środa, 16 lipca 2014

Hiszpańska fauna

Biedny koteczek to główny przedstawiciel fauny. Głodna sierotka, zamorzone biedactwo pojawia się zawsze, gdy naiwny mieszkaniec kempingu wyciąga wiktuały. Po tym, gdy już każdy kęs zostanie policzony tymi wielkimi oczami, nawet największy twardziel odejmie sobie od ust i nakarmi wątłe, chwiejące się na cienkich nóżkach zwierzątko. Bezpardonowe pakowanie się na kolana, łaszenie się do nóg, a w końcu głośne awantury zapewniają im gęste i lśniące futerka. Ten miał szczególnie dobrze wytrenowany proszalny wzrok i gdy przyłapaliśmy go podczas sjesty na środku gęsto uczęszczanej uliczki, jego zadowolony pysk wyraźnie świadczył, że tego dnia turyści byli wyjątkowo łatwi.

Plaża w Tarifie to kilometry piachu pomiędzy oceanem, a zaroślami parku narodowego. Po parku można chodzić tylko wyznaczonymi ścieżkami, czytać tablice informacyjne i ogólnie nie zakłócać. W oceanie można się kąpać bez ograniczeń (co uczyniliśmy) i podziwiać góry Afryki oddalone o rzut beretem. To jeśli chodzi o ludzi, bo przedstawiciele innych gatunków, udając analfabetyzm, depczą, wyrywają, łamią, a jak im się znudzi, to korzystając z posiadanych barw maskujących, uwalają się na chronionej florze, jak ten na obrazku.

Na skale Gibraltaru mieszkają najsmutniejsze małpy świata. Oficjalnie jest tam park narodowy, a faktycznie pomieszanie średniowiecznego jarmarku, dziewiętnastowiecznego ZOO i cyrku w najgorszym wydaniu. Całą trasę od podnóża na szczyt przeszliśmy na piechotę, a towarzyszyły nam tylko dwie chude Angielki. Cała reszta była dowożona busikami, tratującymi każdego napotkanego pieszego i wysypywana przez kierowców w miejscu stacjonowania małp, a potem zaczynał się szoł: kuszenie biszkopcikami i pozowanie do zdjęć.
G...o prawda, że małpy są agresywne, zaczynają takie być po wcześniejszym drażnieniu, machaniu kanapkami przed nosem, szeleszczeniu woreczkami foliowymi, a niezaczepiane mają ludzi w głębokim poważaniu.

Są jeszcze komary żrące bez litości, wróbelki nie czekające na spadające ze stołu okruszki, ale panoszące się na tym stole i pakujące do dziobów ile wlezie, by zanieść to wszystko wrzaskliwemu potomstwu oraz szwadrony zielonych papug przelatujących z wrzaskiem nad namiotami o świtaniu. Poza tym, to bardzo spokojny kraj.

wtorek, 15 lipca 2014

lipiec, Hiszpania, 8 °C

No nie zgrzaliśmy się jakoś specjalnie, a momentami zastanawialiśmy się nawet, czy to rzeczywiście ten kraj, do którego rzekomo przyjechaliśmy. Brakowało nam polarów i ciepłych gaci, bo krótkowzrocznie zabraliśmy jedynie hurtowe ilości kremów z filtrem, a w sklepach tylko japonki i torby plażowe, ale daliśmy radę i wyzwiedzaliśmy dokumentnie wszystko, co nam na drodze stanęło.
Hiszpania, jak to Hiszpania, wiadomo, zabytki i turyści (Rosjanie nie posłuchali bat'ki Putina i nie spędzają tego lata na Krymie, o czym przekonywaliśmy się każdego dnia i w każdym miejscu). Gibraltar bardziej brytyjski, niż wszystkie wyspy brytyjskie wzięte do kupy i pomnożone przez cztery, a ulica i tak gada po hiszpańsku. Prawdziwi, mieszkający tam Brytyjczycy ubolewają, o czym zapewnił nas jeden z nich, ale to tam spotkaliśmy najmilszych, najbardziej pomocnych i skorych do rozmów i żartów ludzi, zarówno wśród poddanych królowej, jak i króla.

Prawdziwa egzotyka to jednak nie miasta, ale różne dziury i campingi, zwłaszcza niemieckie, zwłaszcza nadreńskie, które na zawsze zburzyły moje wyobrażenia o kraju Angeli. Po półrocznym pobycie w Bawarii byłam przekonana, że nawet największy abnegat ma w szafie wyprasowaną koszulę i wyczyszczone do błysku buty, że ichni ład i porządek to fakt. Taki miałam spaczony pogląd, jakże błędnie! Generalnie było ... powiedzmy, że bardziej dziko, niż na naszych polach namiotowych sprzed lat. Na jednym, w kontenerze ablucyjnym,  na drzwiach toalety wisiał przybity, jak postulaty Lutra w Wittenberdze, elaborat o używaniu papieru toaletowego. W tym przybytku akurat nieobecnego, stąd odezwa do publiczności o szkodliwości stosowania innych materiałów, które zatykają i trzeba się przebijać, "a to nie jest przyjemne!" - donośnie brzmiało zakończenie. Całość po niemiecku, stąd się domyślam, że obcych tam raczej niewielu. Naszą sąsiadką była przygarbiona, na oko siedemdziesięcioletnia nowozelandzka staruszeczka podróżująca po Europie skuterem Vespa. Z namiotem. Taka fantazja.
Drugi niemiecki camping był dla jeszcze większych twardzieli, a bohaterką dnia okazała się poręcz przy schodkach do knajpy, która niemal wszystkim jej klientom ratowała zdrowie, a może i życie, gdy po spożyciu, z mozołem udawali się do swoich siedzib. Gdy zaraz po przybyciu zapytaliśmy o coś do jedzenia, wszyscy nagle zamilkli i z niebotycznym zdziwieniem wpatrywali się w nas przez dobrą chwilę, śmiechy urwały się w pół, a tlące się papierosy zawisły niebezpiecznie na rozchylonych wargach, po czym kręcąc z niedowierzaniem głowami, wrócili do picia, palenia i kart - to była scena, jak z amerykańskiego westernu, gdy jakiś obcy trafia przypadkiem do saloonu - barman nieśmiało wydukał, że nie, a gdy otwierał nam piwa, bałam się o jego bezpieczeństwo, że straci równowagę i będziemy go mieli na sumieniu, taki był zmęczony życiem. Przy stoliku obok przycupnęła para Szwajcarów, spłoszonych widokiem jeszcze bardziej, niż my.
Na pozostałych było już bardziej zwyczajnie, raz Norwedzy nas napoili niezłą brandy, innym razem my ratowaliśmy Niemki ładowarką i prądem, karmiliśmy koty i wróble, produkowali sangrię w garnku, a sałatkę w miednicy, jak to w podróży.

Francuskie wulkany. Mówi się, że nieczynne, ale kto to wie.