środa, 26 marca 2014

Cocktail für eine Leiche

zamiast po prostu Rope. Niemcy też są nieźli w tłumaczeniach tytułów, prawie jak nasi fachowcy. Dobrze, że znalazłam przynajmniej po ichniemu, bo film z 1948 roku i dotąd trafiały mi się tylko fragmenty. Na wszystko nakładają dubbing, ale za to bardzo dokładnie wtedy wymawiają, więc przynajmniej ta zaleta. Strangers... po polsku za grosze, wydanie z 1978 i już na 10 stronie okazało się, że kolejna ma numer 23. Wszystkie cztery dziury załatałam tekstem oryginalnym ściągniętym z internetu.
Nie wyobrażam sobie napisania tej pracy bez internetu. Wprawdzie jako absolwentka mam pełny dostęp do biblioteki uniwersyteckiej, ale żeby zacząć korzystać, muszę sobie najpierw wyrobić kartę absolwenta. Nie w bibliotece, nie, gdzieś na S..ego.
- Czy wie pani w jakich godzinach tam pracują?
- Od poniedziałku do piątku, do piętnastej.
Genialnie pomyślane.
Mam oczywiście także bibliotekę aktualnego uniwersytetu, ale zbyt dobrze ją jeszcze pamiętam z poprzednich studiów i wciąż mam drgawki. Umberto Eco detalicznie ją opisał w jednym z felietonów w Zapiskach na pudełku od zapałek, łącznie z plamą na krawacie bibliotekarza. Toczka w toczkę, jakby tam był i korzystał. Książka zrobiła furorę w akademiku, do tego stopnia, że już  nie wróciła, a sam felieton służył jako memento, żeby broń boże tam nie iść. Po latach nic się nie zmieniło, Miss M. też nie poleca i kieruje do konkurencji, czyli muszę jednak tę kartę absolwenta.

Usechł mi kaktus, to jeśli chodzi o mój czas wolny w tym roku. Zarząd z ulgą przyjął moje błaganie o ograniczenie obowiązków i się ochoczo przychylił. Nie zyskam na tym wiele czasu, ale spokojność myśli i owszem. A zdawało mi się, że mam tyle wolnego czasu, no to go sobie zagospodarowałam, bardzo dokładnie. Ciekawe, czy da się w niego wstawić kliny z szerokiej gumy po bokach, jak do za ciasnych spodni.

wtorek, 18 marca 2014

polityka POLITYKI

Politykę czytało się u nas w domu od zawsze, nawiasem mówiąc, ta czarno-biała bardziej mi odpowiadała, bo światło się nie odbijało od glansowanego papieru. Ale prawda czasu prawda ekranu i w końcu się wszyscy przyzwyczaili do blasku stron. W noworocznym prezencie zamówiłam rodzicom roczną prenumeratę tygodnika przekonana, że sprawię im tym radość, bo nie będą musieli co tygodnia o tym pamiętać, gazeta sama przyjdzie do domu za pomocą Poczty Polskiej, a i pieniądz zostanie w kieszeni. Ale się przeliczyłam, bo owszem, wszystkie numery doszły, ale, bagatela, z co najmniej tygodniowym poślizgiem. W rezultacie było tak, że w kioskach leżały już świeżutkie wydania, a rodzice nie mieli jeszcze poprzedniego. Mama przyjmowała ten stan rzeczy ze stoickim spokojem, ale ojciec był bliski furii, a zwłaszcza w pobliżu kioskowych witryn.
Powszechnie wiadomo, że sprzedaż czasopism spada na pysk, więc było dla mnie jasne, że o takich, którzy płacą za cały rok z góry, wydawnictwo zadba, nie żeby zaraz śmigłowcem prosto z drukarni, ale przynajmniej równocześnie z kioskami. Żadne takie!
Dzwonię, odbiera miły pan, a ja wyłuszczam sprawę grzecznie i spokojnie. Ani nie byłam awanturniczo usposobiona, ani nastawiona na jakieś szaleńcze zmiany, ale skoro gruba książka, zapakowana w grubą kopertę bąbelkową potrafi dotrzeć z jednego krańca Polski na drugi w dwa, czasami trzy dni, właśnie dzięki poczcie i to w zwykłym liście, to dlaczego gazeta  na pokonanie trasy o połowę krótszej potrzebuje ponad tygodnia? Robi tournee po wszystkich województwach?
-A to już zmieniam dostawcę na Pocztę Polską. - mówi pan.
Jakie zmieniam?! Przecież na ich stronie stoi, jak byk, że właśnie Poczta Polska dostarcza prosto na wycieraczkę! O naiwny kliencie, nieprawdą jest jakoby. Otóż w rzeczywistości nowym klientom dostarcza InPost! Jak dostarcza, opisałam powyżej i tej firmy już nawet patykiem nie tknę, ale że Polityka tak oszukuje to nie mieści mi się w głowie. Oszczędzają na opłatach pocztowych, a kiedy przesyłka dotrze, to już mają w dupie. Oficjalnie twierdzą, że towar przywozi narodowy dostawca, a korzystają z jakiejś tańszej i niewiarygodnej firemki.
Na razie uzyskałam zmianę dostawcy i trzy kolejne numery wysłane priorytetem, pan zaproponował to sam z siebie, bez jakiejkolwiek mojej sugestii, co tylko oznacza, że wydawnictwo ma świadomość dokonywanego oszustwa. Nie mogłam żądać niczego więcej, bo mi po prostu mowę odebrało, ale już odzyskałam głos i nie było to moje ostatnie słowo.

niedziela, 9 marca 2014

obciąć rączki i nóżki

Mieliśmy napisać. Niedużo, kawałek tylko. Ilość w ogóle niewartą wspominania. Tylko, że żeby napisać choć jedno zdanie trzeba już mieć przeczytany niemały stosik i wyoglądane godziny. Mój pierwszy stosik i godziny już za mną, więc napisałam, częściowo w robocie, bo w wolnej chwili przyszła wena. Cyzelowałam każdą sylabę, wertowałam słowniki w poszukiwaniu kolejnych synonimów, przyglądałam się każdej kropce i przecinkowi, robiłam poprawki na gotowym wydruku, by w końcu, pełna niesmaku związanego z podłą jakością, zjawić się na miejscu akcji z efektem moich wielodniowych mąk twórczych.
Normalnie to mistrz bierze, czyta i komentuje, ale Miss M. jest nieszablonowa i powinniśmy się już przyzwyczaić, więc nie wzięła i nie czytała, tylko rozpętała dyskusję o napotkanych trudnościach, o zmaganiach z pustą kartką, o terrorze pierwszego zdania i konieczności zapisywania każdej myśli, bo każda w jakimś momencie się przydaje, a przede wszystkim o znalezieniu przyjemności w pisaniu. To ostatnie jest akurat łatwe bo pracując z nią trudno nie czerpać z tego przyjemności. Lubimy ją za życzliwość, akceptację, łapczywą ciekawość z jaką wysłuchuje każdego pomysłu, za te tony książek, za branie pod uwagę, za bezkresną wiedzę, przenikliwość analizy, za sposób myślenia. Pociąga mnie jej mózg i gdyby była facetem już bym się w niej kochała.
Było też o koniecznych amputacjach, ale udałam, że tego nie słyszę, no bo jak to? Wyrzucić jakieś wychuchane zdanie? Myśl spisaną pośpiesznie na odwrocie paragonu gdzieś pomiędzy myciem głowy, a pastowaniem butów? Cytat wyłowiony spod barytonu lektora? Żame! Każdą wymyśloną literę gdzieś wsadzę, a nie porzucę na zmarnowanie.

wtorek, 4 marca 2014

I hope the Russians love their children too.

Słucham. Słucham, żeby już nie oglądać wiadomości, nie myśleć i nie bać się.
Właśnie mijają dwa tygodnie, od kiedy dostałam zieloną kwitancję z nakazem siedzenia w domu i nierozprzestrzeniania zarazy, miałam więc wieści z pierwszej ręki. I emocje też natychmiast: przerażenie, gdy ginęli ludzie i ulgę, gdy następnego dnia Ukraińcy zaczęli się wreszcie dogadywać. Ale dopiero wczoraj naprawdę się wystraszyłam i zaczęłam myśleć o przebukowywaniu biletów rodziców na już.
Dziś to wygląda już trochę inaczej. W CNN bardziej sprawozdają z natury, u nas więcej mądrych ekspertów, w niemieckich trafiłam na popołudniowe seriale i dalej nie czekałam, w rosyjskiej złapałam końcówkę wieczornych wiadomości: mówili o planach ograniczania zanieczyszczenia powietrza w Moskwie i międzynarodowych zawodach w strzelaniu.
Dlatego słucham, ruszam nóżką, śpiewam i zazdroszczę tym z pierwszego rzędu. I tylko jakoś tak w dwudziestej piątej minucie zacisnęło mi się gardło, bo to znowu takie strasznie aktualne.

niedziela, 2 marca 2014

coś jest


Ostatni czas to zdecydowanie okres odkrywania niezbadanych dotąd lądów. No ale przecież jest wiosna i trzeba w sobie pielęgnować jakieś zauroczenie, jakie by się nie trafiło. W końcu nigdy nie wiadomo co nadejdzie, emocje to szaleńczo tajemnicze sprawy.  MatterhornOstatnia miłość pana Morgana pokazują szeroki wybór i cieszę się, że obejrzałam oba filmy w krótkim czasie. Oba, oprócz historii niosą jeszcze spokój.

sobota, 1 marca 2014

miałam pisać

Cały dzień snułam się po domu robiąc różne rzeczy i porządkując myśli. Pisanie to głównie myślenie, sama fizyczna czynność zapisywania mało ma już wspólnego z tworzeniem tekstu, jest to właściwie odtwarzanie tego, co przez jakiś czas gromadzi się w głowie. W czasie sprzątania, oglądania wiadomości, wieszania prania, w wannie, gdy woda znienacka chłodzi zamiast grzać. Zbierałam od tygodnia i gdy w końcu usiadłam przy komputerze zza okna dobiegła pieśń. Zawadiacka, bezczelna i głośna, a jednocześnie uwodzicielska i dająca gwarancję, że z nim będzie bezpiecznie i wesoło. Gdybym była pierzastą samiczką to chciałabym mieć jajka właśnie z nim. Potem upadł pierwszy wiosenny deszcz, nagły, krótki, spokojny i gęsty.
To nie są warunki do pisania o mrocznych sprawkach ludzi. Jeśli się jest poetą, to można najwyżej napisać wiersz. Raczej zabawny.