wtorek, 19 lipca 2016

Jadąc do Babadag

... bo to była podróż towarzysząca książce, czy też książka towarzysząca podróży, w każdym razie były one absolutnie komplementarne i całkiem inaczej się czyta o zajściach w Suczawie czy Tulczy odwiedziwszy uprzednio obie miejscowości oraz cały ciąg innych. Stasiuk prostymi, nienabzdyczonymi zdaniami idealnie oddaje atmosferę miejsc i charakter ludzi Bałkanów.
To była dość egzotyczna wędrówka do krain przypominających Polskę z dzieciństwa. Spora część Rumunii to jeden wielki, żyjący skansen: zadbane, wymalowane domki w rozmaitych w różnych regionach stylach, maleńkie szare koniki ciągnące równie małe wozy, no i pięknie ubrani ludzie, bo akurat trafiliśmy na Piotra i Pawła, więc cały Maramuresz paradował dumnie w strojach ludowych.
Już pierwszego wieczoru zrozumieliśmy dlaczego niektórzy kochają Rumunię i jeżdżą tam od lat. Zamieszkaliśmy na małym prywatnym kempingu niemal  na ukraińskiej granicy, dostaliśmy do dyspozycji cały śliwkowy sad na rozbicie namiotu i butelkę palinki ze śliwek z owego sadu pochodzących na przywitanie, a nazajutrz, pytana o zapłatę właścicielka tylko machnęła ręką, bo przecież nie używaliśmy żadnego z czterech domków. To nic, że woda, że prąd, że wydeptana trawa, w której nad ranem pasły się barany. Uiściliśmy uczciwie, także za tego sąsiada, który złapał nas wieczorem na drodze pytając, czy nie jesteśmy głodni.
W tym skansenie są jednak porządne drogi, wielohektarowe pola, żniwa robione na kilka kombajnów na raz, wiatraki generujące prąd, a przede wszystkim wspaniali ludzie. Nawet ten kierowca bombowca wożący nas po delcie Dunaju przez sześć, zamiast umówionych czterech godzin, który zapalił papierosa zaraz po tym, jak wytarł dłonią benzynę z pokładu. Miał kapitańską czapkę, wygląd szesnastolatka i młodzieńczą fantazję  powodującą, że podróżujące z nami Niemki momentami zieleniały, choć właśnie wracały z Bliskiego Wschodu.


Bułgaria w porównaniu to jak zły sen, czasami jest tak brzydko, że aż boli: domki, jak ulepione z gliny i kamieni, domy nigdy nie otynkowane, rozwalające się płoty, kupy gruzu, trawniki nie znające kosiarek i zarosłe zeschłym zielskiem nawet w okolicy Cerkwi Bojańskiej - jedynego zabytku Sofii wpisanego na listę UNESCO. Zaniedbane kempingi, obsługa, jaką możemy jeszcze oglądać w "Misiu", wybite szyby, których nikt nie zamienił na nowe, drogi prezentujące każdy rodzaj nawierzchni i tylko piękna przyroda i niezwykłe zabytki ratują nieco wizerunek.


Pod maramurskim klasztorem kupiłam bransoletkę z okiem proroka, które strzegło nas przez całą drogę, w Babadag dałam jałmużnę żebrakowi, w Sofii zapaliłam świeczkę w cerkwi, a w Perperikonie w wyroczni Dionizosa wrzuciłam monetę do niecki na dary - nie mogło się nie udać ;)