sobota, 29 listopada 2014

słucham radia w interwałach


Powrót po obchodach okrągłej rocznicy, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, że zbliża się remis ;)

Nastała dość ponura czarno-biała pora. Najgorsze są poranki, gdy trzeba zwlec się z łózka w ten gęsty od mgieł i wilgoci pejzaż. Szukam koloru gdziekolwiek: w wystających spod śniegu zielonych spłachetkach trawnika, w czerwonawo brunatnych gałązkach krzewów, w różowej łunie - śladzie po zachodzącym słońcu.
Dziś niebo jest czyste i świeci słońce, a mnie opuściła wena i chęć do pracy. Przeczytałam wczorajszy urobek, ale średnio mnie zachwycił i wygląda na to, że trzeba będzie to trochę przerobić. Muszę też przerobić pierwszy rozdział, bo w świetle nowych materiałów dziwienie się jest nieuzasadnione, teraz już wiem dlaczego, choć ciągle nie rozumiem postępowania G. H. obdarzyła własną pokręconą osobowością nie tylko ewidentnego psychopatę, ale też niewinnego przypadkowego uczestnika wydarzeń. Drażnią mnie takie ofiary jak Guy, krowi wyraz twarzy grającego go aktora idealnie pasuje do postaci, choć sam film jest raczej do chrzanu.

Już kiedyś pisałam o durnych reklamach radiowych, dziś była kulminacja i wesołych świąt życzył producent specyfiku na zgagę - no aż się chce zasiadać do stołu. Nie rozumiem, jak można produkować tak głupie, a przy tym po prostu obrzydliwe, wywołujące autentyczne mdłości, reklamy. Jest zamawiający, jest twórca i jakoś nie chce mi się wierzyć, że wszyscy oni to banda idiotów nieobdarzonych ani gramem smaku, subtelności i wrażliwości, że uważają, że wszystkie wydzieliny organizmu wywalone na stół w porze posiłków to gwarancja wysokiej sprzedaży. W domu słucham tylko Trójki, nie wiem, może w innych stacjach jest inaczej, ale już się nauczyłam, żeby w okolicach pełnej godziny nie włączać radia pod żadnym pozorem, a broń boże nie planować posiłków przy włączonym, bo kęs może stanąć w gardle na wieść o kłopotach z wypróżnianiem pani Krystyny Czubówny, bo onaż to opowiada rodakom, czym to leczy swoje rozliczne przypadłości.

piątek, 21 listopada 2014

inwestycje budowlane i oswajanie śmierci

Nie wierzę w proroczą rolę snów, uważam raczej, że są odzwierciedleniem tego, co się aktualnie dzieje w naszych głowach. Jednak po wyjątkowo parszywym kinie nocnym postanowiłam zajrzeć do rodziców, a tam, na drzwiach do klatki schodowej klepsydra z informacją, że już nigdy nie będę się kłaniać tej z góry. U rodziców sąsiadka, której po pogrzebie tamtej z góry trochę straszno było siedzieć samej w domu.

... jakoś tak ze trzy lata temu dzwoni do mnie ojciec z pytaniem, czy chciałabym kupić działkę budowlaną. Ja?? Działkę budowlaną? Na takich działkach stawia się domy! No ale starszy poważny pan proponuje to pytam co za jedna i gdzie.
- Na cmentarzu - powiada tatko i się śmieje w słuchawkę.
Ja odmówiłam, ale oni sprawili sobie placyk, bo mimo, że całe życie kpili z grobowców, na których brakowało jedynie daty śmierci, to w pewnym wieku zmieniły im się poglądy, jak sami przyznali. Po jakimś czasie pan grabarz ułożył na ich włościach obce zwłoki i trzeba było się rozejrzeć za kolejną lokalizacją. Już coś tam mieli na oku, ale ojciec grymasił.
- Tak wąsko, że trudno tu dojść.
- Toż będziesz leżał! - tłumaczy matka lekko wkurzona.

Sąsiadka, co to jej straszno, mówi, że niepotrzebnie zrobiła mężowi tak szeroki nagrobek, bo pozostało mało miejsca na ścieżkę obok.
- Ale za to jak wygodnie leżeć - mówi kto? No tato przecież.

Ludzkość mądrze wymyśliła obrządki pogrzebowe: rozmowy o zmarłym, wspominanie, spotkania z rodziną i znajomymi, pytania o dzieci, szkoły, pracę i inne zwykłe rzeczy oraz cała ta celebra związana z pogrzebem pozwalają żałobnikom trochę odetchnąć, zmuszają do odpowiadania na pytania, podejmowania decyzji i dają poczucie wspólnoty. Zupełnie inną kwestią jest to, że im dłużej trwa życie, tym bardziej śmierć staje się zwyczajna i człowiek przestaje czuć przerażenie na samą myśl ale traktuje ją jako coś naturalnego.
I groby czekające na lokatorów nie wydają się już tak absurdalne, jak kilkadziesiąt lat wcześniej.

wtorek, 18 listopada 2014

na straganie w dzień targowy ...

Dziś był dzień na latanie i załatwianie rozmaitych spraw. Bardzo owocny. W banku na przykład odkryłam, że wszystkie moje tajne pinkody i inne pesele trafił szlag. W tej chwili pamiętam tylko kod do telefonu i nr karty debetowej, z reszty mogę sobie zrobić zakładki do książek. Pięknie.

W jednym geszefcie klientka opowiada, jak załatwiali z mężem rozmaite sprawy w mieście, każde osobno i w końcu chciała go odszukać. Wchodzi do sklepu, w którym miał być i mówi do ekspedienta:
- Szukam męża.
- A to może kolega, bo ja jestem żonaty.

Przy ladzie z mięsem i wędlinami stoi taki młody chłopak i kupuje 20 dkg tego, 30 tamtego. W pewnej chwili pyta o konkretny rodzaj kiełbasy, ekspedientka odnajduje, ale jest tylko mały kawałek, więc proponuje podobną. Chłopak się zastanawia, rozważa, wodzi oczyma od jednej do drugiej, widać ten proces myślowy w całej jego postawie i gdy jest już bliski decyzji, już prawie otwiera usta, żeby ją wypowiedzieć, ekspedientka pokazuje trzecią. I tu następuje koniec, z chłopaka uchodzi powietrze, flaczeje i zrezygnowany mówi:
-  Ale mnie pani rozchwiała.

niedziela, 16 listopada 2014

epilog vel krzesło z dziurką

Po wielodniowym pobycie w domu pracy twórczej [ ;-) ], efekty są raczej trudne do ogarnięcia, bo gotowego tekstu jest niewiele. Przeczytałam za to setki stron i oprócz notatek, zrobiłam też porządki w głowie i mniej więcej wiem, czego chcę się trzymać. Nie wiem, na ile moje pomysły są odkrywcze, ale pocieszająca jest myśl, że prawdopodobnie nikt z recenzentów nie będzie znał bohaterki tak dobrze jak ja, bo jakoś nie sądzę, żeby ktokolwiek przedarł się przez choćby jedną z jej biografii. Obie to ok. półtora tysiąca stron, do tego powieści, artykuły i filmy. Wydaje mi się, że za głęboko siedzą w swoich wąskich działkach, by mieli czas na taki ogrom materiału. A w każdym razie taką mam nadzieję i będę się tego trzymać.A przecież nie ja jedna jestem do zanalizowania ;)

Natomiast sama bohaterka intryguje mnie coraz bardziej i za jakiś czas może tak być, że będę skłonna wydać tych kilka stów na jej obie biografie, bo elektroniczne wersje to jednak są do dupy. Tak to sobie można jakieś czytadła czytać, ale nie pracować. Gdzie niby robić notatki, jeśli nie ma marginesów? Gdzie przyklejać kolorowe karteczki, kiedy nie ma papierowych stroniczek? Sprawdzanie przypisów i szukanie potrzebnego fragmentu trwa wieki i powoduje pulsowanie żyłki. No ale jest, nie powiem, wszystko jest w tym internecie, może nie zawsze legalnie, może czasem na ruskich serwerach, ale jest.

Dodatkowo mam wniosek racjonalizatorski dla producentów krzeseł przybiurkowych. Otóż porządne krzesło powinno solidnie podpierać plecy, ale siedzenie powinno mieć konstrukcję znaną dotąd głównie z toalet, sedesu mianowicie. Miękki pierścień pod uda i pośladki z wgłębieniem tam, gdzie kończy się kręgosłup, tak, żeby ów nie wbijał się do środka mózgu po kilku godzinach siedzenia. Chętnym podam nr konta do przesyłania należnych tantiem.

piątek, 14 listopada 2014

jakieś tam dżendery

No siedzę i czytam, trochę tez robię notatki i nieustannie zachwycam się internetem, który ma wszystko. Potrzebujesz pani książkę? Proszę bardzo, oto śliczny łatwodrukowalny pedeefik. Cenniejsza jakaś? Ależ od czego są google books, albo scholar. Mało stroniczek? Aaa, no to już zmieniamy pl na de i mamy dwa razy tyle treści. Żyć nie umierać, nie trzeba latać po bibliotekach, nie trzeba czekać na ściągnięcie książki z krańca świata, a przede wszystkim wydawać grubej kasy, bo ceny są zabijające. Sytuację trochę ratuje allegro i księgarnia redkrosa (Tom eR za 1.99 funta, to samo wydanie na allegro 10 x tyle).

W każdym razie trafiłam na taką oto piękną cytatę z jakiejś amerykańskiej reklamy z początku XX w. "The first duty of woman is to attract" albo "Your masterpiece - yourself". No i co? Się niech nie wygłupiają z tymi szkołami, pracami, samochodami i w ogóle, tylko niech wyglądają! W sensie, że dobrze.
p.s.
Nie wiedzieć czemu, nagle przyszła mi na myśl pani poseł Pawłowicz.

Z powodu powrotu rodzicielki z wizytacji na Wyspach, stałam się szczęśliwą posiadaczką wegańskiego kakao, jak mówi duży napis na opakowaniu, wyprodukowanego bez najmniejszego śladu szynki, mleka czy też jaj. Ojciec zaś cieszy się plastrami wygrzewającymi na obolały krzyż, których nie wolno jeść, ani podgrzewać w mikrofalówce. Bośmy se poczytali te drobne druki na etykietach przylepionych z tyłu ;)

środa, 12 listopada 2014

Masłowka ... wyśpiewujesz nasz wstyd


"... Tęcza, no każdy by się wkurwił ... Ma być czarno - biało, a najlepiej szaro - szaro ..."

Wczoraj w necie, dziś w śniadaniowej. Wprawdzie ok. ósmej, kiedy dzieci już w szkołach, ale ...W ciągu doby ponad 200 tys odsłon i przybywa. 
Wczoraj wieczorem, czytając potrzebną mi recenzję w Guardianie, kliknęłam w kolorowy obrazek z obchodów w Londynie, a poniżej znalazłam filmik z Polski zatytułowany "Polish independence day marred by clashes", W BBC to samo, piękne zdjęcia z uroczystości na Wyspach i " Poland's independence march turns violent". BBC nawet nie zmienia tytułu dla materiałów z Polski, od lat jest taki sam, z różnymi datami. Dalej nie szukałam, bo było mi zwyczajnie smutno i przykro. 
Cała Europa świętuje tego dnia zakończenie I wojny światowej, dla nas dodatkowo jest to dzień odzyskania niepodległości po 123 latach, ale nigdzie nie ma mowy o tym, jak ważna to data dla Polski, a tylko o debilach w kominiarkach. Jest mi wstyd i potwornie żal.
Szlag mnie trafia, bo gdy w Paryżu francuska flaga powiewa dumnie na Łuku Triumfalnym, gdy Tower of London zalane jest ceramicznymi makami - brytyjskim symbolem pamięci, to Warszawa znowu płonie, a wandale niszczą miasto. Dlaczego się na to pozwala? Dlaczego inni mogą być dumni, a my nie? Kiedy w końcu zagraniczne agencje będą musiały zmienić tytuły w listopadowych doniesieniach z Polski? Kiedy w końcu główne strony gazet i portali internetowych zajmą jedynie pogodne fotoreportaże z całego kraju, bo nie będzie nic ważniejszego tego dnia?

wtorek, 11 listopada 2014

a niechże se powiewa


Z okazji święta zjedliśmy z ojcem świąteczny obiad robiony do spółki, bo ja część główną, a tato buraczki, po czym omówiliśmy bieżące sprawy lokalne, kraju i świata, bo jak już to już. Jutro ląduje mama i podłoga w kuchni będzie znowu należycie wypucowana, bo tato w pewnych sprawach ma bardzo wybiórczą spostrzegawczość, a ja nie śmiałam.

piątek, 7 listopada 2014

blue skies

Zamieniam chałupę na dom pracy twórczej, jak to czynią prawdziwi pisarze, gdy w celu poszukiwania natchnienia udają się w różne miejsca odosobnienia umieszczone w przyjemnych dla oka okolicznościach przyrody. Ja będę trochę podrobiona, a za okoliczności musi mi służyć szeleszcząca za oknem brzoza. I tak nie mogę narzekać, bo widoki mam dość ładne:
 Czasem są to snujące się po niebie barany zahaczające o czubek brzozy


... a czasami brzoza robiąca na wietrze hałas do spółki z lasem iglastym.


Mam nowy wykrystalizowany plan i niby wszystko wiem, a na koniec i tak będę cierpiała męki twórcze i ścigała się z terminami. Problemem jest głównie czas, bo nie umiem pisać na zawołanie pomiędzy myciem naczyń, a wieszaniem prania, a przecież praca nie pozostawia mi zbyt wiele wolności. Mam na szczęście życzliwą szefową, która nie może się nadziwić, że mi się chce i idzie na rękę, gdy o to proszę.

Od wielu tygodni trwam w jakiejś ekstazie, jakbym się czegoś naćpała. W. zdiagnozował to jako stan zakochania i faktycznie odczucia są podobne, brakuje jedynie obiektu westchnień. Myślę, że to słonce jest tym prozakiem, bo świeci nieustannie, a świat przybrał złotawe barwy. Olałam zakaz rowerowy i od czasu do czasu przemierzam leśne ostępy, napawając się widokami. Kręgosłup dyskretnie milczy, co popycha mnie tylko do zacieśniania więzi z rowerem.

Na Wyspie mama odprawiła święto dyni, dzielnie dając odpór młodocianym tubylcom. Przybyłe stado było ponoć dobrze ułożone i gięło się w dziękczynnych ukłonach. Cała reszta familii najechała wioskę ubiegłorocznych gości, by teraz u nich grabić i psikusić. Po Halloween Większa wróciła do szkół z miską babcinych pierogów dla swoich brytyjskich koleżanek, a Mniejsza ze szkoły z reklamacją, jakoby święto nie zostało należycie odprawione ze względu na niedobór okolicznościowych ozdób w gospodarstwie. Wysnuła też przypuszczenie, że Guy Fawkes Day również może być zagrożony. Na takie dictum, ojciec dziecięcia udał się do stosownego składu i nabył worek materiałów wybuchowych, które to wystrzelił w ogrodzie odpowiedniej nocy. Reporterzy donoszą, że Mniejsza, wielce ukontentowana, odebrała pokaz w kaloszach i pikowanej kamizelce.

No i na koniec piosenka, którą Mann raczy nas czasami w piątkowe poranki :)



wtorek, 4 listopada 2014

powiedzcie ludzie, jesteście gotowi?

Czasami budzę się z jakąś piosenka w głowie, jeszcze nie zdążę otworzyć oczu, a już nucę. Jak dziś, gdy budzik - morderca snów, wyrwał mnie ze środka podróży w jakieś miejsce z fajną architekturą. To pewnie po wczorajszej rozmowie. Narodziła się bowiem nowa idea: tematyczny tour w zasięgu krótkiego lotu, hmm :)


TAK! TAK! JESTEŚMY GOTOWI!

sobota, 1 listopada 2014