Przez ostatni miesiąc żyliśmy w amoku i strasznym napięciu, tu i ówdzie wybuchały drobne sprzeczki o jakieś bzdury, które trzeba było potem łagodzić, bo jest w fabryce niepisana zasada, że trzymamy się w kupie i nie żremy między sobą. Poddani już po radosnym spotkaniu jęczeli, że czują się jakby traktor po nich przejechał, a grupa trzymająca władzę miała jeszcze dogrywkę. Owszem, bywa, że pracujemy świątki i piątki, ale nigdy po 15 godzin na dobę przez okrągły tydzień, to i lekko jesteśmy zmachani. Na szczęście walec drogowy, który się po nas przejechał już niknie w sinej mgle i można wracać do zwyczajnej codziennej orki.
Udało mi się już posprzątać, bo przez cały ten czas pająki utkały tak pancerne pajęczyny, że groziło mi utknięcie w nich na zawsze, a dziś zrobiłam nawet normalny obiad, pierwszy od nie wiem kiedy. Siedzi w piekarniku.
Żeby całkiem nie zwariować, czytam po nocach. Zaczęłam 'More to Life than This', strasznie śmieszną i tak nasyconą odniesieniami do obszaru anglojęzycznego, głównie UK, że czynią ją nieprzekładalną na język obcy bez strat, no chyba, że się trafi obdarzony polotem i poczuciem humoru tłumacz. Zaczęłam, ale napadł na mnie 'Chłopiec z latawcem' , którą to książkę musiałam przeczytać natychmiast, bo trudno odłożyć. Słucham w kółko Del Amitri, którym przed laty zaraził mnie Geoff Szkot. Doskonałe teksty na depresję, wpada się jeszcze głębiej. Się zastanawiam nad życiem prywatnym twórców, że pisali takie rzeczy.
A ten najgorszy z 'You watch your former lovers growing old ' insajd, który to fragment zawsze mnie dołuje. W każdym razie na te cztery minuty trwania utworu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz