wspomnienia z mojego pierwszego życia zawodowego, krótkie było, ale jakże barwne.

wtorek, 24 grudnia 2013

WESOŁYCH ŚWIĄT!


Tegoroczna wariacja na temat choinki


Pierwsze życzenia dostałam dziś od dawnego fatyganta, ciekawe, co to znaczy. Sama mam jeszcze kupkę niewysłanych elektronicznych, takich ze zdjęciami z lata, wspomnieniami i pytaniami. Do katolików, muzułmanów i niewierzących. To chyba dobra pora, żeby na cały świat krzyknąć WESOŁYCH ŚWIĄT :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

kolęda


Szukałam Skaldów z Alibabkami, ale przy tych aż mi łzy pociekły ze śmiechu. Moim faworytem jest ten w niebieskim. Piosenka idealnie oddaje święta z mojego dzieciństwa: pieczenie po nocach, dziadek smażący pączki w odświętnym ubraniu, kompot z suszu niesiony do stołu w najbardziej obitym garnku, makutra z resztką masy. Plamy na obrusie też były zawsze odkrywane tuż przed. 

Kolęda, tak się dawniej mówiło, moi dziadkowie tak mówili, był czas "przed kolędą", planowało się różne rzeczy na okres "po kolędzie", a teraz nawet w mowie zanika pochodzenie nazwy. Jak wszystko w tej naszej chrześcijańskiej kulturze, wymieszane z tradycjami pogańskimi aż miło.

sobota, 21 grudnia 2013

Vacaciones, por fin!

I chociaż moja znajomość hiszpańskiego nie występuje, te słowa zrozumiałam bezbłędnie, a od kiedy Maria wpisała je u siebie wczoraj wieczorem, już niezły tłumek przyklepał to i polubił. Ja też bardzo ochoczo, zwłaszcza, że ostatni tydzień był wyjątkowo trudny i nieprzyjemny.
We wtorek prawie uciekałam z fabryki, żeby komu krzywdy nie zrobić, a pozostałe dni nie były dużo lepsze. Czasami kontakt z niektórymi ludźmi powoduje, że z sentymentem wspominam Spartan i stosowaną przez nich zasadę doboru naturalnego, jeszcze zanim Darwin zrobił z tego pogląd naukowy, choć on akurat chyba niekoniecznie miał na myśli zrzucanie ze skały.
Jestem dość cierpliwa i tolerancyjna, ale mój próg wytrzymałości, w zmasowanym kontakcie z głupotą, bufonadą i ogólnym debilizmem, niebezpiecznie się przesuwa i nie zapobiega wybuchom. Czasami po prostu nie jestem w stanie zdzierżyć bez reakcji. W ciągu tygodnia zakład pracy śnił mi się aż dwukrotnie, co nie zdarzało się już od lat, od czasów Głupiej Mariolki. Gdy poprzednia robota nie dawała mi spać po nocach, zmieniłam pracę, mimo konieczności zrobienia kolejnych studiów, tyle, że to akurat okazało się dodatkową frajdą i zaletą takiego posunięcia. Dobrze mi tu i nie chcę zmieniać. Na starość nabieram dystansu, ale nie aż tak, dlatego taka przerwa od czasu do czasu dobrze robi na wrzody.
Na razie zastanawiam się jak obejść święta i zorganizować czas, żeby kompletnie nie przepłynął przez palce. Mam dość dużo roboty i szkoda byłoby zostawić wszystko na koniec. Ze świąt najbardziej pociągają mnie pomarańcze, daktyle i sałatka warzywna, kompletnie w tym roku nie czuję nastroju i te banalne potrawy wystarczą mi do pełni szczęścia. Może jeszcze umyję lodówkę i uszyję zasłonki, zobaczymy, jak się rozkręcę.

wtorek, 10 grudnia 2013

Why I Write

A happy vicar I might have been
Two hundred years ago
To preach upon eternal doom
And watch my walnuts grow;

W czasach męczącej młodości zawsze zazdrościłam sprzątaczkom i kucharkom czystych umysłów i braku dylematów, teraz już wiem, że sprzątaczki, szczególnie te w państwowych instytucjach, są mocno sfrustrowane. Najszczęśliwsi są fryzjerzy, Orwell, jak widać, miał jeszcze inną wizję spokojnego umysłu.

Czytamy dziwne rzeczy, a mistrzem świata jest Miss Marple, która zasypuje nas takimi tekstami, że w życiu by mi w ręce nie wpadły, a nawet jeśli, to i tak bym tego nie czytała. I za każdym razem zmusza nas do szukania dziesiątego dna, i ono tam, o dziwo, jest. Czasem okazuje się zaś, że nie ma końca, że stoimy jak w sali lustrzanej i widzimy nieskończoną ilość odbić i dalszych ciągów. Wywraca nam mózgi na nice, wchodzimy do sali ze znajomością fabułki (bo po pierwszym czytaniu to właśnie fabułka, jak wydaje się, nic dużego), a wychodzimy dźwigając ciężar mnogości znaczeń, symboli i sposobów prowadzenia czytelnika po meandrach tekstu.
Kiedyś, gdy poskarżyłam się na trudność z ogarnięciem pomysłów, wygłosiła pochwałę chaosu. Cytowała jakiegoś profesora, który jej powiedział to samo, przypuszczam, że pod jej adresem, bo jest chodzącym chaosem. Przeraziło mnie to po pierwszych zajęciach i już załamywałam ręce, ale za drugim razem wiedziałam, że to tylko pozory. Wszystko co z nami robi bezbłędnie się zazębia z tym, co już było i tym, co nadchodzi. Jesteśmy w środku układanki, to takie wielkie puzzle, z których mamy na razie tylko kilka pasujących kawałków, a woreczek z pozostałymi leży pod stołem i nikt go nie widzi. Nie wiemy, jak duża będzie układanka, ale pewne jest, że na koniec, każdy z nas, będzie miał przed sobą piękny obraz. To najfajniejsze z moich studiów.
 "Above the level of a railway guide, no book is quite free from aesthetic considerations." To znowu Orwell optymistycznie na koniec tego odcinka.

wtorek, 3 grudnia 2013

ludzie to jednak debile

Oglądałam dziś kawałek 'Uwagi", odcinek realizowany w Nakle, gdzie torturowano i zgwałcono nastolatka. Tematem przewodnim są narkotyki, dziennikarz mówi o śmierci, a kretyni z tłumu wokół cieszą się, machają do kamery rękami, podnoszą na rękach dzieci, by i one pomachały babuni. Dla nich to fun, igrzyska i bezmózga zabawa, jak w lecie podczas występu kabaretu w amfiteatrze, gdy mogą z telebimu pokazać szwagrowi i sąsiadom, jak to się szampańsko bawią na wczasach. Tu o gwałcie na dzieciaku, a z tyłu pan Heniek macha radośnie do żony, na pierwszym planie redaktor o pobiciu , a zza niego długowłosa córka Kowalskich szczerzy się i macha do kumpel z zawodówki. Jezu, czasem jednak warto mieć świadomość tego, co się robi publicznie.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Obrzędy, gusła i zabawy ludu polskiego

W czasach przed nowoczesnych, gdy nie istniało radio ni telewizja, a i nie każdy znał wszystkie litery, lud polski kierował się głównie pozycją słońca na niebie i tym, co jej zmiana ze sobą niosła. Porami roku znaczy się. Jesień była paskudna (opisy kopania ziemniaków z Chłopów nadal przejmują mnie dreszczem do dziś ;)), a do tego kończyła się smutnym adwentem, co to "w czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać", ale tuż przed były Andrzejki, kiedy to chłopcy robili dziewczynom różne zbytki. A to okna zamalowali, co jeszcze pamiętam z dzieciństwa, a to furtkę z płotu zdjęli i wywlekli hen, a to wóz konny rozebrali na części i złożyli na dachu stodoły. Takie to były wesołe czasy, dawno minione, a szczegółowo opisane przez rozlicznych etnografów z Kolbergiem na czele.
I oto idę sobie ulicą w dzień święty święcić, niosę pod pachą imprezowy placek (u nas się jada placki, a nie ciasta) i z daleka widzę, że jacyś wandale zniszczyli ogrodzenie wokół Szalenie Ważnej Instytucji. Obrzuciłam ich w myślach rozlicznymi inwektywami, bo płot dość nowy, a do tego bardzo porządny, no i zaraz wszystko odwoływałam śmiejąc się w głos na środku ulicy, bo to tylko jacyś tradycjonaliści zadbali, aby w andrzejkową noc stało się zadość i zdjęli z zawiasów solidną kutą bramą i pieczołowicie ułożyli ją na ziemi. Brawo chłopcy!

sobota, 30 listopada 2013

poranna/e fzami, gdy atakują maszyny

Sobotni poranek przy komputerze, bo nagle a  niespodziewanie znarowiły mi się sprzęty. Najpierw tablet zadzwonił, jak na szychtę, choć ma przecież nakazane milczeć w weekendy, a komputer już wczoraj wykazywał oznaki buntu. Coś chyba popsułam, albo samo się zrąbało, zaraz po tym, jak sobie zmieniłam stronę startową i zarejestrowałam się na niej, choć to dziwne, bo to przecież powszechnie uznany i szanowany serwis. W każdym razie coś się dzieje dziwnego związanego chyba z blokowaniem niektórych elementów, dlatego postanowiłam od- i na nowo zainstalować adblockera, a w dodatkach taka oto propozycja, specjalnie dla mnie ;)

Już sam czeski słownik by mnie ucieszył, bo wiadomo, ale te modlitwy do Allacha naprawdę kuszą. Rozważam.

piątek, 29 listopada 2013

Więc co się tyczy astrologii / Oraz powiedzmy ciał astralnych

jak co rano od kilku dni, natychmiast po obudzeniu się pogalopowałam do okna, pewna, że znów zobaczę tylko czarne chmury (Kacper, konia!), a tu taka niespodzianka: róże, fiolety i błękity tworzące cudne zorze tuz przed wschodem słońca. Gnałam do okna szukać komety na wschodzie, bo o tej porze tam miała być. Była!  Pierwszy raz od kilku dni niebo było czyste, a nad dachami bloków, pomiędzy masztami anten telewizyjnych gnała ona: ISON. Najpierw pomyślałam, że to tylko smuga kondensacyjna, bo szwendają się te samoloty we wszystkie strony, ale zazwyczaj jednak w poziomie, a jasne smuga wyraźnie przenosiła się coraz wyżej, lekko skośnie. Byłam zaskoczona prędkością poruszania się, a teraz czytam na stronie NASA, że prawdopodobnie nie przetrwała podróży w pobliżu słońca, choć jeszcze nie ma pewności. Możliwe, że widziałam jej przedostatnie chwile. Piękny był dzisiaj poranek, ... a potem przyszła zima.

środa, 27 listopada 2013

106

jezuu, jak ja nienawidzę wkurwiających "fachowców". Pardon my French, ale czy jest ktoś, kto przyjmuje tych debili ze stoickim spokojem? Cudzysłów jest jak najbardziej zamierzony.
Ja nie klnę, nigdy, żame, (no dobra, w samochodzie, ale to się nie liczy i tylko, gdy jestem sama), ale czasem się po prostu nie da.

wtorek, 26 listopada 2013

105

Uporałam się z gniotem, wyszło mi więcej, niż planowałam, jeszcze tylko kilka zdjęć i można drukować. Wszystko ku chwale ojczyzny wraz z promocją w komplecie. Właśnie sobie uzmysłowiłam, że muszę bardziej uwypuklić swoje zasługi, no bo kto mi zabroni? ;p

Z serii podsłuchane: znam taka jedną polonistkę, która ma talent do przekręcania, bardzo się z niej nie naśmiewam, bo mnie się też czasem trafi jakiś kwiatek, ale jej mogłabym pył spod stóp usuwać, otóż powiada pani od polskiego, że cicho, 'jak strusia', tak, z 's' na początku, hehe, a drugie to całkiem niedawno: 'nowy proceder' zamiast 'nowa procedura' i już niewinne działania nabierają charakteru kryminalnego ;)

poniedziałek, 25 listopada 2013

post 104 - znaleziony w tablecie

Czasem zapisuję różne rzeczy na tym, co akurat mam pod ręką, po czym zazwyczaj o tym zapominam. Na takie notatki trafiam potem przypadkowo jako świstki papieru wsadzone w dawno przeczytaną książkę albo zapis gdzieś głęboko w telefonie. Ten znalazłam w tablecie, który uparł się, by odzyskać jakiś dokument, pozwoliłam mu no i wyskoczyło wspomnienie leniwej chwili podczas zdyszanych wakacji:

10 sierpnia 2013
Lotnisko Stansted na długo przed czasem. Nudzę się, po kilku godzinach w pociągu nie chce mi się już czytać, zostawiam to na lot. Nie mam internetu, więc gapię się na ludzi. Woreczki na kosmetyki w automatach po Ł1 za sztukę, tyle samo zważenie walizki, pierwszy raz widzę, żeby ktoś brał pieniądze za wagę na lotnisku, ale jest kilkoro chętnych, ważą i przekładają z jednej walizki do drugiej.
Czarny jak smoła tato ślini palec i czyści bielutki nosek tenisówki swojej czarnej jak smoła kilkuletniej córki. Masy ludzi, ale jest dość cicho, nie ma hałasu, co po ostatnich tygodniach mile koi mój mózg. W końcu nie ma grup wrzaskliwych Włochów. W Exeter byli w każdym sklepie i autobusie, a dwóch Włochów w jednym autobusie to już jest wrzawa. Cisza.

czwartek, 21 listopada 2013

post 103 krwawy

Siedzę i piszę, a ekran wraz z klawiaturą ociekają mi krwią. Krew z nadgarstków spływa do łokci, a stamtąd kapie wprost na żebrzący o cyklinowanie parkiet.
Najpierw o lekarzach i cyrulikach, którym w odróżnieniu od tych pierwszych, wolno było człowieka pokroić, co czynili z lubością, jak uczy historia. Teraz zaś biedzę się nad ludzkimi kośćmi obciągniętymi resztką mięśni i ścięgien i jakoś niespecjalnie mi to idzie, otóż durna historyjka, gdy trzeba ją streścić, okazuje się nad wyraz skomplikowaną i wielowątkową.
Mój własny kręgosłup od tego siedzenia wbija mi się powoli w czaszkę, a mózg odmawia współpracy mimo zasilenia legalnymi używkami. I nie pomaga wcale świadomość, że wciąż bliżej mi do początku, niż końca. Tak właśnie wygląda kara za grzech lenistwa.

środa, 20 listopada 2013

102 - siedzimy, nic się nie dzieje

nic a nic

Kupiłam sweter w lidrze, ale go stuningowałam, więc na razie na samym środku mam dziurę. Dziurkę. Się zaszyje, potrafię nie takie sztuczki. Nuda.
Policja mnie przydybała, ale mieli rację. Stali w środku wsi, nie chowali się, a gnałam ciut za szybko. Byli mili, pogadaliśmy sobie, dali najniższy możliwy, zapłaciłam. Nuda.
Listonosz przyniósł książkę, mówi, że ciężka. 'Czuję na ramieniu' mówi, bo się zdziwiłam. Faktycznie, waga encyklopedyczna. Biedny. 
Szukam tego, z tymi muchami łażącymi po okładce.

W googlebooks pokazują po kawałku, dziś mi wyświetlili dwie strony więcej niż poprzednio. Dobrze się czyta, ale jak tu zaznaczać i robić notatki. Będę potrzebowała, więc nie ma nawet sensu kupować naszej wersji, bo po cholerę tłumaczyć, skoro jest oryginał. W końcu znajdę, albo sobie zażyczę jako prezentu. Jestem starożytna, jak mam pracować z książką, to muszę ją mieć w ręce.
Dziś mnie taki jeden zapytał czy czytam, z niepomiernym zdziwieniem w głosie, bo dla niektórych to dość egzotyczne zajęcie. Ja sama ostatnio bardziej oglądam, niż czytam, wprawdzie trochę z przymusu, ale jednak. No i znowu się okazało, że nie mam cierpliwości do seriali - jestem krótkodystansowcem i wolę zwięzłe, skończone formy. No, to tyle.

piątek, 1 listopada 2013

101

Nie mam dzisiaj siły na jakąkolwiek myśl głębszą niż woda w kałuży. Mama wróciła. Ja jednak lepiej się dogaduję z facetami, chyba mam męski mózg.

Nasze wsiowe lotnisko w nocy wygląda tak samo fajnie, jak za dnia, trochę tajemniczo, prawie, jak z amerykańskich filmów o obcych. A że tu i ówdzie na niebie błyskają z różnym natężeniem rozmaite światełka, a przed maską samochodu przelatują z nagła jakieś pojazdy, niewiele wyżej niż wysokość wzroku, to krajobraz całkiem jak z "Bliskich spotkań III stopnia".



Dziś było wyjątkowo dużo oglądaczy wokół ogrodzenia, pewnie coś specjalnego miało wylądować.

czwartek, 31 października 2013

100


O świcie była aura jak z porządnych starodawnych horrorów: mgła tak gęsta, że można ją było nożem kroić, a wilgoć skraplała się i kapała z rynien i parapetów. A potem wyszło słońce i cały nastrój diabli wzięli.
Pod nieobecność mamy na mnie i ojca spadły przygotowania do wszystkich świętych. Zakupy z moim tatą to jest wyższa szkoła jazdy. Trzeba mieć anielską cierpliwość i ogromny talent dyplomatyczny, a że w każdej z dziedzin odczuwam deficyty, to zakrawa na cud, żeśmy tak pięknie wszystko pozałatwiali spędzając ze sobą trzy godziny w kompletnej zgodzie i harmonii. Moi rodzice oboje mają ADHD, ale ojciec do kwadratu, więc w sklepie musiałam go łapać za oszewkę, żeby się nie wpakował facetowi do kasy samoobsługowej, zanim tamten nie pozbierał swoich pakunków. Kręcił się, przestępował z nogi na nogę i napierał, choć widział, że tamten jeszcze nie gotowy. Zanim znalazłam dziurkę na gotówkę, bo zawsze płacę kartą, to już zdążył się obsługi zapytać, gdzież ta dziura jest, choć trwało to szukanie może ze trzy sekundy. Ludzie! Za grosz cierpliwości.

Halloween nieprawdaż, co, jak słyszę zagraża suwerenności i kulturze narodowej. Celtycka tradycja pogańska godzi w słowiańską tradycję. Też pogańską, a jakże, ale naszą, na krwi naszych przodków wyrosłą. Ja się tylko zastanawiam, czy ci obrońcy interesu narodowego mają poczucie śmieszności i absurdu, czy też z przekonaniem głoszą te bzdury.
Temczasem na Wyspie chałupa ozdobiona spajderami i gacopyrzami, na stole leży zakrwawiony obrus, a Mniejsza z koleżanką A. poprzebierane za upiory zebrały już po wiadrze słodyczy. Tak, specjalne dyniowe wiadra zostały zakupione na tę okazję.
Większa zaś, na drugim krańcu, siedzi w akademiku i zakuwa cała szczęśliwa, że dostąpiła tego zaszczytu. Z lubością opowiada o zajęciach z anatomii, na których mają do czynienia z nieboszczykami w całości, bądź w elementach. Na początku niektórzy byli bladzi podczas zajęć praktycznych, ale już im minęło i nawet nikt nie "faintował", aczkolwiek nie jestem pewna, czy taką właśnie formę przybrało to słowo, bo obie, podczas rozmów w rodzimym języku, wplatają takie figury, że sama bym nie wymyśliła.

Jubileuszowy, setny zapis.

środa, 30 października 2013

studenci - przyszłość narodu

Politechnika Lubelska, z myślą o swoich studentach, przygotowała film o właściwym zachowaniu się w rozmaitych sytuacjach.

Może i bym się z tego śmiała, szczególnie, że sam filmik jest bardzo naiwny, ale od miesiąca sama jestem studentką i to, co obserwuję jeży mi czasem włos na głowie. Na szczęście takich mastodontów, jak ja, którzy swoje pierwsze studia pokończyli jeszcze w epoce przedkomórkowej, jest więcej i nie ja jedna zapadam się w sobie z zażenowania od czasu do czasu.
- Czasem oglądamy filmy, właśnie się jeden zaczyna, a z tyłu słychać dość głośną rozmowę. Po chwili pani prof. pyta z troska w głosie, czy może jest jakiś problem. W domyśle 'zamknijcie się, bo przecież przeszkadzacie'. W odpowiedzi słyszy, że nie, wszystko w porządku i ... rozmowa trwa nadal. Myślałby kto, że choć przeproszą. Ee.
- Ta sama pani profesor prowadzi wykład, gdy nagle kilka osób zaczyna składać swoje zabawki i zbierać się do wyjścia. Na okazane zdziwienie, zupełnie niespeszeni odpowiadają, że właśnie zaczyna się przerwa. Gdy wykładowczyni odzyskuje już mowę, zapewnia, że zaraz kończy, ale kto musi, oczywiście może wyjść. Wychodzi pół sali.
- Niemal wszystkie sprawy organizacyjne są załatwiane przez internet. Mamy wspólną skrzynkę, do której ma dostęp cały rok, tam czuwa nad nami nasza pani z dziekanatu i najczęściej właśnie tam wykładowcy zostawiają nam materiały do przygotowania na kolejne zajęcia. Czasami też studenci załatwiają tam swoje sprawy, szczególnie, gdy dotyczą one większej grupy. Każdy, absolutnie każdy może przeczytać każdego maila i dziś właśnie odbywa się tam taka oto wymiana zdań:

Na pytanie, co było na zajęciach odpowiada Sylwia S., pisownia oryginalna:
"... koleś puścił nam również filmiki, które miał nam przysłać, a wylądowały w spamie i o nich dyskutowaliśmy. Puścił nas wcześniej. Z tego co pamiętam to ma nam coś wysłać na maila, ale nie jestem pewna :D"


Do rozmowy włącza się kolejna studentka, tu również zachowana oryginalna pisownia i interpunkcja:
"czyli nic nie było "zadane" ? :} nic nie trzeba przygotowac na nastepne? jakiejs "historii" czy cos w tym stylu? pelen luzik?:} z gory dzieki;}
Również nieobecna"

Ów "koleś" jest bardzo sympatycznym i kulturalnym doktorantem i oczywiście może sobie powyższą korespondencję w całości przeczytać.

To tylko kilka najdorodniejszych kwiatków, a pomniejszych było też mnóstwo. Dodam tylko, że uczelnia jest stara, a przez niektórych nawet szanowana, natomiast studia są II stopnia, czyli magisterskie, czyli całe to towarzystwo ma już za sobą licencjaty. Na szczęście są też i tacy, co maila do wykładowcy zaczynają od Szanowny Panie Doktorze, a kończą wyrazami szacunku.

Update, 2.11.
Moja ulubienica Sylwia S. pisze ponownie, teraz to ona zadaje pytanie:
" Hej,
czy ktoś mógłby udostępnić skany uzupełnionych ćwiczeń z ... z dnia ...? Chodzi mi o te 4 strony, które wysyłała w ..."

poniedziałek, 28 października 2013

notka

Zostałam poproszona o napisanie krótkiego artykułu o D. Nawet zaczęłam, zrobiłam jakieś notatki, ale nie zebrałam tego w całość. To co czuję, nie nadaje się chyba do oficjalnego obiegu.
Kilka dni temu weszłam na stronę, za pomocą której wykonywał dodatkowe prace. Ciągle tam wiszą z analizą wyników i punktacją. Z datami, z informacją o wykonanych i nie - 'Nic nie dostałem'- to była jego regularna śpiewka, a miał gnojek tak zapchaną skrzynkę wszelkiej maści powiadomieniami, że po prostu moje zadania ginęły pod nimi. Tak samo jak w skrzynce, miał bałagan na pulpicie: milion ikonek, które nigdy nie były powsadzane w żadne foldery. Pińcset komunikatorów włączających się nieoczekiwanie. I zawsze twierdził, że ma porządek ilekroć mu mówiłam o posprzątaniu tego chlewika.
Zacisnęło mi się gardło, gdy to znowu zobaczyłam. Wszystko tak, jakby nic się nie stało, jakby w każdej chwili można było do tego wrócić. Takie przerwane w połowie.
Zwyczajnie mi go brakuje, jego pyskowania, wymądrzania się, natychmiastowych okrzyków 'To proste!' na każde moje zapytanie dotyczące komputerów i zadowolenia, gdy szło dobrze. I jak ja mam o tym napisać?

poniedziałek, 21 października 2013

zamiast podziwiać jesienne widoki


Kilka tygodni wytężonej pracy, stan regularnego wkurzenia i w końcu samo Radosne Spotkanie zaowocowały zgonem. Pierwszy raz w życiu przez całą  noc budził mnie tak potężny ból gardła. Jeszcze w malignie zawiozłam mamę na lotnisko i odpłynęłam. Tylko sen i białe tableteczki wróciły mnie do świata żywych. Spałam i łykałam na zmianę i naprawdę miałam farta, że nie musiałam gnać do pracy. W pracy zaś chyba podpadłam świątobliwym dewotom, ale z drugiej strony, głośne wyrażanie opinii ma te dobre strony, że i inni dają upust fali uczuć i okazuje się znienacka, że świat nie jest taki jednorodny, że jest jeszcze garstka, która zachowała resztki zdrowego rozsądku i nie boi się o tym mówić. To w ogóle materiał na osobną soczystą notatkę, ale jakoś nie mam przekonania, że w ogóle chce mi się o tym pisać.

Tematyka pracy ciągle ewoluuje, a im dłużej o tym myślę, tym więcej mam pomysłów, które jednak nie układają się jeszcze w spójną całość. Na razie czytam i robię notatki i sama jestem ciekawa, gdzie z tym będę za jakieś pół roku.

Po treningu z Sophie pozostał mi nałóg podsłuchiwania obcych ludzi:
Stoję przy kasie. Jedna pani mnie obsługuje, a druga grzebie w gablocie z papierosami i chujwieczymjeszcze.
- A co to jest? - wskazuje na kolorowe nieduże torebki.
- Hungry Birds - odpowiada ta przy kasie.
hangry;)

poniedziałek, 14 października 2013

dobry złodziej

Są już prawie w drodze, koniec pisania i czytania niezliczonych maili, teraz już tylko odbędziemy Radosne Spotkanie i możemy odetchnąć i wrócić do normalnego życia. Organizacja wszystkiego tu na miejscu jest mniej praco- i nerwochłonna, niż ta wymiana korespondencji. Nie wiem, czy to kwestia narodowości, czy osoby, a przecież zdarzało mi się już pracować z rozmaitymi nacjami, ale z nią zawsze jest jakoś tak pod górę.
Za to w szkole rozkosznie: dostałam pierwsze very good, na razie tylko ustne, a mogłoby się tak przeobrazić w pisemne, nie miałabym nic przeciwko.
W rzeczywistości tak znowu słodki ten weekend nie był. Najpierw okazało się, że wszystkie zadania domowe, nad którymi ze trzy dni psułam sobie oczy i kręgosłup, zostawiłam w domu. Gdy już to ogarnęłam, to zgubiłam portfel. Odnalazł się, ale bez kasy, a w zasięgu wzroku ani cienia bankomatu, więc chodziłam jak ta sierota z wiszącą warą przez półtora dnia. Złodziej okazał się łaskawy, bo zabrał tylko kasę, a miał do dyspozycji całe moje zasoby, wszystkie karty i dokumenty. Ale co się dziwić, w końcu uczelnia bardziej święta niż Pismo Święte, to i złodzieje uczciwi. No i jak można było przypuszczać, największym chujkiem okazał się pan ksiunc, bo choć kierunek absolutnie świecki, a nasze seminarium wręcz nurzające się w brudach tego świata, to owszem, mamy michałki, jak w każdej szkole. Ten nudniejszy, do niczego absolutnie niepotrzebny, wykłada osoba duchowna, która niemal jak Kydryński, pławi się w swoich słowach, ino temu pierwszemu do pięt nie dorasta. W ciągu jednego wykładu zdołał do nas przemówić w pięciu językach oraz wspomnieć wyszukane technologie i muzykę. W czerniach i rdzach twarzowego pulowerka wyginał się wdzięcznie wokół swojego laptopa przybierając rozliczne pozy, bawił wątpliwymi żartami, publicznie użył słowa 'seksualność' bo taki jest otwarty, gdy wtem jakiś prosty niewdzięcznik z tłumu zapytał głośno o koniec, o konkretną ostatnią minutę tego występu. Z ksiundza jakby powietrze zeszło, zaczęło mu brakować słów, w kółko powtarzał te same frazy i w końcu, oszczędzając wstydu i sobie i nam, zakończył męki. Oby się tylko nie mścił za tak jawnie okazane lekceważenie i czarną niewdzięczność ;)

czwartek, 10 października 2013

Listonosz zawsze dzwoni dwa razy

W każdym razie mój. Dziś też, bo mnie nie było za pierwszym razem.

- O, moje książki - ucieszyłam się.
- Mam jedną.- I wyciąga jedną paczkę.
- Ale w środku są dwie.
- A, to nie czytałem.

Nie wiem, czy to mnie darzy jakąś specjalną atencją, czy zawsze robi drugą rundkę, ale awizo w drzwiach to rzadkość u naszego listonosza. No i wali po imieniu, choć znamy się tylko z widzenia ;) Wypadałoby mu jakiś bonus w kopercie dać, czy chociaż czekoladki na gwiazdkę, jak na Wyspie.

wtorek, 8 października 2013

ekwiwalent

Powoli doprowadzam sprawę do końca, rozmawiam, ustalam detale i odhaczam kolejne punkty, gdy pojawia się sprawa alergii na kocie futro.

- Czy A. ma kota? - pytam pod nieobecność zainteresowanej.
- Nie, ale ma brata i siostrę.
*

Ciekawość, czy nasz wsiowy szpital dysponuje antyalergenami na młodsze rodzeństwo;)

poniedziałek, 7 października 2013

Radosne Spotkanie

po raz enty i jak zwykle, gdy ilości powtórzeń nie da się zliczyć na palcach jednej ręki, to zaczyna nużyć. Ale są też i dobre tego strony, bo uodporniłam się i już mnie tak nie wkurza ich podejście, to wieczne zwlekanie i unikanie jasnych i szybkich odpowiedzi, to ciągłe maniana. Strasznie jesteśmy zorganizowani w porównaniu. Jednakowoż po pierwszym mailu tej tury jeszcze wyłączyłam pocztę i sobie pochodziłam po chałupie, zanim odpowiedziałam. Profilaktycznie, żeby mi żyłka nie pękła.
Dziś na przykład, w popołudniowym liście dostaję odpowiedź na sugestię sprzed pięciu dni, przy czym ja mam potwierdzić już teraz bo ich terminy pilą. No patrzcie, to jednak są jakieś terminy i zobowiązania. A nie wysyłam im przecież listów papierowych w kopercie ze znaczkiem, nieprawdaż. W odpowiedzi aż dwa razy napisałam, że I'm sorry, raz, że terribly, a raz, że really i niech czekają do jutra, jako i my zazwyczaj czekamy.
Ciężcy są we współpracy i jacyś tacy pokrętni. Ja chyba wolę inne nacje. Niech już przyjadą i pojadą i będzie spokój na jakiś czas.

No i byłam w szkole. Ach!
Nie wiem, jak będzie dalej, ale pierwsze wrażenie nad wyraz pozytywne. Wykładowcy bardzo ludzcy, choć  została zachowana zasada, że im niższy tytuł, tym jakby mniej. Znaczy trzeba uważać na magistrów. Za to pani dr hab. genialna. Zapisałam się do niej na seminarium kryminalne. Sama wygląda jak mniej zaawansowana wiekowo Miss Marple i w trosce o nasze zdrowie psychiczne powiada: 'Bo wiecie Państwo, w powieści detektywistycznej, zazwyczaj pojawia się, że tak powiem, trup!'. Zaraz też założyła nam pocztę o nad wyraz skomplikowanym, a tematycznie związanym adresie, że o cudnym haśle nie wspomnę ;)

 *
Update
Przyszła natentychmiastowa odpowiedź zawierająca zawoalowany szantaż. Nosz k ... ich ... mać! Bratanki pieprzone, jak ja mam ich dość.Już nawet nie odpowiadam. Maniana.

wtorek, 1 października 2013

o zaginionych meblach

K. siedzi zmartwiony nad słownikiem.
- Tu nie ma półki.
- A przez jakie u/ó szukasz?

poniedziałek, 30 września 2013

a to dopiero południe

Idę dziś jak burza, już załatwiłam milion spraw, a zaraz dorzucę drugi, do tego większość za jedną rundą samochodem, cud.
W samochodzie grało radio i na samym skrzyżowaniu tak mnie ubawiło wiadomościami, że spowodowało realne zagrożenie w ruchu kołowym. Bo jeden będzie świętym, ale nie w grudniu, jak planowano, a kwietniu, żeby pielgrzymi z Polski nie musieli znosić trudów zimowej podróży. Drugi też będzie świętym, chociaż od chwili, gdy go tamten pierwszy uczynił błogosławionym, nie zdziałał żadnych cudów, a powinien. I nie, nie cofnęłam się w czasie, to polskie radio w XXI wieku zupełnie na poważnie opowiada o cudach. Trzeba być chyba naprawdę głęboko wierzącym i oddanym sprawom kościoła, żeby takie wiadomości przyjmować bez poczucia absurdu. Mnie czasem szczęka opada z hukiem.
Choć z drugiej strony ta cudowna tęcza, której nie było... ;)

czwartek, 26 września 2013

- A ja lubię deszcz ... ja też

Przez okno podczas ulewy w Exeter

obie dziś chodziłyśmy po deszczu, ja tu, ona w L. Przydały się decent walking shoes kupione zaraz pierwszego dnia po przyjeździe. Lało, jak wtedy, równe strugi deszczu ciągnące się z góry w dół i krople odbijające się z siłą od każdej powierzchni.

Zadzwoniłam do A. żeby się umówić na przyjazd. Chyba jest w dobrej formie, tak brzmiała. Chyba nawet jest zadowolona z tej perspektywy, tak brzmiała. Właściwie, to się nie dziwię, będę stanowiła jakąś rozrywkę, choć czasami wcale nie jestem taka pewna, czy jej życie, według niej, jest takie spokojne i jednostajne. Choroba wyostrza wszelkie doznania, małe zdarzenia urastają do historii, które warto innym opowiadać ze swadą i przejęciem.
Pamiętam, jak jej stała, nieruchoma obecność zaczęła mnie drażnić po jakimś czasie, ale z drugiej strony to właśnie dzięki niej zaczęłam się uczyć cierpliwości i wyrozumiałości, co teraz bardzo mi się przydaje. Zmieniłam się i czasem aż się dziwię, że to ja, ta spokojna, cierpliwa, wyrozumiała. Już od wielu lat nie wydaję się sobie skończonym cudem stworzenia, umysłem absolutnym, podążającym jedynie słusznymi ścieżkami i zawsze mającym rację. Moja arogancja i zarozumiałość z młodości przerażają i zawstydzają mnie teraz. Wiek daje mądrość i dystans i coraz bardziej mi się to podoba.

niedziela, 15 września 2013

creeping fear

Wczoraj przed wieczorem usłyszałam stłumione, przemieszczające się, odległe śpiewy. Gdy w końcu wyjrzałam przez okno, zobaczyłam wędrujący krzyż, za nim dwie postaci w czarnych zwiewnych szatach i ciągnącą się niedużą procesję śpiewającą nabożną pieśń. Wszędzie było cicho i spokojnie, jak to w sobotę na wsi i tylko ten pochód, dość szybki i składny z krzyżem na czele. Przeszedł mnie dreszcz, bo chociaż byli kolorowo ubrani to było w nich jakieś takie zacięcie, zdecydowanie, determinacja i brak spojrzenia na boki. Tylko my, tylko nasza siła, tylko nasz porządek.
Kilka dni temu ta sama siła zniweczyła moje plany. Nie moje osobiste, bo na to bym nie pozwoliła. Plany dotyczyły szerszej grupy, a realizacja miała nieść dobro i oświecenie. Siła znała moje plany, a jednak bez pardonu wpieprzyła się (tu nie ma lepszych, bardziej parlamentarnych słów) w nie ze swoją ideą i absolutnym przekonaniem o słuszności postępowania.
Mój plan odszedł w siną dal, no bo jak? Wystąpię przeciw jedynie słusznej idei? Głośno i bezwstydnie? Przecież zmówienie kolejnego paciorka jest ważniejsze niż wiedza. W takich sytuacjach opadają mi ręce i brakuje słów. Nie neguję potrzeby wiary, ale gdzie w opisanej sytuacji miejsce na miłość, sprawiedliwość, szacunek dla innych i wszystkie te górnolotne hasła? Kto mi wskaże moralność tego zachowania?
Kilka lat temu, gdy wracaliśmy z Ziem odzyskanych, mijaliśmy Świebodzin, miasto znane z betonowego słupa. Jednak, dopiero gdy go zobaczyliśmy, dotarł do nas ogrom zniszczenia. Zapanował nad całą okolicą. Szary, potężny, betonowy. Głoszący chwałę i moc.

Tam, hen, w oddali górujący nad całym światem

W sytuacji, gdy partia ciemnych mocy pręży muskuły, a pewien niewysoki mężczyzna wieszczy nowy ład (tu całość), to budzi się we mnie lęk przed betonowymi słupami, lekceważeniem i poniżaniem, dążeniem do celu po trupach. Ciągle dobrze pamiętam te dwa ciemne lata, gdy poranne wiadomości zaczynały się od informacji o kolejnych zatrzymaniach, podejrzeniach i aresztowaniach. Nie wiedzieć czemu przychodzą mi na myśl czasy dawno minione, których ja nie pamiętam, a w których żyli moi rodzice. Ciekawość dlaczego.

wtorek, 3 września 2013

boze, jak ja dobrze gotuję!


A miasto zakorkowane, bo mamunie wiozą swoje pociechy do rozlicznych placówek, a przecież trzeba niebożę pod same drzwi, nieprawdaż. To co, że mieszkamy na wsi i od domu do szkoły rzadko jest dalej niż 10 minut na piechotę, przecież trzeba furę przewietrzyć dwa razy dziennie, a te chodniki takie krzywe i szkoda obcasów. A potem te wszystkie Adriany, Andżele, Oskary i Oliwie mają kłopot ze znalezieniem się na ulicy. Konkluzja jest taka, że znów okazało się, że najszybszym środkiem lokomocji są zwykłe archaiczne nogi. Czasem rower, ale trzeba uważać.
Poza tem pada, zacina, a czasem kropi, ale rzadko, bo to lato jest przecież, no to jak? I gdzie te słoneczne wrześnie, te babie lata, te sukienki i opalone nogi? Na razie, to przyniosłam z piwnicy słoik soku malinowego, bo pogoda taka raczej herbaciana. Herbaciano-łóżkowo-książkowa taka. Słońce sobie wspominam na fotkach, bo nawet Atlantyk oglądałam w lepszej aurze.

Tintagel

piątek, 30 sierpnia 2013

baba na rowerze jest ok

- odpowiada ojciec z matecznika mafii, dorzuca tez entuzjastyczne wykrzykniki na temat wakacji. Brat przysłał zdjęcie mamy w basenie - znak, że woda osiągnęła temperaturę stołówkowej zupy, inaczej nie tknęłaby jej nawet najmniejszym palcem u nogi. Tak im zrobiliśmy z okazji okrągłej rocznicy ślubu.
A ja zostałam na gospodarstwie i o ile ich mieszkanie i działka nie byłyby kłopotem, to w komplecie dostałam sąsiadkę. TĘ sąsiadkę, tę z naprzeciwka i dopiero teraz zrozumiałam pojawiające się czasami zniecierpliwienie rodziców. Póki telefony były pojedyncze (a temat wciąż ten sam), to odbierałam. Wczoraj nie zdzierżyłam i wyłączyłam stacjonarny po trzecim razie w ciągu kilku godzin, zwyczajnie wyciągnęłam po chamsku kabelek, a w komórce mam ją podpisaną, to mogę zwyczajnie nie zdążyć odebrać, nieprawdaż. Mam nadzieję, że mi chociaż jakiś fajny prezent przywiozą za tę bohaterską postawę.

sobota, 17 sierpnia 2013

B. beware!

Większą wzięli do szkół!
Wyniki pojawiły się o brzasku, a gdy dziecię wygrzebało się z piernatów i sprawdziło, to zapadło w stupor z powodu jednej z ocen. Jednakowoż latoś poziom okazał się być mocno wywindowanym i już zaraz szkoła dzwoniła z zapytaniem, czy Większa byłaby jednak skłonna zaszczycić skromne progi placówki. Po łaskawym wyrażeniu zainteresowania, świeża studentka obdzwoniła całą rodzinę. Wzruszona mamusia wpadła w szloch, a dumny tatuś zadzwonił do dziadków, ale wnusia była szybsza i dziadkowie już prężyli dumnie piersi. Mniejsza natentychmiast rozpoczęła pertraktacje w sprawie pokoju oraz komputera, które przecież i tak zostaną porzucone, ale zapytana czy się cieszy,tylko smutno pokręciła głową. Większa to jednak opoka.
Dla Większej szkoła w B. był pierwszym wyborem, a nam miasto bardzo się spodobało, mimo dziesiątków odmian deszczu, jakie było nam dane doświadczyć w ciągu tych dwóch dni. A dla Większej mam już komplet szklanek do akademika, po nutelli, którą obie namiętnie żarły ;)

środa, 14 sierpnia 2013

domek na końcu miasta

Trudno uwierzyć, że już go nie ma. Spotkania z nim były najfajniejszym kawałkiem każdego tygodnia. I kto by pomyślał, co? ;) Był pyskaty, uparty i wkurzający i nie zliczę, ile razy gryzłam się w język i ile razy powstrzymywałam już prawie rozpędzoną rękę od trzepnięcia go w ucho. Prawie rok zajęło nam docieranie się, ale potem było świetnie. Wiecznie zrzędził, że daję mu za dużo roboty, a potem wykonywał z nawiązką, to była taka gra w 'Ja ci jeszcze pokażę!', o której żadne z nas nawet się nie zająknęło i udawało, że nawet nie myśli. Gnojek jeden, jak śmiał tak nagle, bez ostrzeżenia, przecież miałam tyle planów i nawet nie wiem, czy wykonał ostatnie zadanie, czy w ogóle się zabrał.
Chyba przy każdej śmierci pojawia się refleksja, że 'już nigdy ...', a mnie się ciągle kołacze po głowie: 'No jak to?!'
Pewnie tam ci lepiej mały, ciekawe, z kim się teraz kłócisz. :)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

healthy food

- Jestem duża, bo łykam sterydy - mówi Sue nakładając sobie kolejną już repetę.
- Nie solę, gdy gotuję, bo każdy lubi inaczej, dlatego przyprawy są na stole. Zresztą mam nadciśnienie i nie powinnam - a mówiąc to hojnie potrząsa solniczką nad swoim talerzem :)

środa, 24 lipca 2013

W moich blogowych statystykach rekordy popularności bije czterolinijkowy, dość melancholijny opis początku jesieni. Łaj?
Zebrałam już wszystkie papiery, całą stertę papierów wymaganych przez szkołę. Leżą sobie spakowane w białej teczce, jak do pierwszej komunii, ale na razie ich nie wysyłam, bo poszłam sobie popatrzeć na opłaty, jakich żądają. Biorą haracz za wszystko, w tym także za tak podstawowe elementy składowe, jak indeks czy dyplom! A nie są to darmowe studia i czesne jest wysokie, jak cholera.
Drugi szlag mnie trafił, gdy sobie sprawdziłam szkolę, z którą minęłam się o włos przez własne zaniedbanie, lenistwo, głupotę, a pewnie wszystko razem. Mało, że bliżej i taniej, to jeszcze normalniej. Może będzie dodatkowy nabór? Może uda mi się przenieść po semestrze? Może ...
W tej mojej szkole to be już trwa dodatkowy nabór. Ja miałam niezłą średnią, ale swoich absolwentów przyjmowali, jak leci. Media mówią, że szkoły były oblężone niemożebnie, to tak mało mieli kandydatów? To wprawdzie kolejny poziom, ale pewnie chodzi o kasę, bo kto nie weźmie jelenia chcącego bulić za kilka liter przed nazwiskiem? To może i ci bliżsi połaszą się na moje czesne? Pozostaje nadzieja, albo dwa lata dymania podwójnego dystansu i płacenia na najważniejszą w tym państwie instytucję. Zawsze mogę to potraktować, jako spłacanie zaległych datków. Tak mnie dopadli ;p

niedziela, 21 lipca 2013

ból oczu i uszu

Powroty zza granicy wiążą się nieodłącznie z nagłym wystawieniem na pastwę atakujących mnie zewsząd reklam. Nigdzie, ale to nigdzie nie widziałam takiego syfu przy drogach i na budynkach, a tylko w tej podróży przejechaliśmy przez pięć państw. Do tego to, co serwuje nam radio i telewizja. W czasie posiłków, Trójka na bank wleje w moje uszy smakowite dźwięki reklam krążących wokół jelit, odbytnicy, pochwy i penisa, bo ostatnio straszna moda na specyfiki na potencję. Swoją drogą, to ciekawa jestem, jak bardzo wzrosła dzięki nim liczba facetów zaczynających wątpić w swoją męskość i rozważających zakup supertableteczek.
Poziom tego, co można obejrzeć w telewizorze, pełza z reguły na poziomie depresji i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszyscy twórcy reklam w Polsce to bezmyślni debile. A były przecież fajne kampanie, np IKEI,  'sucho ma ta palma' weszło do obiegu, bywało zabawnie, lekko i inteligentnie. Co się stało z ich twórcami, przecież nie nastąpił chyba nagły i masowy zanik szarej substancji?

No dobra, poskarżyłam się, naleśniki usmażone, mogę iść cieszyć się niedzielą ;)

sobota, 20 lipca 2013

give me, give me, give me a man after midnight


Po wakacjach w gorących krajach zostały mi strzępki melodii tłukących się po głowie, bo przez dwa tygodnie ponauczaliśmy się wszystkiego na pamięć oraz stopy w trzech odcieniach, co jest skutkiem noszenia sandałów rozmaicie wykrawanych. Jest jeszcze tona wspomnień, bo odwiedziliśmy tak wiele miejsc, że jeszcze z rok będzie mi się przypominało ciągle coś nowego.
Umarłabym, gdybym miała siedzieć dwa tygodnie na tyłku w jednym miejscu, ale teraz czuję, że chętnie posiedziałabym w ciszy na bezludziu z ciepłym morzem na podorędziu, tylko żeby nie było tak sakramencko słone. Moczyliśmy tyłki w dwóch morzach i ich pięciu zatokach na siedmiu różnych plażach i w trzech basenach, to można dostać zadyszki. Ale cudnie było.
Za tydzień kolejny wyjazd, znów będzie międzynarodowe towarzystwo w domu. Poprzednio było sześć osób i cztery nacje, teraz będzie pięć narodowości, na taką samą liczbę mieszkańców. Ale za to cztery łazienki ;)
No i wisienka na torcie: znowu idę do szkoły, ale niech się zacznie, to dopiero zobaczymy. Może być wesoło.

piątek, 21 czerwca 2013

już za chwileczkę, juz za momencik ...

Termometr zaokienny znajdujący się od rana w głębokim cieniu wskazuje 34 stopnie, co oznacza, że poza cieniem temperatura szybuje grubo ponad 40, nawet nie chcę się domyślać w jakie rejony. Rozpuszczam się powoli. Jedynie leżenie za zaciągniętymi w całym domu żaluzjami daje odrobiną wytchnienia, ale ile można.
No! A przecież już niedługo, zupełnie świadomie i dobrowolnie, teleportuję się do pieca, do antycznych kamieni i strasznie się na to jaram. To nie pierwszy raz, gdy znajdę się oko w miejscach, o których nawet nie śmiałam marzyć, gdy o nich czytałam kiedyś tam w zamierzchłym dzieciństwie. A w tym roku bach, bach! I Hellada i Tintagel, żeby zachować różnorodność klimatu ;) To niewiarygodne, jak bardzo zmieniły się możliwości w naszym kraju, a ja należę chyba do ostatniego pokolenia, które potrafi to docenić, bo pamięta  rzeczywistość państwa socjalistycznego. Cieszę się też, że nasi rodzice doczekali tej nagrody, że możemy ich zabrać to tu, to tam.

A czasem na niebie jest tak 

piątek, 7 czerwca 2013

jak nie urok to sraczka

bo dawno już się nie włóczyłam po gabinetach, to się przeszłam, a co, akurat był w fabryce przestój, a mnie rwało w takim miejscu, że były obawy. Już nie zliczę, ileż to razy od października szlag mnie trafiał na nową cholerę, bo żebym się nie nudziła, to co chwila co innego. Ja wiem, że zaczynam być w podeszłym wieku, ale to jeszcze nie pora, żebym wyślizgiwała krzesełka w poczekalniach, no i ile mój żołądek zdzierży tych tableteczek.
Teraz mam nową zarazę i na jej konto kwitnę w domu. W robocie też bym dała radę, ale zalecenie było 'leżeć', no to czasem nawet się kładę. A tu bzdryng! Telefon. Mama się pyta, co ja się nie przyznaję do choroby. No jasne, oboje mają już swoje lata i troski, a że nienajlepiej znoszą martwienie się, więc jasnym jest, że milczę, bo i tak mi nie pomogą. Ale od czego mamy zatroskaną koleżankę, która, gdy tylko ojca spotkała, to spytała o zdrowie dziecięcia i zaraz wyszło, żem na zwolnieniu i coś mi jest. Sama ma starszych rodziców i wie jak jest i do łba nie przyszło, żeby dziób zamknąć na kłódkę i nie kłapać po próżnicy. Tyle, że oni tam wszyscy na kupie żyją i każdą sprawę wespół przeżywają i po katolicku modląc się o pomyślne zakończenie.
Czy to tak ciężko wpaść na pomysł, że może by tym starszym ludziom dać trochę oddechu, nie zatruwać głów bzdurami, na które i tak nie mają wpływu? Że mieli od nas pińćset razy trudniejsze życie i niech chociaż na starość mają lepiej? To nie! Martwmy się, płaczmy i módlmy, a w niebie nas spotka nagroda. Szlag

niedziela, 2 czerwca 2013

kk jak perz, stonka i zaraza

żyjemy w jakimś pieprzonym talibanie, dziś znowu święto. Kościelne, a jakże, uliczne, a jakże, feta przed świątynią pychy, pomnikiem haraczu narodowego na rzecz kk.
Dopiero co czarni debile pieprzyli z ambon o wyższości prawa boskiego nad stanowionym (Dziwisz) i grzechu łamania praw natury przez wszystkich stosujących procedury in vitro (Michalik). Tak patrzyłam na tego Michalika, jego zapiekłość, z jaką wygłaszał te słowa, paluszek, którym groził i pouczał i mocno ciekawa byłam, co powiedziałby parze, która nie może począć dziecka w sposób naturalny. Kazałby się modlić? I czekać? Idioci oderwani od rzeczywistości, zamknięci w złotych pałacach i pouczający pokorne owieczki. Złodzieje i wyzyskiwacze.
Dobrze mówi Miller, ale dopiero teraz? A gdzie był, gdy właśnie lewica wpuszczała kościół do państwa? Gdy czapkowali każdemu plebanowi? Wtedy nie myśleli, co robią? Pamiętam te dyskusje w domu, jak z niedowierzaniem słuchaliśmy wiadomości o kolejnych ustępstwach na rzecz kk i czuliśmy, że to nie jest dobrze, a teraz mamy to czarno na białym i to nawet dość dosłownie. Zagarniają wszystko, co możliwe, rozprzestrzeniają się, jak morowe powietrze, wszędzie te fikuśne czarne sukienki. Już mają krzyże we wszystkich urzędach i szpitalach, w szkołach dodatkowo lekcje religii. Policzyłam kiedyś, że przeciętny polski uczeń w gimnazjum i liceum ma 160 lekcji biologii (tylko profilowani więcej), ale aż blisko 400 lekcji religii! Podobnie wyglądają proporcje zajęć z chemii, fizyki, geografii, historii i nie wiem, czego tam jeszcze. Na każdej uroczystości państwowej facet w czerwonej sukience tuż obok prezydenta, wszystkie obchody naznaczone modłami jedynie słusznej wiary, wszystko święcone i kropione, nawet dętki od roweru. Żółte i błękitne chorągiewki zawieszane w czasie świąt państwowych na ulicach i urzędach.
Miałabym zupełnie inny stosunek do religii, gdyby się tak nie panoszyli i nie byli tacy pazerni, a tak to tylko rzygać się chce.

środa, 29 maja 2013

a dzisiaj

jestem obżarta i opita i podejrzewam, że moja wątroba mnie nie lubi. To była potworna rozpusta, którą popełniłam absolutnie świadomie i z premedytacją. Będę pościć i pić ziółka.
Wreszcie można była w spokoju pogadać o wszystkim, poplotkować bezwstydnie i się pośmiać, bo w fabryce to każdy lata z jęzorem wywieszonym na plecach, lekko tylko zwalniając na wirażach. To jest bardzo fajna robota, tylko rzadko jest czas na złapanie tchu. I kto by pomyślał, że ja w tym wyląduje i jeszcze będę lubić.
Fajne obrazki z dziś:
- goście w garniturach siedzący na syfiastej podłodze z gitarą i pieśnią na ustach w czasie, gdy wszyscy inni, a przynajmniej zdecydowana większość ... wiadomo ...
- Największa gala w aktualnym życiu. Tłum, scena, biała koszula, krawat, jakieś spodnie i czerwone trampki. Miodzio.

poniedziałek, 27 maja 2013

queuing in a supermarket

... gdym już szła do kas z krupczatką na chleb pod pachą, mignął mi przed oczyma jakiś biust z cekinami na. Biust poleciał po piwo i zaraz wrócił, a wtedy to już uważnie obserwowałam wzorek z cekinów. Złote kółeczka układały się w potężny napis " The bitch is back". Wyglądało groźnie, więc się karnie ustawiłam w kolejce rozglądając się dookoła i wzrok mój przykuła zalękniona chudzina z nastroszonym kucykiem i plecami ozdobionymi dyskretnym nadrukiem "Lady Killer". Że też ludzie nie zdają sobie sprawy z komicznego efektu, jaki nieświadomie stwarzają obnosząc cudaczne treści na odzieży. 

sobota, 18 maja 2013

Ratlerek - wydanie łikędowe.

Patrzę i słucham i od paru tygodni kręci mi się po głowie refleksja na temat kilku naszych artystów muzyków, wydatnie podkręcona dzisiejszo - poranną audycją w błyszczącej pozłotce. Otóż patrzę na artystę Staszczyka Muńka, który w najnowszej pieśni zamieścił tak ważkie frazy, jak "o tak, o właśnie tak" oraz "a!, a!, a!", a całą resztę utworu zbudował z jednego zdania podrzędnie złożonego używanego w zmiennym szyku słów w każdej linijce. Na artystę Kukiza, u którego szaleństwo w oczach oraz styl i treść wypowiedzi jako żywo przywodzą mi na myśl polityka Maciarewicza. Oraz na Staszewskiego Kazika, który jako jedyny wciąż tworzy i rzeczywiście ma coś do powiedzenia w fachu, który sobie wybrał. I którego można ciągle słuchać bez zażenowania. To coś z talentem ma wspólnego czy jak?
Glansowano - pastelowa telewizja pokazała dziś tez artystkĘ DodĘ i bardzo mi się podobało. Bardzo. No ale jakbym miała wybierać między swoją a jej figurą, to jednak wolałabym jej. Bez cycek, bo chyba sztuczne. Ostatnio, z okazji decyzji Andźeliny Dżoli, w fabryce rozgorzała dyskusja na temat cycek właśnie i wyższości własnych nad plastikowymi. Plastikowe popierali tylko faceci - nieświadomi marzyciele.
Wracając do figury to jestem coraz grubsza, choć założenia były zupełnie inne, bo przecież przez całe dwa tygodnie mam się przeciągać na plażach Europy. Chyba zabiorę swój basenowy kostium, który jest nie tylko chlorine resistant, ale także zbudowany z dwóch warstw, które maja pięknie kształtować sylwetkę. Na metce było dokładnie rozrysowane gdzie unosi, a gdzie uciska.
Poza tym ptaszęta o świcie w sobotę to nie jest moje nieustające marzenie. W nagrodę zobaczyłam śliczny czerwony wschód słońca.
A później obudził mnie młot pneumatyczny.

niedziela, 12 maja 2013

Banksy in Bristol

Po to tam właśnie jechałam, żeby zobaczyć graffiti najbardziej chyba znanego i najbardziej tajemniczego twórcy. Jeszcze przed wyjazdem bardzo porządnie się przygotowałam: sprawdziłam lokalizacje wszystkich malunków, wybrałam te najbliżej centrum, zrobiłam mapę, policzyłam odległości i czas. Idealnie się to układało, podczas niespiesznego spaceru mogłybyśmy obejrzeć kilka hitów, w tym Well Hung Lover na ścianie kliniki leczącej zaburzenia seksualne, właśnie;)  I was looking forward to it so much. I co? I przez całe dwa tygodnie mojego pobytu na Wyspie jedynie te dwa dni w Bristolu były mokre! Przez cały czas na zmianę padało, mżyło, siąpiło, lało, kropiło - miałyśmy wszystkie gatunki deszczu. Nawet mi się nie chciało wyciągać aparatu, gdy w końcu dotarłyśmy do jedynego z obejrzanych obrazków.
 - Po co są te hoopsy? - zapytała Mniejsza, bo stałyśmy naprzeciwko szpitala dziecięcego, a tam przed wejściem umieszczono kolorową metaloplastykę w formie hoopsów właśnie.

Widok z okna mieszkania trochę łagodził parszywą aurę:

Bristol - Cabbot Circus

W lecie będę niedaleko, ale obawiam się, że miasto przegra z klifami Kanału La Manche.

czwartek, 9 maja 2013

dzień zwycięstwa, maj zielony, białe kwitną bzy ...

po lewej liliowy, a po prawej wielki biały krzak właśnie wybuchnął kwieciem i zastanawiam się, co lepsze, czy to, że dziecięciem będąc recytowałam powyższy wierszyk na szkolnym apelu, co od początku budziło wesołość pozostałych członków rodziny, czy to, że zapytani dziś przez dziennikarza młodzi ludzie nie mają pojęcia z czym łączyć wczorajszą, czy dzisiejszą datę.
No ale za to we wsi święto. Do jednej parafii, tej z najgłówniejszym kościołem, przybyła drzazga z krzyża świętego, szalik papieżapolaka czy coś w tym gatunku, co należy adorować i ku czemu modły wznosić.Wczoraj całą noc katoliccy muezini zawodzili przez kościelne głośniki.
I tak słucham tych popieprzonych bab i nie wiem, czy one życie mają aż tak puste, żeby je sobie kościelnymi rozrywkami wypełniać, czy tak bogate, że aż nie do pojęcia dla postronnych. I tak, jak po publicznych występach pewnej jałowej jednostki myślę, że ani wiele lat życia nie gwarantują jego znajomości, ani tytuły naukowe nie świadczą o mądrości.
Mój prosty i jasny świat runął, gdy poszłam na studia. Na wsi wszystko było oczywiste, mądrzy szli do liceum, a potem na studia, bo szkoła choć wsiowa, kształciła dobrze. Ci sprytni w rękach zasilali szeregi zespołu szkół na końcu ulicy. Tych drugich znałam na gruncie towarzyskim, ale to ci pierwsi czytali i oglądali wszystko, co było i z każdym można było o wszystkim pogadać. A na uniwersytecie poznałam trzeci gatunek: wyuczalnych idiotów. Ja nie miałam pojęcia, że tacy ludzie istnieją i bywało, że szczęka mi opadała z niedowierzania.
Teraz jestem duża i już wiem, że świat jest jeszcze bardziej niejasny, niż matematyka nauczana przez moją profesor B.

środa, 24 kwietnia 2013

do you love me?

- zapytał mnie automat do generowania haseł. Zawsze to milsze, niż bezładny ciąg liter i cyfr. Byłam nawet przyjemnie zaskoczona. Ceną biletu już mniej, bo wraz ze zbliżającym się terminem, ceny niebezpiecznie szybują ku granicom limitu.
Nie martwię się swoją kasą, bo po wszystkich opłatach i tak zostanie mi sporo. Wkurza mnie natomiast jej bezsensowne trwonienie. Gdybym nie wykorzystała puli, musiałabym oddać, inni też i w skali kraju instytucja miałaby duże oszczędności. Ale po co? No przecież! Bo kto by się przejmował kasą, która należy do wszystkich, czyli do nikogo, czyli do każdego z nas, czyli lekko licząc od 100 do 200 tys euro każdego roku. A to tylko jeden filar, w pozostałych zapewne jest podobnie i w sumie tylko ta jedna firma marnuje kwoty z taką ilością zer, że nawet nie potrafię ich sobie wyobrazić.Zadzwoniłam, a jakże, i zapytałam dlaczego. Sens odpowiedzi to w przybliżeniu: "Bo tak".
Dawniej mnie to nie poruszało, ale od jakiegoś czasu obserwuję przepływ pieniądza i szlag mnie trafia za każdym razem. Marnowanie publicznej kasy na rozmaite sposoby przez niekompetentnych idiotów, zagarnianie bajońskich sum przez dobrze posadowionych cwaniaków przy jednoczesnym braku papieru i tonerów do ksero w szkołach, które w porównaniu kosztują grosze. Do szpitala trzeba z własnymi sztućcami, ręcznikiem i papierem toaletowym. Przynajmniej do naszego, który, nota bene, jest ponoć rewelacyjnie wyposażony technicznie (gorzej z fachowcami, bo wiadomo, kasa).
No ale jadę, na poszukiwania świętego Graala tym razem. I mimo wszystko warto umieć pisać wnioski ;)

sobota, 13 kwietnia 2013

przez uchylone okno

Jakby komuś się zdawało, że wiosna to sama radość, to niech posiedzi u mnie jeden weekend. Rankiem, gdy jeszcze wszystko śpi, a świat spowija miękka cisza, w gniazdku, po smacznie przespanej nocy, prostuje kości kos i nie omieszka podzielić się poranną radością z bliższym i dalszym otoczeniem. Siada naprzeciwko mojego okna, na najwyższej gałązce najwyższego drzewa i zaczyna swoje dźwięczne trele i tylko echo odbija się od śpiących ścian. A gdy już cała okolica otrząśnie się po gwałtownym przebudzeniu, wychodzą maniacy kosiarek i piłują te biedne trawniki, aż zęby bolą. Trawniki się w pewnym momencie kończą, choć akurat koło mnie są spore areały, no to mamy jeszcze tych pieprzonych drwali, co to, gdy tylko nastanie ciepło wywlekają z szopek i komórek piły mechaniczne i jęczą nimi, bo wiadomo, że chałupę na zimę najlepiej zacząć ogacać równo ułożonymi polanami już od wczesnej wiosny. Oracza działki nie wspomnę, bo to tylko jedno popołudnie. I tak to radośnie witam wiosenkę cudną naszą.
Ale po za tym, to ja lubię weekendy, to jedyny czas, gdy do południa mogę pochodzić w piżamie, poczytać w łóżku, albo i pooglądać telewizję nie nadwyrężając zbytnio synaps.

piątek, 12 kwietnia 2013

spring bo springen

Najpierw wiał wiatr, dzwonił szybką w latarence nad wejściem, przeganiał zimowy pył i nie wróżył nic dobrego. Taki wiatr zawsze przynosi deszcz i obleka wszystko w szarość. Ale i tak można w końcu pozbyć się warstw podkoszulków, swetrów i kurtek, Już samo słowo 'kurtka' wywołuje we mnie agresję. Porzuciłam spodnie i z radością oglądał swoje nogi w krótkich spódnicach.
Tydzień temu widziałam pierwsze bociany, latały w mżawce niepewne co robić z tym białym na ziemi. W niedzielę koło Zamościa przeleciała nade mną taka zdyszana trójka, pewnie miały świadomość, że ktoś tam czeka na tego dzieciaka, bo gnały na złamanie karku. W ogóle droga jak stół (o, sobotnie dreszcze!) i zabytkowe kościoły po wsiach: cztery chaty i barokowa świątynia, musi bogaty był pan, albo dużo miał grzechów. Podobało mi się, tak przygranicznie było.
Po okołoświątecznych traumach podróżnych mam tak serdecznie dość ruszania się z domu, że aż przejrzałam szafy i okazało się, że nie ma potrzeby kupowania nowej wiosennej garderoby, a wystarczy zestawić różne zapominane elementy. Co przyjęłam z ulgą i zostawiłam samochód w stanie spoczynku.

środa, 10 kwietnia 2013

i znowu kwiecień ...

... i znów jedynie słuszni patrioci dłubią brudnymi paluchami we wciąż niezabliźnionych ranach, zawłaszczając monopol na rację 
 

Gdy już miałam wycelowany aparat, pan, któremu nie dane było złożyć kwiatów pod tablicą w towarzystwie zniczy głośno domagał się bym fotografowała, gdy służby porządkowe nienachalnie namawiały go jednak do zatrzymania bukietu. Miałam to w nosie, prawdę powiedziawszy. 
Bardziej wymowne są dla mnie te tłuste plamy wosku na ścianie i chodniku niż hałaśliwe obchody. I bardzo współczuję rodzinom, że nie mogą w spokoju przeżyć żałoby.    

czwartek, 4 kwietnia 2013

... a nakupowawszy sobie książek mały stosik, znalazłam się znudzona we święta koło matczynej półki podręcznej i jęłam penetrować. Tak wpadła mi w ręce niepozorna książeczka Mariny Lewyckiej 'Dwa domki na kółkach', kiedyś chyba Nogaś miał to u Manna. Połknęłam natychmiast. Wyborne! Każdy z ważniejszych bohaterów bywa narratorem, także pies - psie teksty są genialne:
... SŁUCHAM ŚPIEWU PTAKA PTAK ŚPIEWA W PTASIM JĘZYKU TO MOJE POLE SPIEPRZAAAJCIE STĄD TO MÓJ LAS SPIEPRZAAAJCIE STĄD KOBIETA MÓWI JAK PIĘKNIE ŚPIEWA TEN PTAK ONA JEST GŁUPSZA OD OWCY ...
... a mama mówi, że kupiła to z wielkiego kosza w supermarkecie za kilka złotych. Każda durna glansowana gazeta z serialowymi aktorami  kosztuje dwa razy więcej. O tempora o mores, no nie?

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

a to na pewno jest wielkanoc?

... no bo skoro premier wraz z wnukiem lepią bałwana, a pół kraju zniknęło pod śniegiem, to można mieć wątpliwości.
Tą wiosną jestem zdegustowana, jak tegoroczny ksiądz ostatnim meczem naszej reprezentacji narodowej złożonej ze zblazowanych modeli, którym każą kopać piłkę. Albo siedzę w domu, albo przemykam przez miasto samochodem, bo jest tak brzydko, że aż oczy bolą. Na niedalekim skrzyżowaniu jest więcej dziur niż asfaltu, w tym roku destrukcja poszła tak daleko, że spod spodu widać sześcienne płyty, którymi dróżkę wyłożono na początku lat 70. Brud, dziury, błoto, kałuże, a te dwie głupie pindy wożą się za publiczne pieniądze, zamiast przeciwdziałać. Nic nie poradzę, że zółć mnie czasem zalewa, gdy rozglądam się wokół. Czasem tylko dziękuję losowi, że nie mieszkam w bardziej północnych krainach, bo wtedy zgniłabym na pewno nie doczekawszy słońca.
I właściwie jedynym przyjemnym akcentem pozostają ptaki, które stadami napadają dobrze wyposażony karmnik u rodziców na balkonie. Dzwońce mienią się w słońcu (jeśli akurat świeci) papuzią zielenią, sikorki bogatki i modre wpadają po słonecznik, jak złodzieje, a maluśkie czyżyki terroryzują ptaki nawet dwukrotnie większe od siebie. Jak któryś jest mocno wkurzony, to nikt inny nie ma dostępu do ziarna, bo bandyta dziobie i przegania. Na słoninę regularnie przylatuje dzięcioł, a zięby maszerują wytrwale po ziemi zbierając to, co innym z dziobów wypada.

sobota, 30 marca 2013

lotniczy piątek

W piątek nagle w połowie drogi nastała zima, przez którą przegapiłam zjazd i przydzwoniłam, czyniąc moje śliczne autko mniej ślicznym jeszcze zanim dotarłam na lotnisko. Na miejscu zaś okazało się, że lotnisko jest popsute. Górą, gubiąc w śniegu drogę, krążyły samoloty, aż je w końcu przekierowano całkiem gdzie indziej. I raptem zrobiło się tak, że zamiast radosnego pląsania po sklepach, kupowania durnot i przybycia do domu jeszcze za dnia, familia utknęła hen, a ja w Mieście na niezliczoną ilość godzin, przy czym bateria w telefonie okazało się chuda i nawet nie mogłam utrzymywać wylewnego kontaktu z porozrzucanymi po kraju i poza nim krewniakami. Co zadzwonili to słyszeli krótki żołnierski komunikat o obecnej sytuacji i sygnał końca rozmowy. Oprócz miejsc cywilizowanych odbyłam dwie rozmowy na sali kinowej (na całej wielkiej sali było nas dwoje) oraz jedną w kabinie toalety. Co chcieć, w końcu to warunki podwyższonej gotowości.
D. wylecieli już wcześniej, a do R. na tę jej górę nie miałam odwagi się pchać przy takiej pogodzie. Zostało kino. Pan w kiosku dał poczytać program wszystkich kin w lokalnej gazecie i melancholijnie przyglądał się walizkowej i bezwalizkowej ciżbie. Jeszcze nigdy nie widziałam tak spokojnego i zdyscyplinowanego tłumu, inna sprawa, że obsługa spisała się na medal nie okazując ani cienia zniecierpliwienia, gdy trzeba było powtarzać te same informacje po raz enty.
Szczęściara jestem, każdego roku latam wte i nazad ze dwa razy i zawsze o czasie, bo ta jedna przesiadka to się prawie nie liczy, tym bardziej, że pilot w drugim samolocie zapewnił, że ów jest brand niu.

czwartek, 28 marca 2013

-... i będziesz miała różową taśmę.
- Korekszion (prawie ś), będę miała sparkly różową taśmę.
Cały proces tworzenia sparkly różowej taśmy ze sticky tape, papieru i lakieru do paznokci zademonstrowała mi prosto do kamery z wprawą gościa z Mango.

- A jak myślisz, czy w przyszłości będę aktorką czy inventor? - pyta ta, która uczyniła z domu podręczne laboratorium jeszcze zanim straciła mleczne zęby oraz jest właścicielką czterech zestawów miarek kuchennych, każdego o innych gabarytach.


niedziela, 24 marca 2013

niedziela palmowa

Spojrzałam na zapowiedzi ICM i do środy wykres temperatury nawet nie zbliża się do zera jakoś zasadniczo. Gdy w niedzielę palmową śnieg skrzy się za oknem, abstrakcyjny dyskurs Stanisławskiego o wyższości świąt jednych nad drugimi w końcu nabiera sensu, przynajmniej w warstwie wizualnej. Niejedno Boże Narodzenie przegrałoby z tymi zaspami i nocnymi -17. Wczoraj pan odśnieżacz zakopał mi się pod oknem ze swoim traktorkiem w sięgającym kolan śniegu - to nie przelewki. Przypomina mi się rozmowa z Paulą i Paivi na temat fińskiego lata. Obie mieszkają na południu i tam jest naprawdę ciepło, temperatury grubo powyżej 20, czyli niewiele chłodniej niż u nas. Czar prysł, gdy zapytałam, jak długo te upały trwają. Jak w rosyjskiej anegdocie: Десять месяцев зима, а потом все лето и лето.
I tylko kocur regularnie wydeptuje ścieżki przez ogrody. I kto by pomyślał, że futrzak może mieć tak regularny tryb życia. I pracowity, bo przecież nie dla przyjemności nurza się w tym śniegu. Chociaż po pysku i sylwetce sądząc to jakiś bandyta może być, taki napakowany i patrzący spode łba.

A dwa lata temu w Barcelonie musiałam kupować espadryle, bo w przywiezionych z domu adidaskach było za gorąco i to też była niedziela palmowa, a najpierw nie wiedzieliśmy, na co komu te zdobione pstrokato liście.

O krok od Sagrada Familia

Jednak mimo mylącej nieco aury zaczęłam przedświąteczne porządki: podlałam kwiaty i zaniosłam orchidee na południowy parapet. Kiedy pierwszy i jedyny raz zakwitły, ostrzygłam je tak dokładnie, że teraz biedaki produkują tylko śliczne liście. Krotona za to przygarnęłam do sypialni - komputer mówi, że taka zamiana może być korzystna. Może w końcu powinnam zacząć coś czytać o uprawie roślin, które mam w domu i wytrącić je ze stanu trwania w stan szaleńczego rozwoju, aż całą chałupę spowiją liście i pnącza? 
A sąsiadka już szaleje z mikserem. Na tydzień przed? No przecież w wielkim poście nie produkuje chyba słodyczy odrywających niedoskonałe ciało od cierpienia?

poniedziałek, 18 marca 2013

Ostatnio mam tak durne sny, że nawet gdybym je spisała i przekazała jakiemuś zdolnemu scenarzyście, to i tak walnąłby je w kosz, tak są pokręcone. Wszystkie bondy do kupy plus Teksańska Masakra Piłą Motorową razem wzięte to pikuś. Rano budzę się i z niedowierzaniem spoglądam na przytulne łóżko i słoneczny kolor ścian. Tak to jest. Może powinnam zmienić dietę na warzywną.

Napisałam do bratanków i czekam z niepokojem. Raz, że się stęskniłam, dwa, że nasza tura, a poza wszystkim, zbyt wiele się nad tym napracowaliśmy przez lata, żeby tak to zaprzepaścić przez dwie durne cipy. "Te dwie" jak się o nich mówi na mieście. Jezu, ale one nam krew psują i jeśli to działa to wciąż powinny mieć pypcie na języku, bo zbiorowo wieszamy na nich wszystkie psy. Tego im z całego serca życzę jak również nieustających kłopotów ze snem. Jakaś kara musi być za nasze zszarpane nerwy.

Z przyjemnych to książek sobie nakupowałam. Najbardziej czekałam na Industrial Archaeological Sites i trochem zawiedziona bo mało i żadnej mapy, ale i tak się cieszę. Modern Europe tez taka o, ale może jak zajrzę głębiej, to znajdę coś fajnego. No i dwie książki Fiony Neill. W lecie kupiłam na straganie z używanymi What the Nanny Saw u pewnej zakwefionej obywatelki za jedyne 50 pi. Już sam zakup mi się spodobał, a treść genialna. Sposób pisania, wątki, miejsca sprawiły, że odbierałam ją szczególnie, bardziej osobiście. To żadna wielka literatura, ale prawdziwa i dobrze się czyta.

Zima trwa, ale ją dziś zbojkotowałam nie zabierając z domu rękawiczek.

sobota, 16 marca 2013

wiosna, nie?


A miesiąc temu aż oczy bolały od jaskrawozielonej trawy. Wprawdzie trochę gdzie indziej, ale to jednak moje oczy musiałam mrużyć.

York - połowa lutego


Aż się wierzyć nie chce, padało całą dobę, a silny wiatr usypywał zaspy imponującej wysokości. Dziś różowa tojotka wyjeżdżała z parkingu na pych, a idealnie gładką i białą powierzchnię ogrodu za oknem zakłócił kot, którego trasa wypada właśnie tam. Zawsze przedziera się tą samą, mocno okrężną drogą, omijając podwórze wyposażone w psa. 

... jakie ma ubranko, po której stronie przedziałek, które oczko bardziej ...

czwartek, 7 marca 2013

trzeba by coś tu napisać, by to diaboliczne oblicze zeszło niżej i nie rzucało się w oczy

Kiedy nie ma o czym, nic się nie dzieje, nic mnie nie wzrusza, a jak wzrusza, to coś z tym robię, albo udaję, że nie ma. Od lat już jestem wyznawczynią sentencji Scarlett O'Hara o myśleniu o tym jutro. Nie cierpię jojczenia, użalania się, czarnowidztwa i martwienia się na zapas - wszystko to wysysa siły z człowieka. Wolę reagować na zastane, co nie znaczy, że nie stosuję żadnej prewencji. Przeciwnie. Właśnie odzyskuję oddech po ćwiczeniach fizycznych. Dziś zrobiłam całą serię, z przerwami na walkę z zadyszką i wyżymanie podkoszulka.
Inwestycja w porządne buty się opłaciła, ustabilizowana stopa to całkiem inna jakość. Starsza wypatrzyła je na półce i zanim jeszcze pokazała, to uspokajająco rzuciła, że to się schowa pod spodniami. No bo ja doprawdy nie wiem, czemu wszystkie sportowe buty są tak brzydkie. Moje są akurat super, tylko na pięcie i podeszwie mają pieprzniętą kardynalską purpurę. Czy to nie można zrobić buta sportowego, w którym nie wstyd wyjść na ulicę, czy przelecieć się po parku? Czy tych wszystkich superhipernowoczesnych elementów, tych pasków, wzmocnień i cholera wie czego jeszcze nie można zrobić w jednym kolorze? Czemu każdy but jeszcze za nowości, jeszcze na półce sklepowej wygląda jak zrobiony z resztek? Czy oni w tych fabrykach nie mogą zatrudnić choć jednej kobiety, żeby mieć pod ręką kogoś rozróżniającego kolory? Ot takie wieczorne dylematy ;p

sobota, 2 marca 2013

morning glory

a'propos, w końcu poranki zaczynają być przyjazne bo słońce coraz częściej wyłazi zza chmur i barwi życie w rozmaite kolory.
Ostatnio, z czasem, im bliżej mi do drugiej części życia coraz bardziej lubię starszych aktorów. Tych naprawę starszych. Już wszystko osiągnęli, pokazali światu, co mieli pokazać i mają większy dystans do samych siebie i własnej kariery, przypuszczam. Mogą sobie pozwolić na wygłup, żart, zabawę, a z drugiej strony jest w nich mądrość, dojrzałość i doświadczenie. Gdy oglądam Bonda (przysypiając w interwałach) zawsze zwracam uwagę na Judi Dench. Jakiś czas temu widziałam ja w Marigold Hotel - koncercie o starszych ludziach, cudna. Albo Diane Keaton, jakoś nie przekonał mnie do niej Woody Allen, zawsze była zapięta pod szyję i dopiero teraz zaczynam ją doceniać, od kilku lat. Nawet Ford na starość całkiem fajny. W tytułowym, kawał, rozczulającego na koniec, skurczybyka. 
Przyjemność z oglądania dają  mi tez seriale, niestety, nie telewizja, misyjna, czy nie, daje mi te rozrywki, lecz dobry, poczciwy internet. Namiętnie oglądam Californication i The Following, w jednym zepsucie, w drugim ciarki na plecach. No tak, w obu bohaterowie to goście po 50, ha! Hank Moody to samo zło, postrach bogobojnych mateczek, co to, gdyby wiedziały o czym to, w życiu nie pozwoliłyby dziatkom niewinnym podejść do telewizora;)
no to, dla gówniarzy oraz starych, mądrych i dojrzałych ;)