sobota, 30 marca 2013

lotniczy piątek

W piątek nagle w połowie drogi nastała zima, przez którą przegapiłam zjazd i przydzwoniłam, czyniąc moje śliczne autko mniej ślicznym jeszcze zanim dotarłam na lotnisko. Na miejscu zaś okazało się, że lotnisko jest popsute. Górą, gubiąc w śniegu drogę, krążyły samoloty, aż je w końcu przekierowano całkiem gdzie indziej. I raptem zrobiło się tak, że zamiast radosnego pląsania po sklepach, kupowania durnot i przybycia do domu jeszcze za dnia, familia utknęła hen, a ja w Mieście na niezliczoną ilość godzin, przy czym bateria w telefonie okazało się chuda i nawet nie mogłam utrzymywać wylewnego kontaktu z porozrzucanymi po kraju i poza nim krewniakami. Co zadzwonili to słyszeli krótki żołnierski komunikat o obecnej sytuacji i sygnał końca rozmowy. Oprócz miejsc cywilizowanych odbyłam dwie rozmowy na sali kinowej (na całej wielkiej sali było nas dwoje) oraz jedną w kabinie toalety. Co chcieć, w końcu to warunki podwyższonej gotowości.
D. wylecieli już wcześniej, a do R. na tę jej górę nie miałam odwagi się pchać przy takiej pogodzie. Zostało kino. Pan w kiosku dał poczytać program wszystkich kin w lokalnej gazecie i melancholijnie przyglądał się walizkowej i bezwalizkowej ciżbie. Jeszcze nigdy nie widziałam tak spokojnego i zdyscyplinowanego tłumu, inna sprawa, że obsługa spisała się na medal nie okazując ani cienia zniecierpliwienia, gdy trzeba było powtarzać te same informacje po raz enty.
Szczęściara jestem, każdego roku latam wte i nazad ze dwa razy i zawsze o czasie, bo ta jedna przesiadka to się prawie nie liczy, tym bardziej, że pilot w drugim samolocie zapewnił, że ów jest brand niu.

czwartek, 28 marca 2013

-... i będziesz miała różową taśmę.
- Korekszion (prawie ś), będę miała sparkly różową taśmę.
Cały proces tworzenia sparkly różowej taśmy ze sticky tape, papieru i lakieru do paznokci zademonstrowała mi prosto do kamery z wprawą gościa z Mango.

- A jak myślisz, czy w przyszłości będę aktorką czy inventor? - pyta ta, która uczyniła z domu podręczne laboratorium jeszcze zanim straciła mleczne zęby oraz jest właścicielką czterech zestawów miarek kuchennych, każdego o innych gabarytach.


niedziela, 24 marca 2013

niedziela palmowa

Spojrzałam na zapowiedzi ICM i do środy wykres temperatury nawet nie zbliża się do zera jakoś zasadniczo. Gdy w niedzielę palmową śnieg skrzy się za oknem, abstrakcyjny dyskurs Stanisławskiego o wyższości świąt jednych nad drugimi w końcu nabiera sensu, przynajmniej w warstwie wizualnej. Niejedno Boże Narodzenie przegrałoby z tymi zaspami i nocnymi -17. Wczoraj pan odśnieżacz zakopał mi się pod oknem ze swoim traktorkiem w sięgającym kolan śniegu - to nie przelewki. Przypomina mi się rozmowa z Paulą i Paivi na temat fińskiego lata. Obie mieszkają na południu i tam jest naprawdę ciepło, temperatury grubo powyżej 20, czyli niewiele chłodniej niż u nas. Czar prysł, gdy zapytałam, jak długo te upały trwają. Jak w rosyjskiej anegdocie: Десять месяцев зима, а потом все лето и лето.
I tylko kocur regularnie wydeptuje ścieżki przez ogrody. I kto by pomyślał, że futrzak może mieć tak regularny tryb życia. I pracowity, bo przecież nie dla przyjemności nurza się w tym śniegu. Chociaż po pysku i sylwetce sądząc to jakiś bandyta może być, taki napakowany i patrzący spode łba.

A dwa lata temu w Barcelonie musiałam kupować espadryle, bo w przywiezionych z domu adidaskach było za gorąco i to też była niedziela palmowa, a najpierw nie wiedzieliśmy, na co komu te zdobione pstrokato liście.

O krok od Sagrada Familia

Jednak mimo mylącej nieco aury zaczęłam przedświąteczne porządki: podlałam kwiaty i zaniosłam orchidee na południowy parapet. Kiedy pierwszy i jedyny raz zakwitły, ostrzygłam je tak dokładnie, że teraz biedaki produkują tylko śliczne liście. Krotona za to przygarnęłam do sypialni - komputer mówi, że taka zamiana może być korzystna. Może w końcu powinnam zacząć coś czytać o uprawie roślin, które mam w domu i wytrącić je ze stanu trwania w stan szaleńczego rozwoju, aż całą chałupę spowiją liście i pnącza? 
A sąsiadka już szaleje z mikserem. Na tydzień przed? No przecież w wielkim poście nie produkuje chyba słodyczy odrywających niedoskonałe ciało od cierpienia?

poniedziałek, 18 marca 2013

Ostatnio mam tak durne sny, że nawet gdybym je spisała i przekazała jakiemuś zdolnemu scenarzyście, to i tak walnąłby je w kosz, tak są pokręcone. Wszystkie bondy do kupy plus Teksańska Masakra Piłą Motorową razem wzięte to pikuś. Rano budzę się i z niedowierzaniem spoglądam na przytulne łóżko i słoneczny kolor ścian. Tak to jest. Może powinnam zmienić dietę na warzywną.

Napisałam do bratanków i czekam z niepokojem. Raz, że się stęskniłam, dwa, że nasza tura, a poza wszystkim, zbyt wiele się nad tym napracowaliśmy przez lata, żeby tak to zaprzepaścić przez dwie durne cipy. "Te dwie" jak się o nich mówi na mieście. Jezu, ale one nam krew psują i jeśli to działa to wciąż powinny mieć pypcie na języku, bo zbiorowo wieszamy na nich wszystkie psy. Tego im z całego serca życzę jak również nieustających kłopotów ze snem. Jakaś kara musi być za nasze zszarpane nerwy.

Z przyjemnych to książek sobie nakupowałam. Najbardziej czekałam na Industrial Archaeological Sites i trochem zawiedziona bo mało i żadnej mapy, ale i tak się cieszę. Modern Europe tez taka o, ale może jak zajrzę głębiej, to znajdę coś fajnego. No i dwie książki Fiony Neill. W lecie kupiłam na straganie z używanymi What the Nanny Saw u pewnej zakwefionej obywatelki za jedyne 50 pi. Już sam zakup mi się spodobał, a treść genialna. Sposób pisania, wątki, miejsca sprawiły, że odbierałam ją szczególnie, bardziej osobiście. To żadna wielka literatura, ale prawdziwa i dobrze się czyta.

Zima trwa, ale ją dziś zbojkotowałam nie zabierając z domu rękawiczek.

sobota, 16 marca 2013

wiosna, nie?


A miesiąc temu aż oczy bolały od jaskrawozielonej trawy. Wprawdzie trochę gdzie indziej, ale to jednak moje oczy musiałam mrużyć.

York - połowa lutego


Aż się wierzyć nie chce, padało całą dobę, a silny wiatr usypywał zaspy imponującej wysokości. Dziś różowa tojotka wyjeżdżała z parkingu na pych, a idealnie gładką i białą powierzchnię ogrodu za oknem zakłócił kot, którego trasa wypada właśnie tam. Zawsze przedziera się tą samą, mocno okrężną drogą, omijając podwórze wyposażone w psa. 

... jakie ma ubranko, po której stronie przedziałek, które oczko bardziej ...

czwartek, 7 marca 2013

trzeba by coś tu napisać, by to diaboliczne oblicze zeszło niżej i nie rzucało się w oczy

Kiedy nie ma o czym, nic się nie dzieje, nic mnie nie wzrusza, a jak wzrusza, to coś z tym robię, albo udaję, że nie ma. Od lat już jestem wyznawczynią sentencji Scarlett O'Hara o myśleniu o tym jutro. Nie cierpię jojczenia, użalania się, czarnowidztwa i martwienia się na zapas - wszystko to wysysa siły z człowieka. Wolę reagować na zastane, co nie znaczy, że nie stosuję żadnej prewencji. Przeciwnie. Właśnie odzyskuję oddech po ćwiczeniach fizycznych. Dziś zrobiłam całą serię, z przerwami na walkę z zadyszką i wyżymanie podkoszulka.
Inwestycja w porządne buty się opłaciła, ustabilizowana stopa to całkiem inna jakość. Starsza wypatrzyła je na półce i zanim jeszcze pokazała, to uspokajająco rzuciła, że to się schowa pod spodniami. No bo ja doprawdy nie wiem, czemu wszystkie sportowe buty są tak brzydkie. Moje są akurat super, tylko na pięcie i podeszwie mają pieprzniętą kardynalską purpurę. Czy to nie można zrobić buta sportowego, w którym nie wstyd wyjść na ulicę, czy przelecieć się po parku? Czy tych wszystkich superhipernowoczesnych elementów, tych pasków, wzmocnień i cholera wie czego jeszcze nie można zrobić w jednym kolorze? Czemu każdy but jeszcze za nowości, jeszcze na półce sklepowej wygląda jak zrobiony z resztek? Czy oni w tych fabrykach nie mogą zatrudnić choć jednej kobiety, żeby mieć pod ręką kogoś rozróżniającego kolory? Ot takie wieczorne dylematy ;p

sobota, 2 marca 2013

morning glory

a'propos, w końcu poranki zaczynają być przyjazne bo słońce coraz częściej wyłazi zza chmur i barwi życie w rozmaite kolory.
Ostatnio, z czasem, im bliżej mi do drugiej części życia coraz bardziej lubię starszych aktorów. Tych naprawę starszych. Już wszystko osiągnęli, pokazali światu, co mieli pokazać i mają większy dystans do samych siebie i własnej kariery, przypuszczam. Mogą sobie pozwolić na wygłup, żart, zabawę, a z drugiej strony jest w nich mądrość, dojrzałość i doświadczenie. Gdy oglądam Bonda (przysypiając w interwałach) zawsze zwracam uwagę na Judi Dench. Jakiś czas temu widziałam ja w Marigold Hotel - koncercie o starszych ludziach, cudna. Albo Diane Keaton, jakoś nie przekonał mnie do niej Woody Allen, zawsze była zapięta pod szyję i dopiero teraz zaczynam ją doceniać, od kilku lat. Nawet Ford na starość całkiem fajny. W tytułowym, kawał, rozczulającego na koniec, skurczybyka. 
Przyjemność z oglądania dają  mi tez seriale, niestety, nie telewizja, misyjna, czy nie, daje mi te rozrywki, lecz dobry, poczciwy internet. Namiętnie oglądam Californication i The Following, w jednym zepsucie, w drugim ciarki na plecach. No tak, w obu bohaterowie to goście po 50, ha! Hank Moody to samo zło, postrach bogobojnych mateczek, co to, gdyby wiedziały o czym to, w życiu nie pozwoliłyby dziatkom niewinnym podejść do telewizora;)
no to, dla gówniarzy oraz starych, mądrych i dojrzałych ;)