wtorek, 31 maja 2016

... gdy nocą ... załomocą

Nowa, słuszna władza spowodowała, że czasy są niepewne i zaczęło być jak w kasynie przy ruletce: człowiek nie może być pewien, czy pójdzie w końcu do kryminału za komentarze niezgodne z linią partii, czy też mu się upiecze. Sporadycznie zważam na słowa, ale najczęściej nie, więc się powoli zastanawiam, jak spakować tobołek w razie potrzeby wciąż żyjąc nadzieją, że ten moment nie przyjdzie, a tu takie zaskoczenie i kłoda pod nogi.
Bo to było tak: gdy w rodzinnej wsi mojego ojca paliła się stara szkoła to cała dzieciarnia (w tym mój tatuś i jego rodzeństwo) szczerze sekundowała płomieniom, żeby zdążyły przed strażakami. Niestety dorośli są z natury złośliwi i wybudowali nową szkołę, która teraz dostała imię, a patronem jest zasłużony mieszkaniec wioski. Tak się składa, że to mój stryj, który jeszcze żyje, ma się nieźle i oby jak najdłużej. Jeszcze nie zdążyliśmy go obśmiać, bo akuratnie zwiedza obce kraje, ale nie omieszkamy. Problem w tym, że stryj jest bardzo nieprawomyślny i w soboty wraz z małżonką chadza na marsze wyrażające sprzeciw. W związku z tym obawa, że smutni panowie bliżej przyjrzą się całej familii jest błahostką, bo co będzie, jeśli za karę cała wioska zostanie uznana za nielegalną za takie brewerie? Zamiast se brzydkiego Chrystusa za pomocą wojska przywieźć, jak na ten przykład miasto Poznań.

ps
okazało się, że kandydata wyłoniono w głosowaniu, co tylko pogrąża wioskę, bo co, jeśli, niedajboże, przebił papieżapolaka, jedynego prawdziwego, albo i Kościuszkę?

sobota, 21 maja 2016

homework

Od kiedy zmieniłam zawód sypiam bez zarzutów. Moja obecna praca, a zwłaszcza jej część odwalana na terenie fabryki, jest gładka, miła i przyjemna (o ile ktoś lubi jeżdżenie gołym tyłkiem po tarce do warzyw - bo czasem jest pod prąd, ale czasem z prądem, czyli na gładko), bywa jednak, że wkurw sięga zenitu i wtedy albo zabić wszystkich winnych, albo się upić.
Ostatni tydzień nie był łatwy, powiedziałabym nawet, że jakaś cholera obróciła tarkę tę częścią do ziemniaków i buraków ćwikłowych do góry, a wisienką na torcie okazał się poziom hipokryzji koleżanki E., żony kolegi Z., broniącej przez atak swojego męża, który ma w dupie wszystko, w czym nie widzi interesu dla siebie, menda taka. Przy czym zaatakowała oczywiście nie tam, gdzie mogła się spodziewać merytorycznego odporu, ale w nieco słabszym miejscu. Z. działa zawsze pod płaszczykiem robienia dobrych uczynków dla ogółu, przy czym konsekwencje ponoszą inni współpracownicy, ale to nie jest tak widowiskowe, jak uczynki, z którymi można potem latać po wiosce i się chwalić, a dorośli ludzie nie pójdą się publicznie skarżyć. Zwłaszcza, że przecież chodzi o dobre uczynki.
Do tego doszło całotygodniowe śledztwo, a przecież, psia krew, nie chwaliłam się im, że mam magistra z detektywistyki. Na szczęście tydzień się skończył, a wieczorem będę pić i tylko to mnie utrzymuje w zdrowiu psychicznym od dwóch dni. Muszę tylko przypilnować, żeby jak najszybciej wprawić się w stan pijackiej błogości i swawoli i w nim pozostać.

Mniejsza miała w szkole powtórkę z matmy, więc siedzieli z ojcem i robili zadania, aż trafili na mur. Mniejsza poszła sobie, ale tatuś nie dał za wygraną, no bo jak to, przecież nie pokona go zadanie dla jedenastolatków. Liczył on, liczyła bratowa, liczył P. na południu gnijącej wyspy i liczyłam ja. Eureka! wykrzyknęliśmy prawie jednocześnie, ale tylko połowicznie, bo znaliśmy wartość iksa, ale za cholerę nie potrafiliśmy ułożyć równania.
W tej chwili zadanie liczy już pół mojej wioski, matka G. znalazła podobno rozwiązanie w drodze między jednym sklepem, a drugim, a córka potwierdza, że ona tak potrafi, tylko, ze nikt nie widział wyniku (nie bez znaczenia jest fakt, że byłam akuratnie zajęta jeżdżeniem gołym tyłkiem po tarce i matma nie była mi w głowie). Ciotce najpierw wychodziły liczby ujemne, ale potem przyleciała do rodziców z rozwiązaniem innym niż nasze. Dziś obudziłam się w środku nocy o szóstej z wizją, rozpisałam na kartce i mam układ równań, idealny i logiczny, w telefonie znalazłam wiadomość od brata z jego równaniem, całkiem innym. Żadnego z nich nie potrafię policzyć, bo już nie pamiętam, jak się przenosi te wszystkie mnożenia z x na druga stronę. W planach mam jeszcze konfrontację z ciotką, a ona jest biegła w równaniach, więc powinnyśmy dać radę, oraz z dzisiejszym towarzystwem, też się trochę znającym. Bo przecież nie spoczniemy, nim dojdziemy.


niedziela, 8 maja 2016

sesja

Jesteśmy tak z 50 metrów od granicznych zasieków, w objęciach obcej telefonii, gdy mnie dopadają wiadomości od Większej (używamy specjalnej apki, a w poprzednim sesemesie operator informuje, że na terenie tego państwa najmniejsza paczka internetu kosztuje worek pieniędzy - trudno, będę jadła posny chleb w przyszłym miesiącu). Znalazła w telefonie ustrojstwo do robienia głupich zdjęć, no i mnie zasypuje, ja w zamian pomniki przyrody oraz konwalie pośród barwinku. Wyraźnie widać, że sesja w toku, więc pytam:
- Uczysz się?
- No, o demencji i takich tam.
- Jeszcze nie potrzebujemy.
- Nooo, a jedną z wczesnych oznak jest wypieranie.

Kochane dziecko.

poniedziałek, 2 maja 2016

bob the builder

Bobry mają się świetnie, dopiero wczoraj zauważyłam, że to teren prywatny, a właściciel najwidoczniej nie ma nic przeciwko takim lokatorom. Las wygląda lepiej, bo zarósł na zielono i zniszczenia nie rzucają się w oczy aż tak.

Tama została ewidentnie wzmocniona i jest jakoś tak przemyślnie zbudowana, że nigdzie nie przecieka, a tylko dołem ciurka sobie małą strugą. 
 *
Długotrwała pora deszczowa nie tylko zniweczyła nam majówkowe plany, bo miały być rowery, a w deszczu to tak trochę średnio, ale też rzuciła mnie w stronę binge reading i ekspresowo pochłonęłam wszystkie trzy kryminały, które onegdaj wygrzebałam z kosza z przecenionymi książkami (kupa mięci - nigdy nie brać z kosza). W ciągu ostatniego roku to był już drugi kosz, poprzedni był romantyczny i też trzy sztuki. Za każdym razem czytałam w losowej kolejności i w obu przypadkach było to samo: pierwsza pozycja denna, druga średnia i dopiero ostatnia dość dobra, co może oznaczać, że jednak co trzecią można z tego kosza brać. Tym razem wszystkie trzy dzieła okazały się należeć do Klubu Książki Ponurej, któremu patronowała Polityka - droga Polityko, pan Mankell to tylko dlatego, że jest w telewizorze? - jakoś nie odnalazłam walorów. Za to pan Islandczyk bardzo przyjemny i tylko te nazwy i imiona, można zeza dostać, moją faworytką Bergthora, żona Sigurdura Olego.

Teraz czytam "Raz w roku w Skiroławkach", bo pamiętałam, że było zabawne i się nie zawiodłam, wciąż smakowite. Przy okazji mama przypomniała anegdotkę związaną z panem Nienackim, bo książka rezyduje u rodziców. U mnie w domu Skiroławki czytali wszyscy, zgodnie zanosząc się rechotem i na głos odczytując co lepsze kawałki. ALE przecież wszyscy wiemy, jaką opinię miała ta książka. Niektórzy uznali ją za słuszną nawet bez czytania. Tak też zrobił nasz sąsiad, ojciec mojej koleżanki, której pożyczyłam oba tomy. Gdy natknął się na moją matkę, zapytał, czy ona wie, co czytają ich córki i czy to słuszne. - Panie Zbyszku, przecież one są już w liceum.