wtorek, 26 lutego 2013

books, books - już trzy w tym miesiącu and counting

Dawniej było tak, że ważnym, choć irracjonalnym kryterium przy wyborze książki była okładka. Już okładka, napisy na niej, czcionka, kolory, ewentualna ilustracja zachęcały mnie, bądź nie, bardzo często moje przeczucia okazywały się słuszne: podoba mi się okładka = dobra książka. Teraz to już nie działa, albo bardzo rzadko, nie wiem czemu, są całe serie jednakowo wydawanych książek, albo graficy nie znają treści (a przedtem znali?). Albo jest odwrotnie, gdy stoję w księgarni i podoba mi się ich za wiele na raz.
Pierwszy w ostatniej serii był 'Drżący Klub z Cove' M. Curtin. Przyznaję, że skusił mnie tytuł, była w nim zabawna anegdota, dowcip, ironia i anglosaskie obyczaje. To wszystko w książce jest, ale czegoś tu za wiele, może postaci czwartego i kolejnych planów, może machlojek jednego z bohaterów.Nie zawiodłam się natomiast na smaczkach obyczajowych.
Kolejna była powieść Grishama włożona do poczwórnego zestawu Reader's Digest. Zazwyczaj są tam wsadzone powieści, które dobrze się czyta, niezłych autorów. Takie dla pan domu z ambicjami ;) 'The Last Juror' jest taki sobie, ale może dlatego, że nie miałam czasu i czytanie zajęło mi ponad tydzień, wtedy cały smak ulatuje.
Tuż przed lotniskiem K. wygrzebał z tylnego siedzenia 'Zanim zasnę' Watsona i dał do samolotu. To jest właściwie książka na raz, czyta się ja bez wytchnienia i długo nie pojawiają się żadne podejrzenia. I dopiero na samym końcu, koniuszku, gdy właściwie jest po wszystkim, autora opuściła wena. Wygląda tak, jakby mu ktoś wyrwał tekst z ręki, nie dał dokończyć i wsadził jakiś hollywoodzki finisz. Będzie film.

Luty miesiącem książki

Jak można się było spodziewać pope's retirement nie schodzi z nagłówków, a każda decyzja jest detalicznie analizowana. Dziś rano na przykład, Trójka przybliżała słuchaczom klauzurę, bo taki klasztor zamierza wybrać facet, który chcąc się podlizać, nazywał nas ciulami, he he. Mają pożywkę na co najmniej rok, bo przecież nowego też poddadzą wiwisekcji.
Każdy wyjazd za granicę to w efekcie mniejszy kontakt z naszymi mediami, po prostu ich nie mogę po powrocie. Od kilku miesięcy już nawet nie każdego ranka włączam radio. Brytyjskie media przede wszystkim mnie bawią, zapewne głównie z tego względu, że mam do nich pobłażliwy stosunek, ze są obce, opowiadają w inny sposób o innych niż tu sprawach, generalnie chyba znacznie lżej. Mniej jest żółci. Nawet ichni sejm jest zabawniejszy, ale może to sprawa klasy? W końcu to tam trawniki maja po kilkaset lat, puby potrafią trwać w jednym miejscu nieprzerwanie od XVII na ten przykład wieku, to i reszta taka bardziej osadzona. Ciekawość, czy mają tam takie kretynki, jak w naszym okrąglaczku.

sobota, 23 lutego 2013

teraz tylko pranie

'Mr S. said that pope is going to be retired'- z taką informacją Mniejsza wróciła ze szkoły w poniedziałek. Wcześniej powiedziała, że w szkole było fajnie i że był test z matmy, a jak poszło to się rodzice dowiedzą na parents evening, na lunch była pizza, niedobra, bo zawsze jest niedobra i na tym temat szkoły został zamknięty. To i tak dużo, bo do niedawna każde pytanie tyczące szkoły było kwitowane jednakowo: 'nie pamiętam'.
No, a potem jeździłyśmy pociągami po kraju i czytały miejscową prasę, gdzie szczegółowo była sprawozdawana końska afera, przy okazji taka oto piękna reklama wpadła mi w oko
Daily Telegraph jakoś ze dwa dni po.


Media w ogóle sprawiły nam mnóstwo radości przez minione dwa tygodnie. Wyspiarskie media mogę, w odróżnieniu od naszych, budzą radość, czasem trwogę, ale żyłka nie pęka.

sobota, 2 lutego 2013

02. 02. 2012

zero dwa, zero dwa, dwadzieścia, dwanaście - lubię symetrię, dużo we mnie chaosu, a ona wytycza jakieś ścieżki do podążania
Kręci mi się w głowie, zarzuca mną i chce mi się spać. Kawa, nawet w zdublowanej ilości, nie daje rady, a jedyną słuszną pozycją wydaje się leżąca, albo przynajmniej solidnie podparta. Filmy są ok, bo książki już niekoniecznie, wymagają większego wysiłku intelektualnego niż tępe patrzenie w ekran, a nawet wzruszanie się. Po 9 godzin na dobę, jak nastolatek śpię.
Za kilka dni na szczęście znajdę się w innym klimacie i odsapnę od śniegu i błota, pooddycham dla odmiany wodorostami. W lecie nie mam tego wrażenia, ale za każdym razem, gdy wysiadam tam zimą z samolotu, czuję to kompletnie inne powietrze. Zimowe wizyty na wyspie robią mi szczególnie dobrze, tam o tej porze już będzie czuć wiosnę i żonkile będą wystawać sponad trawy. Zieleń i ciepło to genialny przerywnik w lutym. Luty to w ogóle dobry miesiąc i gdy się kończy, to dla mnie zawsze za szybko.