poniedziałek, 25 grudnia 2017

mein neuer Lieblingsweihnachtsfilm

Siedzę, a na moich kolanach spoczywa brzuch. Bo są święta, więc nie żałuję sobie czekolady, daktyli, pomarańczy, jabłek, orzechów, ani niczego innego. Jutro dodatkowo robię sałatkę wielowarzywną, bo choć w obliczu ilości potraw matka zakazała jakichkolwiek dodatkowych wyczynów kuchennych, to jednak co to za święta bez sałatki z majonezem. Najwyżej się rozpękniemy.

Ojciec się dzisiaj trochę naburmuszył, bo śmiałam zakwestionować konieczność łykania tych wszystkich pastylek, a matka mi przyklasnęła. To się wściekł, na krótko wprawdzie, bo u mnie w rodzinie jak już wybuch to krótki, że nie dość poważnie traktujemy jego dolegliwości, no a tato jednak pielęgnuje. No i w końcu nie wiem, jak to z nim jest, na ile rzeczywiście kiepsko się czuje, a ile w tym przesady. Mama z tego kpi, ale nigdy przy nim, cwaniara, po ponad pół wieku zna się na nim. Potem się każde usadowiło przed swoim telewizorem, to sobie poszłam. Wszystko to nie przeszkadza im jutro zgodnie iść do A. ze skrzynką jabłek, a ja ich muszę z tych baletów przywieźć, co skończy się tym, że zostanę posadzona za stołem i nakarmiona oraz osaczona przez wzrok psa. Psa mają nad wyraz grzecznego, ale gdy pojawia się jakiś naiwniak, to zaraz prezentuje wzrok świadczący o zbliżającej się śmierci głodowej, no i trzeba dokarmiać pod stołem. Na szczęście gospodarze się tylko z tego śmieją.

Zapomniałam już, że lubię niemieckie filmy, aż dzisiaj trafiłam na "Obendrüber, da schneit es". Pomysł typowy: nadchodzące święta, różni ludzie i różne sprawy, raczej smutne, a łączy ich wspólnie zamieszkiwana kamienica. Nie tak gładki i słodki jak produkcje anglosaskie i nie tak ... khm, jak kino rodzime. Aktorzy są umiarkowanie urodziwi, mają krzywe zęby, parkiety skrzypią, a jednak łzy lałam i zasmarkałam się po pas.

wtorek, 5 grudnia 2017

ósmy tydzień

Wczoraj podskoczyłam, dwa razy i natychmiast się przeraziłam, słusznie zresztą, bo organizm natychmiast powiedział, że ok, że on rozumie, ale jeszcze nie pora. W końcu czuję się normalnie, ale jeszcze nie wszystkie czynności i nie we wszystkich dawkach są dla mnie dostępne.
Dochtór zachwyca się swoją robotą przy każdym mnie oglądaniu i powtarza, jakie to było duże i poważne. Ja nigdy nie odczułam powagi. Jedyne, co się czuje to ból, bo najpierw czuje się tylko ból i niewygody. Potem, gdy mija najgorsze, czuje się przypływ energii, co w połączeniu z lekturą forów internetowych jest dość niebezpieczne, bo można sobie zrobić krzywdę, co zresztą uczyniłam. Wtedy pojawia się strach i zniechęcenie. Na szczęście, ostatnim razem dochtór znowu cmokał z zachwytu i powiedział, że nie będzie śladu. Na razie jest, wprawdzie ciało nie przypomina już pola bitwy, ale bordowa krecha stąd dotąd dowodzi, że coś było grzebane. No i operacja to jest generalnie bardzo fajne i zabawne doświadczenie. Przed trzeba wykonać szereg specjalnych czynności rytualnych oraz rytualne przywdziać szaty, potem się wskakuje na taki wózek z wygodna poduszką, który na końcu, o zgrozo, okazuje się prawdziwym stołem operacyjnym. A potem niknie świat, a gdy się na nowo pojawia, to każą oddychać. I już, i jest błogo aż do momentu, gdy zaczynają człowieka wyganiać z łóżka.

Skutkiem ubocznym są liczne zakupy via internet, jeden przemeblowany pokój i plany kolejnych zakupów, ale już na żywo, bo są przedmioty, które trzeba pomacać i wypróbować.

Wartością dodaną są zaś pewne zabiegi dyplomatyczne, które, mam nadzieję, przyniosą planowane efekty, ale to się okaże w przyszłości, a to tego stopniowo.

Jest też szansa, że w tym roku, po raz pierwszy od lat, zdążę zamówić kalendarz w grudniu i w końcu nie będzie on musiał obejmować okresu od lutego do stycznia kolejnego roku.

wtorek, 8 sierpnia 2017

i John i Jacques i Jekatierina

W Bath lało, więc sklepik z pamiątkami pękał w szwach. Dorośli w luksusowej sytuacji, bo sami wydają swoje pieniądze i kupują blaszane kolczyki, gdy na jarmarku koło domu, można nabyć podobne, srebrne za połowę kasy (mła), ale dzieci w opętańczym amoku usiłują wymóc zakup choć najdrobniejszej pamiąteczki od opędzających się rodziców:

- Мама купи мне эти монеткы - żądza w głosie drobnego blondynka przewyższała błagania spragnionego wędrowca o wodę na środku pustyni.
Matka zważyła w ręce woreczek z czekoladowymi krążkami zawiniętymi w złotą folijkę i zastanawiała się pewnie jak wytłumaczyć synowi, że za te same pieniądze nabędzie wagon znacznie lepszej czekolady w najbliższym spożywczaku.

Kudłaty sześciolatek obracał w palcach pięćdziesięciopensówkę i pertraktował z ojcem przy sąsiednim zasobniku
- Tato, a co ty na latarkę za trzy funty?
- Mamy w domu - z brytyjską flegmą ojciec na to.

To samo we wszystkich obecnych w sklepie językach. Ten sam błagalny ton, wykrzykniki w oczach dziecka i olimpijski spokój rodzica.

czwartek, 6 kwietnia 2017

smutna konstatacja o tym, że władza psuje

Truizm, ale gdy dotyka kogoś znajomego, to szczególnie przykro.

Obserwuję P. od jakiegoś czasu i zastanawiam się, kiedy nabierze tyle pewności siebie, żeby w końcu poluzować krawacik. Dosłownie i w przenośni. W małej skali mam to, co widać i na wyższych szczeblach: tuszowanie rzeczywistych lub wymyślonych kompleksów pompą i nadmierną powagą. Przy czym on nie ma powodów, bo sprawdza się w swojej roli.

sobota, 18 marca 2017

...

Prześmiewczy, ironiczny, czasem liryczny Młynarski po stokroć tak, ale dwie godziny z panią Umer i jej wyborem pieśni smutniejszych od jej własnego głosu to za dużo na nawet najzdrowszego psychicznie człowieka.

Młynarski odszedł tego samego dnia co T. może nawet tak, jak ona, jakoś po szóstej wieczorem.
Nie mogę sobie przypomnieć kiedy widziałyśmy się ostatni raz, na pewno na symbolicznym pożegnaniu K., kiedy do domu z wielkim ogrodem zjechała cała rodzina. Nasza ostatnia rozmowa telefoniczna dotyczyła mandatów, które dostałyśmy obie za niepraworządne parkowanie w pewien upalny lipcowy dzień w małym sennym miasteczku na południu Polski. Wtedy uparłyśmy się, że nie płacimy dziwnemu gościowi z aparatem :)
Został jakiś film z wykładem w internecie.

A inne historie są zbyt mało ważne i trwają za krótko, żeby je zdążyć opowiedzieć.