wtorek, 29 marca 2016

uwaga na nisko przelatujące bociany

Właśnie zaczął się ten okres, kiedy można dostać hercklekotów z powodu bocianów, które lecą tuż nad karoserią, zawadzając prawie o wycieraczki, bo akurat mają interes po drugiej stronie szosy. W ubiegłym roku musiałam stanąć na środku drogi, bo dwa akurat przechodziły w poprzek, na piechotę. Za mną coraz dłuższy korek, a one powoluśku, najpierw jeden, a potem drugi. Wczoraj zaś, taki jeden wystartował tuż obok i omal nie spadłam z roweru, bo to jednak jest duże ptaszysko, zwłaszcza gdy leci na wyciągnięcie ręki.

Wczorajszy dzień w ogóle obfitował w atrakcje zoologiczne. Dzień przed udałam się w celach śniadaniowo-obiadowych, a po drodze miałam szansę się przejrzeć w witrynach sklepowych. Widok był imponujący - moje lustro w ogóle mnie o takich rzeczach nie informuje i cały czas utrzymuje, że może nie wiotka jak nimfa, ale jeszcze ujdzie, ale witryny były bezlitosne, więc korzystając ze słońca napompowałam rower.
Pierwszy przystanek był u bobrów. Ktoś im rozwalił żeremie na brzegu łąki, ale gdzieś tam ciągle grasują, bo każde niemal drzewko nad strumykiem jest napoczęte. Za to kilkaset metrów dalej, las wygląda jak po przejściu trąby powietrznej, drzewa nie tylko wyłożone, ale i ozdobnie ogryzione z kory, a że było to u zbiegu dwóch strumyków i rzeki, to tama na tamie. Nie wiem, co na to leśnicy, ale nie wygląda na to, żeby ktoś hamował te inżynierskie zapędy.

 
To była kiedyś dorodna leszczyna, ale cały krzak się przydał.

 
Tej wielkości drzewa przeznacza się już do wycinki przemysłowej na deski i zapałki, 
no albo na tamy, jak się ma dość fantazji ;)
 
Zajrzę tam za jakiś czas, bo widzę, że się towarzystwo rozhasało, a że jest to w dolinie zupełnie nieuregulowanej i meandrującej rzeki, to jest szansa na spore jezioro i tylko rolnicy pewnie rwą włosy z głów, bo wokół mają pola i łąki.
Lubię tamtędy jeździć, bo dobra droga, mały ruch i prawie cały czas las, chociaż gdyby ludzie się tak zachowywali w swoich osiedlach, to byłyby kary za zakłócanie spokoju, bo rejwach okrutny i tylko żałuję, że prócz dzięcioła nie potrafiłam rozpoznać ich głosów. 
W pewnym momencie zauważyłam w oddali coś się poruszającego, sylwetka i białe podeszwy trampek, wkrótce trampki okazały się białymi skarpetkami konia, które się zapewne jakoś specjalnie po końsku nazywają. Z naprzeciwka nadjeżdżał konny, obok dreptał pies a ja patrzyłam jak urzeczona, bo to nieczęsty widok. Koń był piękny, brązowy i błyszczący, objuczony siodłem i tymi wszystkimi rzeczami oraz jeźdźcem, który też się patrzył. I tak jadąc wierzchem, oboje gapiliśmy się na siebie, bo to nie były żadne ukradkowe spojrzenia, przy czym moje gapienie się było usprawiedliwione, ale baby na rowerze to jednak żadna nowina. Gdy się zrównaliśmy, z wysokości końskiego zadu spłynęło na mnie uprzejme pozdrowienie, ja uprzejmie odpowiedziałam i pojechałam dalej. Wokół las, szum drzew i ptasie nawoływania - cała scena jak z Rodziewiczówny. Dziś czułam każdy z wczorajszych 30 kilometrów, ale jeszcze się tamtędy przejadę ;)
 
*
Większa donosi: Nasz pies to chyba jedyny, którego trzeba ciągnąc za sobą na spacerze, jak z nim wychodzę, to tak, jakby się dla mnie poświęcał. 
Bo to jest jamnik stróżujący, a nie jakiś pies tropiący. Jak Mniejsza na łóżku to on pod łóżkiem, jak ona odrabia lekcje na górze, to on śpi, znaczy stróżuje, pod jej kurtką wiszącą na wieszaku na dole. On jest od pilnowania, a nie chodzenia.
 
 

sobota, 26 marca 2016

wyjąłeś mi pan z ust

Dopieroż dywagowałyśmy sobie z koleżanką Łoterlu o poprawności politycznej pod poprzednią notką, a tu sam profesor Mikołejko powtarza toczka w toczkę, jakby moje myśli czytał:

-  Poprawność polityczna na zachodzie dziś pęka, bo obnażyła swoje nieciekawe oblicze - nie wolno powiedzieć, że gwałciciel to np. muzułmanin. U nas ta poprawność nie zdążyła pęknąć, bo się nie przyjęła. Marcin Wroński, autor kryminałów retro, powiedział kiedyś, że to co dziś jej poprawnością polityczną przed wojną nazywało się przyzwoitością. Poprawność polityczna spełnia w jakimś stopniu rolę użytecznego hamulca, ale ona jest pewnym porządkiem ideologicznym.
 
Cały wywiad jest jednak dość przygnębiający, co z tego, że mądry, kto dziś słucha mądrych? Niestety, nie kupiłam Polityki. Już dawno minęły czasy, kiedy nieodzownym elementem świątecznych przygotowań było zakupienie prasy, choć lepiej powiedzieć: upolowanie, bo u Bolka na stacji wszystko się szybko kończyło i trzeba było krążyć po całym mieście żeby znaleźć świąteczny Przekrój czy Politykę. Teraz, ze względu na ślepotę, nie lubię czytać gazet na glansowanym papierze, a Przekroju już nie ma wcale, a taki był fajny ze stronami, które trzeba było samemu przecinać. Tam poznałam cała najlepszą literaturę.
Tak, teraz jest zdecydowanie za dużo błyszczącego papieru. W myśli, mowie i uczynku.

Ze świąt upiekłam pasztet według tatowego, wyśmienitego przepisu, zrobiłam sałatkę, a za chwilę będę piec chleb. Z porządków to całkiem porządnie posprzątałam łazienkę, że nawet w okularach wydaje się czysta. Jajek nie święcimy, bo obie z ciotką uznałyśmy, że chrzanimy to i będą to pierwsze święta, w których oficjalnie nie będą uczestniczyć kropione produkty spożywcze. Nieoficjalnie zdarzało się to regularnie, gdy ja byłam wysyłana z koszyczkiem. Zawsze jakoś tak mi się trafiało, że ksiądz właśnie kończył i wpadałam do kościoła, gdy wszyscy zbierali już swoje dobra, to zbierałam i ja. Niepokropione.

*
- O, jest pani w domu! - ucieszył się zdziwiony listonosz.
Taką mamy grę, że gdy się spodziewam przesyłki, to staram się być, bo nie chce mi się potem biegać na pocztę, a on i tak nie zostawia awizo, tylko przychodzi drugi raz jak już obleci okolicę. Najczęściej jednak trafia za pierwszym razem i się dziwi.
- O, już ma pani wolne, to tylko ja dzisiaj pracuję?
Się tylko uśmiechnęłam zawstydzona, że nie jestem pielęgniarką, ekspedientką, strażakiem, policjantem, piekarzem, lekarzem, pogotowiem gazowym ...


*
Na poczcie list od Większej o treści następującej:
Mniejsza dostala taki list od szkoly, ze terefere, niby taka super ekstra. Ja mysle, ze sobie z internetu sciagnela albo cos, ale nikt mnie juz nie slucha. Ani nie kocha, ani nie podziwia. - No faktycznie, ani pies z kulawą nogą.
A w załączniku oficjalne pismo ze szkoły, w której furtkę stolarz zdążył zrobić jeszcze przed  dyktaturą Cromwella, a której miejsce można sobie zaklepać przechodząc wielostopniową serię kastingów. No faktycznie, piszą, że terefere i że w ogóle.

*
 Stoję w kolejce do kasy, a za mną tacy dwaj, co to jeszcze ani piękni, ani dwudziestoletni. Rozmawiają o świętach. Mówi jeden:
- Dziadkowie pojechali z wujkiem nad morze, tak sobie wymyślili. Potem przez pół roku będą jeść piasek, ale takie mieli marzenie, żeby nad morze. Ja ich nigdy nie zrozumiem.
To mi się żal chłopaka zrobiło, że tak bez marzeń i szaleństw żyje. Że wystarczy mu czapka z daszkiem, towarzystwo kumpli i droga szkoła-dom, przecież w tym wieku powinno się przede wszystkim marzyć i to o rzeczach wielkich i nieosiągalnych. To już moi blisko osiemdziesięcioletni rodzice mają większą fantazję. Ojciec może trochę spokojniejszy, ale mama ze swoim adhd ciągle coś wymyśla. Tydzień temu wsadziłam ich do żelaznego ptaka i polecieli nad morze właśnie.

wtorek, 22 marca 2016

Kopciuszek

Po włączeniu komputera wyskoczył na mnie komunikat "Jestem bezpieczna". Ciekawe, ile innych osób pomyślało to samo, co ja, że ja też jestem. Dopiero po chwili, gdy dotarła do mnie istota przekazu, zrobiło mi się ciepło.
Na zdjęciach sanitariusz o azjatyckich korzeniach pomaga rannym, ciemnoskóre kobiety płaczą w zakrwawionych ubraniach, ludzie o wszystkich odcieniach skóry tak samo przerażeni. I gdzie jest ten Kopciuszek, który będzie umiał oddzielić złych od dobrych? Postawcie go na granicy, niech wyłowi.

Miesiąc temu, przy jednym stole osiem osób, pięć narodowości, trzy kontynenty i pewnie nie starczyłoby palców w obu dłoniach, żeby policzyć języki, jakimi władali ludzie w całej knajpie. Kilka lat temu, odziany, mimo lata, w sweter Tanzańczyk, na pytanie o tęsknotę za afrykańskim słońcem, powiedział, że nie myślisz o tym, gdy uciekasz. To był jedyny uciekinier polityczny, jakiego poznałam, inżynier, dzięki któremu jego nowy kraj zdobywa laury. Inni to studenci, lekarze, rolnicy, sklepikarze, informatycy, bezrobotni naciągacze, opowiadacze barwnych historii i turyści. Które z nas nie miało prawa tam być?

Nie wiem, jaka reakcja jest dobra. Europejska poprawność polityczna nie wzięła się znikąd, dawni kolonizatorzy wycofali się do swoich krajów, ale od dziesiątków lat sprowadzają tkaczy, kierowców autobusów i robotników fabryk z dawnych kolonii. Nadal wykorzystują nie zważając na różnice kulturowe czy religijne. Czasem się przelewa. To, co dzieje się głęboko w Azji nie jest bez związku.

niedziela, 6 marca 2016

kultura i sztuka

Wyczytałam wczoraj, że brytyjscy naukowcy, po raz kolejny, za pomocą rozlicznych, jakże naukowych, a do tego policyjnych metod, zidentyfikowali Banksy'ego. Nie wiem czy to bardziej głupota badaczy, złośliwość, czy, najbardziej zapewne, żądza sławy i poklasku. Spotkałam się z opinią, że zdemaskować go, to tak samo, jak powiedzieć dzieciom, że nie ma mikołaja. Otacza go taka sama aura tajemniczości, i tak samo, znienacka, zostawia prezenty w postaci swoich graffiti. Przed pierwszym wyjazdem do Bristolu mało się nie posikałam z radości na samą wieść, że tam jadę, bo zaistniała szansa, że zobaczę choć jedno jego dzieło. Wtedy udało się połowicznie, bo zobaczyłam takie, którego autentyczność jest podważana, za to tym razem miałam większe szczęście, łącznie z pogodą. Wall Hanger (Well Hung Lover) namalowany bezczelnie koło ratusza, który to ścigał wówczas artystę niemal listem gończym, ale czy można poważnie traktować ratusz, który na dwóch swoich końcach ma dwa złote jednorożce? Mniejsza chadza po domu w takim różowym jednorożcu - kombinezonie.

Nazachwycałam się także architekturą w Bristolu i Bath. Ciągle jeszcze cmokam z podziwu dla kunsztu panów Wood, ale bardziej z zazdrości, że osiemnastowieczne osiedla stoją w stanie niemal nietkniętym i tym bardziej drażni mnie, gdy Brytyjczycy epatują swoimi cierpieniem i stratami odniesionymi w czasie wojny, a robią to regularnie i przy każdej nadarzającej się okazji. Z drugiej strony tak bardzo się im jednak nie dziwię, bo mieli zupełnie inny punkt odniesienia niż my.

Poszłyśmy z E. do kina i kilka dni po rozdaniu nagród BAFTA, a jeszcze przed Oskarami obejrzałyśmy "Zjawę". W większości obejrzałyśmy, bo ja zasłaniałam oczy rękami, a ona siedziała pod fotelem. Efekt był tym mocniejszy, że w kinie było chłodno i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że celowo. Chyba mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby po zakończeniu filmu w kinie nikt nie wstał z miejsca, nie szurał, nie przeszkadzał. Zawsze się znajdzie jakaś zaraza, która musi wyjść już, natychmiast, psując przy tym wrażenia kunsztownie budowane przez autorów. Tym razem było inaczej i ludzie siedzieli jak zamurowani, szły napisy, a nikt nawet ręką nie ruszył. Od samego początku do końca napięcie było tak duże, że jeszcze długo po wyjściu z kina miałyśmy ściśnięte żołądki. Film jest piękny i okrutny, ale jest to takie pierwotne okrucieństwo, surowe i zrozumiałe.
Musiałyśmy iść na ten określony seans, bo tylko wtedy, w innej sali był jakiś film dla Mniejszej i Większej, chociaż o tej akurat godzinie nasze bilety były znacznie droższe, bo kino zastosowało taką sprzedaż wiązaną: film + popcorn z napojem. Dobrze, ze swoje oddałyśmy dziewczynom, bo w całej sali nikt tych przymusowych frykasów nawet nie tknął, nie dało się. Ciekawość, czy pracownicy zastosowali później jakiś rodzaj recyclingu, żeby się tyle dobra nie zmarnowało ;)
Obejrzałam też Minionki i najnowszego Bonda, z czołówką najgorszą od lat. Za to sam film chyba trochę lepszy, chociaż tradycyjnie, cała treść uleciała z mej pamięci natentychmiast, co oznacza, że jeszcze wielokroć będę go mogła oglądać bez znudzenia, jak wszystkie inne Bondy.