piątek, 16 grudnia 2016

o łosiach - pielęgnicach

Mogłam dziś spać do oporu, to zbudziłam się po szóstej. Przez okno przyglądałam się budzącemu się powoli miastu. Białym dymom snującym się ponad dachami w zmrożonym powietrzu, czarnemu baletowi wron nad rynkiem - czasem przysiadały tworząc zębaty wzór na kalenicach ratusza i kamienic. Słońce różowiło niebo gdzieś za cerkwią, by w końcu wychynąć zza horyzontu w najmniej spodziewanym miejscu - w lecie wschodzi nad sądem, a teraz gdzieś w polach, co najmniej 90° dalej. W biurach zapalały się pierwsze światła, jacyś pojedynczy przechodnie gnali na łeb na szyję spóźnieni.

 *
Władze w Kanadzie przypominają ludziom, żeby jednak nie odpychali łosi od swoich samochodów, tylko pozwolili im zlizywać sól z karoserii, skoro mają taką potrzebę. Taki łoś może ważyć z pół tony, więc shoving one is unlikely to be effective, a może go wkurzyć. Można trąbić, albo włączać alarm. Ja bym tam nie trąbiła, jakby mi ktoś tak troszczył się o karoserię.

*
Rozmawiamy, jest późno jak cholera, więc mówię, że idę.
- Nie zostawiaj mnie tak w trakcie kolacji.
- O tej porze?
- Oj, to tylko batonik dla utrzymania nadwagi.

*
Żegnamy się, szalami owijamy uszy, zapinamy kurtki wciąż rozmawiając o dogadzaniu sobie. A. opowiada o deserze owocowym, który sobie produkują z żoną jeszcze przed północą.
- Ale kolację to się jada trochę wcześniej - mój tato ze śmiechem, jedyna blisko znana mi osoba potrafiąca utrzymać dietę.
- A nie! Kolację to ja jadam o osiemnastej! - odkrzykuje A.

*
Od dentysty do Biedronki, żeby sobie kupić jakąś nagrodę dla dzielnego pacjenta (dentysta wrócił do normalnej, dorosłej fryzury). Do domu przywiozłam "Dziewczynę z pociągu" i pierniki z Torunia (te z Lidla może i atrakcyjniejsze, ale zawierają całą tablicę Mendelejewa - moja szefowa ma syna, a syn ma hopla i kontroluje każdy zakup pod względem zdrowotności, stąd wiem). Na okładce stereotypowe zachwyty innych pisarzy - mają pewnie całe notesiki pełne gotowych na każdą okazję uprzejmych uwag, a w duszy drżą przed konkurencją mogącą ich wykosić z rynku lepszymi pomysłami i zgrabniejszą frazą. "Nie mogłem się oderwać przez całą noc" - pisze Stephen King. No paczpan, a ja padłam po kilku stronach. "Po prostu nie mogłam jej odłożyć"-Tess Gerritsen, a mnie nawet ręka nie zadrżała. Jestem na 37 i na razie jest nudno i depresyjnie, liczę na jakieś rozwinięcie akcji później.

Za siedem minut zadzwoni drugi budzik, trzeba się brać do pracy.

czwartek, 15 grudnia 2016

w poczekalni


Siedzi u matki na kolanach, na własnych rozłożony kolorowy magazyn i niezmordowanie zadaje wciąż to samo pytanie dźgając krągłym paluchem glansowany papier.
- To to?
- Naleśnik.
- To to?
- Placek ziemniaczany.
- To to?
- Marchewka pokrojona w kosteczkę.
- To toooO? - dźwięk rośnie ostrzegawczo, znak zapytania drga niebezpiecznie w powietrzu, jak zbyt mocno napięta struna trącona palcem amatora, bo matka na trzy sekundy odwróciła się do starszej córki.
Cała poczekalnia ukradkiem ociera łzy wyciskane przez tłumiony śmiech, a matka cierpliwie:
- Zegarek.

niedziela, 11 grudnia 2016

wschodnia szkoła fryzjerstwa i lektura o Państwie Jedynym

Deszcz ostatecznie zmył wszelkie ślady śniegu i mamy jak w amerykańskim filmie: błyszczące choinki i ulice rozświetlone świątecznymi girlandami, a w dole zielona trawa. Brakuje tylko błękitnego nieba, słońca i styropianowego śniegu.

Czytam 'MY' Zamiatina. Ostatnio kilka razy wpadała mi w ręce podczas jakichś poszukiwań i w końcu wyjęłam z półki. Pamiętam moje wielkie oburzenie jakoś w liceum, gdy zauważyłam, że Orwell garściami przepisywał z Rosjanina, a dopiero teraz doczytałam, że otwarcie się do tych inspiracji przyznawał. I Vonnegut też, i Huxley.
Na razie jestem w połowie i zaraz skończę, bo krótkie. Dla mnie jednak jest to przede wszystkim o jednostce i jej głębokiej potrzebie indywidualności i wcale się nie dziwię, bo w kilka lat po tym, jak 'już z Aurory wystrzał padł', dało się na pewno odczuć obecność różnej maści Opiekunów, że o Dobroczyńcy i Państwie Jedynym nie wspomnę.
Chcę wrócić do 1984, bo chociaż mój egzemplarz przepadł bez wieści to sieć bieży z pomocą  w każdym języku. Poczytam też może kilka innych dystopii, głównie z ciekawości, która z nich będzie najbliższa naszej obecnej rzeczywistości, zwłaszcza po tym, jak dziś rano natrafiłam na wczorajsze przemówienie prezesa prezesów, a tam:
- Dziś mamy bezpośrednią próbę zakłócania uroczystości. Ci którzy tej próby dokonują, mówią "działamy legalnie". Tak, w sensie formalnym działają legalnie. Zarejestrowali swoją demonstrację. Ale zapytajmy, czy legalne, czy dopuszczalne są cele, które sobie stawiają. Czy legalne jest odbieranie prawa innym do tego, by demonstrować, by się modlić. Czy tak powinno to w Polsce wyglądać?

Zwłaszcza zdanie Ale zapytajmy, czy legalne, czy dopuszczalne są cele, które sobie stawiają mnie urzekło. A gdyby tak słowo na duże pe zastąpić nazwą fikcyjnego kraju, to do którego nam najbliżej?

 *
Jakiś tydzień temu natrafiłam na całkiem pusty zakład fryzjerski w bocznej uliczce żydowskiej dzielnicy, to i weszłam, bo już była pora, a w moim fancy zakładzie należy się zapisywać do kolejki z wyprzedzeniem. I już gdym zdejmowała płaszcz, już wtedy coś mi pikało w głowie żeby wiać, bo pustki u fryzjera, to jak pustki w restauracji - zła wróżba. Ale już było za późno, już nie wypadało, a poza tym i tutaj kazano mi się ustawiać w ogonku, gdy byłam poprzednio. -Trudno - pomyślałam sobie -  poproszę, żeby tylko trochę, żeby było jeszcze co ratować.
Gdy myła mi głowę ochlapując przy tym obficie cały mój korpus zwinęłam się w kulkę z rozpaczy - w fancy zakładzie nawet uczennice pierwszej klasy zawodówki o specjalności FRYZJER robią to lepiej. Później było tylko gorzej, bo przyznała, że wprawdzie skończyła technikum, ale ani dnia nie przepracowała w zawodzie, a fryzjerstwa uczyła się na kursie. Na kursie się nauczyła, nie na kursach, na jednym! Już sobie wizualizowałam tę fryzurę a'la enerdowski piłkarz, zwłaszcza, ze sposób cięcia miała dość egzotyczny, a zapytana wprost, moja oprawczyni przyznała, że przyjechała zza miedzy, a nie było łatwo to rozpoznać, bo cholera świetnie mówi po polsku, ale jakoś zaczęłyśmy gadać o życiu tam, o wojnie, o jej synu i tamtejszym systemie studiów i godzina minęła jak z bicza strzelił. No i, o dziwo, nie jest źle. Gdybym jej pozwoliła na rozmach, byłoby pewnie jeszcze lepiej.

piątek, 18 listopada 2016

stres

Typowe dla mnie objawy to apatia i spowolnienie, coś, jakby pływanie w kisielu. Brak apetytu to akurat zaleta, bo jest nadzieja na schudnięcie.

Cieszę się z nowej kurtki, planów narciarsko - sylwestrowych i podróży na Gnijącą Wyspę, choć jest taka radość przez mgłę.

wtorek, 1 listopada 2016

siedzimy, nic się nie dzieje

Jako, że jest dzień święty (święcić!), chuda blondynka z góry robi świąteczną awanturę. Od czasów interwencji jest spokojniejsza, a od kolejnej ciąży to już w ogóle i można z nią fajnie pogadać pod blokiem, no ale skoro wolny dzień, to należy przed południem trochę się podrzeć, żeby tradycji stało się zadość. Sąsiadka Dolna też przybyła ze wsi do bloku z okazji uroczystej, o czym daje znać prowadząc długie rozmowy telefoniczne wysokim, piskliwym głosem przekupki. Baba, jak baba, zwyczajna w tym swoim płaszczu i szarym berecie, zupełnie w porządku, tylko ten głos ma taki, co to w nadmiarze kruszy nawet granit. Taki lokalny koloryt, choć na ogół to cicho tu, jak w trumnie.
Liście się złocą w tych krótkich chwilach, gdy słońce przedrze się przez grube zasieki chmur i to tyle jeśli chodzi o złotą polską tego roku. Jakoś tak od miesiąca mamy tu listopad i nie zdążyłam być w górach.
Nic się nie dzieje, czytam książki, sporadycznie jakiś film. Ostatnio 'Włoski dla początkujących' - bardzo udany, może dlatego, że nie amerykański.
Delektuję się Skiroławkami i nie spieszę się zbytnio, żeby na dłużej starczyło. Dobrze, że aż dwa tomy.

środa, 12 października 2016

it's over

W końcu wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, w końcu możemy wrócić do normalności, w końcu znowu zaczniemy odróżniać dzień od dnia i może nawet znajdziemy czas na herbatę pod kaloryferem.
Przez ostatni miesiąc żyliśmy w amoku i strasznym napięciu, tu i ówdzie wybuchały drobne sprzeczki o jakieś bzdury, które trzeba było potem łagodzić, bo jest w fabryce niepisana zasada, że trzymamy się w kupie i nie żremy między sobą. Poddani już po radosnym spotkaniu jęczeli, że czują się jakby traktor po nich przejechał, a grupa trzymająca władzę miała jeszcze dogrywkę. Owszem, bywa, że pracujemy świątki i piątki, ale nigdy po 15 godzin na dobę przez okrągły tydzień, to i lekko jesteśmy zmachani. Na szczęście walec drogowy, który się po nas przejechał już niknie w sinej mgle i można wracać do zwyczajnej codziennej orki.

Udało mi się już posprzątać, bo przez cały ten czas pająki utkały tak pancerne pajęczyny, że groziło mi utknięcie w nich na zawsze, a dziś zrobiłam nawet normalny obiad, pierwszy od nie wiem kiedy. Siedzi w piekarniku.

Żeby całkiem nie zwariować, czytam po nocach. Zaczęłam  'More to Life than This', strasznie śmieszną i tak nasyconą odniesieniami do obszaru anglojęzycznego, głównie UK, że czynią ją nieprzekładalną na język obcy bez strat, no chyba, że się trafi obdarzony polotem i poczuciem humoru tłumacz. Zaczęłam, ale napadł na mnie 'Chłopiec z latawcem' , którą to książkę musiałam przeczytać natychmiast, bo trudno odłożyć. Słucham w kółko Del Amitri, którym przed laty zaraził mnie Geoff Szkot. Doskonałe teksty na depresję, wpada się jeszcze głębiej. Się zastanawiam nad życiem prywatnym twórców, że pisali takie rzeczy.
A ten najgorszy z 'You watch your former lovers growing old ' insajd, który to fragment zawsze mnie dołuje. W każdym razie na te cztery minuty trwania utworu

poniedziałek, 3 października 2016

czarny poniedziałek

 

 ukradzione z WO

Nie strajkuję dzisiaj, przeciwnie, zamiast przymusowych kilku godzin, pracuję niemal całodobowo, jak sklep z wódką. Dziś początek kolejnego radosnego spotkania, przygotowywanego od niemal roku i nie da się tak po prostu posadzić dziesiątek ludzi na deszczu. Włożyłam czarne ubranie, moja szefowa była jeszcze czarniejsza, bo od stóp do głów, ale i tak przyszła do roboty - jak się jest głównym zamachowcem, to jednak wypada być w miejscu wybuchu. Muszą wystarczyć ubrania.

poniedziałek, 19 września 2016

piesek i przyjaciele


Strasznie trudno zidentyfikować zwłoki





sobota, 10 września 2016

sobota rano

Z lata, kiedy już się ono skończy, najbardziej będzie mi brakowało chodzenia na bosaka. Lubię czuć podłogę całą stopą, zwłaszcza płaski, gładki i ciepły parkiet.
Latem mam brudne nogi i zdrewniałe pięty, a liczne zabiegi przywracają stopom miękkość dopiero jakoś tak w połowie zimy.

Zaczęłam czytać 'Beksińskich', 120 stron za jednym posiadem, bo wciąga narkotycznie. Książkę kupiłam zaraz po jej wydaniu, ale potyczki z Pat znacznie ograniczyły repertuar, jaki byłam w stanie znieść. Dopiero teraz spokojnie przeczytałam 'The curious incident...', choć jeszcze w lutym nie dałam rady, to i zabrałam się za nich, bo już mogę na nowo zanurzyć się w obłędzie bez poważniejszych skutków ubocznych.

Dostałam prezent od ojca z gatunku istotnych. Do kompletu z młotkiem, śrubokrętem i słownikiem ortograficznym. Pewnie robił porządki w szufladach i wygrzebał. Pamiętam ją, ale nigdy nie pożądałam, a teraz, gdy jest moja, stoi na razie na półce w swoim wystawowym pudełeczku i cieszy oczy. Taśma miernicza ZIPPO, nieco mniejsza niż zapalniczki, ale też piękna i stalowa, na podziałce ma metry i cale, taka w sam raz do torebki.

Pisze Większa: - Babcia zrobiła pierogi na A*
mła: - Rozpieszcza was.
ona: - E tam rozpieszcza. My zasługujemy na takie rzeczy. Przynajmniej ja.

środa, 10 sierpnia 2016

the news

Jeśli w ogóle nie czytasz/słuchasz/oglądasz, powoli stajesz się ignorantem. Jeśli pilnie śledzisz, zachodzi obawa, że żyłka w końcu nie wytrzyma i trzaśnie. Jeśli korzystasz z jednego tylko źródła, łatwo cię zmanipulować i urobić na kształt i podobieństwo. Trudno o złoty środek.

Zalety totalnej abstynencji pierwszy raz odczułam podczas premierowego wydanie 'dobrej zmiany', gdy dwutygodniowy pobyt za granicą przyniósł niezwykłe ukojenie - dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam znękana wiadomościami o działaniach upiornych bliźniaków i ich kolegów. Od tamtej pory, dla zachowania zdrowia psychicznego, już zawsze dawkowałam sobie bardzo oszczędnie. Teraz jeszcze bardziej, a wyjątek zrobiłam tylko z okazji wizyty papieża w Oświęcimiu.
To był przypadek, że akurat tego ranka zobaczyłam na ekranie dziwny, nieruchomy obraz, który trwał długie minuty i nie towarzyszył mu żaden głos. Po sąsiedzku mam CNN, a tam już szczegółowo tłumaczyli. Pomna pojawiających się u nas regularnie informacji o wpadkach obcych mediów i powtarzaniu przez nie frazy o polskich obozach, zaczęłam śledzić także niemieckie i brytyjskie telewizje. Wszędzie było długo, dużo i poprawnie, choć jeszcze dzień wcześniej któreś brytyjskie wiadomości, informację o wizycie papieża w Polsce umieściły w dziale ciekawostek, pomiędzy rekordowym pytonem, a urodzinami czworaczków.

W dniu wizyty w Auschwitz, przeskakując czasami na polskie kanały, dostałam też rykoszetem sporami wokół obchodów kolejnej rocznicy wybuchu postania warszawskiego. Pomijając rozważania na temat jego słuszności, tym, którzy wtedy walczyli i ginęli, niewątpliwie należy się szacunek, ale tego dnia przeżyłam szok, że w ogóle tak można, że są tak chore umysły, w których coś takiego się lęgnie. Że można w świetle jupiterów i kamer leżeć krzyżem, a jednocześnie tak podle knuć, oskarżać, znieważać, obrażać i zawłaszczać. Że hipokryzja i pogarda dla drugiego człowieka mogą mieć tak potężny rozmiar u ludzi, których najczęściej widzimy ze złożonymi rękami i bogiem na ustach.

Wtedy nie miałam siły o tym pisać, bo gniew i poczucie bezsilności były zbyt przytłaczające.

wtorek, 19 lipca 2016

Jadąc do Babadag

... bo to była podróż towarzysząca książce, czy też książka towarzysząca podróży, w każdym razie były one absolutnie komplementarne i całkiem inaczej się czyta o zajściach w Suczawie czy Tulczy odwiedziwszy uprzednio obie miejscowości oraz cały ciąg innych. Stasiuk prostymi, nienabzdyczonymi zdaniami idealnie oddaje atmosferę miejsc i charakter ludzi Bałkanów.
To była dość egzotyczna wędrówka do krain przypominających Polskę z dzieciństwa. Spora część Rumunii to jeden wielki, żyjący skansen: zadbane, wymalowane domki w rozmaitych w różnych regionach stylach, maleńkie szare koniki ciągnące równie małe wozy, no i pięknie ubrani ludzie, bo akurat trafiliśmy na Piotra i Pawła, więc cały Maramuresz paradował dumnie w strojach ludowych.
Już pierwszego wieczoru zrozumieliśmy dlaczego niektórzy kochają Rumunię i jeżdżą tam od lat. Zamieszkaliśmy na małym prywatnym kempingu niemal  na ukraińskiej granicy, dostaliśmy do dyspozycji cały śliwkowy sad na rozbicie namiotu i butelkę palinki ze śliwek z owego sadu pochodzących na przywitanie, a nazajutrz, pytana o zapłatę właścicielka tylko machnęła ręką, bo przecież nie używaliśmy żadnego z czterech domków. To nic, że woda, że prąd, że wydeptana trawa, w której nad ranem pasły się barany. Uiściliśmy uczciwie, także za tego sąsiada, który złapał nas wieczorem na drodze pytając, czy nie jesteśmy głodni.
W tym skansenie są jednak porządne drogi, wielohektarowe pola, żniwa robione na kilka kombajnów na raz, wiatraki generujące prąd, a przede wszystkim wspaniali ludzie. Nawet ten kierowca bombowca wożący nas po delcie Dunaju przez sześć, zamiast umówionych czterech godzin, który zapalił papierosa zaraz po tym, jak wytarł dłonią benzynę z pokładu. Miał kapitańską czapkę, wygląd szesnastolatka i młodzieńczą fantazję  powodującą, że podróżujące z nami Niemki momentami zieleniały, choć właśnie wracały z Bliskiego Wschodu.


Bułgaria w porównaniu to jak zły sen, czasami jest tak brzydko, że aż boli: domki, jak ulepione z gliny i kamieni, domy nigdy nie otynkowane, rozwalające się płoty, kupy gruzu, trawniki nie znające kosiarek i zarosłe zeschłym zielskiem nawet w okolicy Cerkwi Bojańskiej - jedynego zabytku Sofii wpisanego na listę UNESCO. Zaniedbane kempingi, obsługa, jaką możemy jeszcze oglądać w "Misiu", wybite szyby, których nikt nie zamienił na nowe, drogi prezentujące każdy rodzaj nawierzchni i tylko piękna przyroda i niezwykłe zabytki ratują nieco wizerunek.


Pod maramurskim klasztorem kupiłam bransoletkę z okiem proroka, które strzegło nas przez całą drogę, w Babadag dałam jałmużnę żebrakowi, w Sofii zapaliłam świeczkę w cerkwi, a w Perperikonie w wyroczni Dionizosa wrzuciłam monetę do niecki na dary - nie mogło się nie udać ;)

piątek, 24 czerwca 2016

wyjdź na pastwisko

Co i rusz światem wstrząsają wydarzenia o różnym poziomie doniosłości, ludzie rwą włosy z głów, gazety drukują duże nagłówki czerwoną czcionką, ceny to rosną to opadają, a ziemia, jak taka wielka spokojna krowa, trwa w swoim własnym rytmie, obracając się do słońca to jedną to drugą stroną.

Lubię :) https://www.youtube.com/watch?v=h-6N1Oxoo4o

środa, 22 czerwca 2016

ptasząt kwilenie

Kiedy ranne wstają zorze dzień zaczynają kosy. Ledwo się niebo zaróżowi na horyzoncie, a już drą się niemiłosiernie w sporej grupie. Ja nie wiem, o czym można tyle gadać każdego dnia z samego rana, ale z powodu braku konkurencji o tej porze, ich głos brzmi imponująco i odbija się echem od ścian. Wieczorową porą, gdy odbywa się drugi koncert, nawet miło posłuchać, ale rano żyłka niebezpiecznie pulsuje i kto się akurat obudził, nie ma szans na dalszy sen, bo śpiew wwierca się w sam środek mózgu.


Potem dołącza się reszta towarzystwa i wrzaski słychać przez cały dzień. Jakieś piski, monotonne rzężenia, terkotania, coś jak rozdzieranie prześcieradła i inne takie, żadne tam piękne śpiewy. Ludzie trwają, bo co maja zrobić.
Gdy po zachodzie słońca dzień robi się trochę matowy, na chwilę zapada cisza, ale zaraz potem eskadry jaskółek latają tuż pod oknami wznosząc okrzyki podobne do tarcia styropianem po szybie. Wtedy zaczynają mi się ruszać wszystkie zęby.
W końcu zapada noc i przez chwilę jest cicho, do czasu, aż rodzice uszatek udadzą się na łowy. Zostawione w gniazdach i dziuplach młode żądają posiłku. Usilnie. Za moim oknem mieszkają co najmniej dwie takie, które powodują, że co wieczór zasypiam w rytm upiornych dość dźwięków, powtarzanych nieustannie co ok 4 sekundy (policzyłam), co daje ok. 15 pisków na minutę. Każdą minutę nocy.


Do rana, bo rano to kosy...

niedziela, 19 czerwca 2016

sałata

Znajoma ma działkę, na której uprawia sobie rozmaitą roślinność, w tym także sałatę. Rosła sobie ta sałata i mężniała, aż przyszła na nią pora, by uświetniać talerz w towarzystwie kotleta schabowego, czy też zrazów. Jednak gdy któregoś dnia właścicielka chciała pobrać ziele, wielkie było jej zdziwienie, bo sałata wyglądała, jakby właśnie wróciła z jakiejś intensywnej nocnej hulanki, taka była złachana. Najwyraźniej ktoś łaził po grządce, dlatego wieczorem, wyposażona w męża i latarkę, kobieta zaczaiła się na sprawcę. Nawet długo nie czekali, gdy bandyci zaatakowali ponownie, otóż okazało się, że to mama kuna urządziła w grządce sałaty plac zabaw dla dwójki swojego potomstwa.

Obiad był z ćwikłą.

sobota, 18 czerwca 2016

mistrzyni gaf, czyli hamulcowy potrzebny na gwałt

T. przyjął gratulacje z zaskoczeniem i radością. Bycie żywym okazało się marną przeszkodą, bo derekcja szkoły była dobrze przygotowana na takie wątpliwości i zacytowała stosowną listę przypadków, nie mogło więc być mowy o precedensie, a że lista współkandydujących była długa, to niebezpieczeństwo wygranej było minimalne. Się jednak okazało inaczej. Papieżpolak jedynyprawdziwy rzeczywiście, jak podejrzewałam, brał udział w wyścigu, jednak wylądował na trzecim miejscu. Bad luck panie Karolu.

Mój dentysta zmienił fryzurę, czym mnie mocno zaskoczył, albowiem tkwiłam w mylnym błędzie, że po maturze, to faceci już raczej nie zmieniają uczesania, oraz, że najtwardsi trwają nawet przy komunijnej zaczesce, no to jednak nie. Jest fajnym facetem, ale teraz wygląda trochę pedalsko, bo sobie wybrał fason modny głównie wśród wczesnonastoletnich elegantów i piłkarzy, no ale co zrobić.

Większa szła na egzamin, koleżanka za nią, bo uliczka była wąska, a szły pod parasolami. Uliczka była z takich, co to porządne dziewczynki nie powinny się w nie zapuszczać, bo mordują i gwałcą, dlatego gdy Większa usłyszała za sobą krzyk, uznała, że trzeba wiać. Potem okazało się, że wrzask podniosła koleżanka po zmasowanym ataku gołębi. Większa pytana dlaczego ją tak zostawiła na pastwę, nie odwracając się nawet, by zbadać przyczyny, twierdzi, że szkoda jej było tych dni nauki, by ginąć tuż przed egzaminem.

Wczorajsze popołudnie mogłoby być kanwą rozdziału poradnika o tym, jak w szybkim tempie zrazić do siebie pół miasta. Zawsze było tak, że myślenie następowało u mnie jakiś rok świetlny po otwarciu gęby, co bywało zabawne i pomocne w okresie młodzieńczym. Później z tym walczyłam i ostatnio zdawało mi się nawet, że  sytuacje, gdy potrafię szlachetnie milczeć są coraz częstsze. Do wczoraj. Mogę mieć tylko nadzieję, że natłok wrażeń i ogólny galimatias spowodują zatarcie wspomnień u niektórych. Taka upierdliwa, mędząca baba to jeden z najgorszych gatunków, więc nie wiem, jak ja z sobą wytrzymam. No przecież nie będę sobie zalepiała ust szeroką taśmą przed każdą konfrontacją ze społeczeństwem, bo to też może nie zostać najlepiej odebrane.

Jeżdżę na rowerze, jem bułki z pasztetem i arbuza, zupełnie mi nie idzie gotowanie i odliczam dni do wyjazdu. Jeszcze tylko trzeba zakupić jakieś leki na bułgarską sraczkę, bo po tym, jak raz dostałam rykoszetem od powracających, wiem, że bardzo zaczepna.

wtorek, 31 maja 2016

... gdy nocą ... załomocą

Nowa, słuszna władza spowodowała, że czasy są niepewne i zaczęło być jak w kasynie przy ruletce: człowiek nie może być pewien, czy pójdzie w końcu do kryminału za komentarze niezgodne z linią partii, czy też mu się upiecze. Sporadycznie zważam na słowa, ale najczęściej nie, więc się powoli zastanawiam, jak spakować tobołek w razie potrzeby wciąż żyjąc nadzieją, że ten moment nie przyjdzie, a tu takie zaskoczenie i kłoda pod nogi.
Bo to było tak: gdy w rodzinnej wsi mojego ojca paliła się stara szkoła to cała dzieciarnia (w tym mój tatuś i jego rodzeństwo) szczerze sekundowała płomieniom, żeby zdążyły przed strażakami. Niestety dorośli są z natury złośliwi i wybudowali nową szkołę, która teraz dostała imię, a patronem jest zasłużony mieszkaniec wioski. Tak się składa, że to mój stryj, który jeszcze żyje, ma się nieźle i oby jak najdłużej. Jeszcze nie zdążyliśmy go obśmiać, bo akuratnie zwiedza obce kraje, ale nie omieszkamy. Problem w tym, że stryj jest bardzo nieprawomyślny i w soboty wraz z małżonką chadza na marsze wyrażające sprzeciw. W związku z tym obawa, że smutni panowie bliżej przyjrzą się całej familii jest błahostką, bo co będzie, jeśli za karę cała wioska zostanie uznana za nielegalną za takie brewerie? Zamiast se brzydkiego Chrystusa za pomocą wojska przywieźć, jak na ten przykład miasto Poznań.

ps
okazało się, że kandydata wyłoniono w głosowaniu, co tylko pogrąża wioskę, bo co, jeśli, niedajboże, przebił papieżapolaka, jedynego prawdziwego, albo i Kościuszkę?

sobota, 21 maja 2016

homework

Od kiedy zmieniłam zawód sypiam bez zarzutów. Moja obecna praca, a zwłaszcza jej część odwalana na terenie fabryki, jest gładka, miła i przyjemna (o ile ktoś lubi jeżdżenie gołym tyłkiem po tarce do warzyw - bo czasem jest pod prąd, ale czasem z prądem, czyli na gładko), bywa jednak, że wkurw sięga zenitu i wtedy albo zabić wszystkich winnych, albo się upić.
Ostatni tydzień nie był łatwy, powiedziałabym nawet, że jakaś cholera obróciła tarkę tę częścią do ziemniaków i buraków ćwikłowych do góry, a wisienką na torcie okazał się poziom hipokryzji koleżanki E., żony kolegi Z., broniącej przez atak swojego męża, który ma w dupie wszystko, w czym nie widzi interesu dla siebie, menda taka. Przy czym zaatakowała oczywiście nie tam, gdzie mogła się spodziewać merytorycznego odporu, ale w nieco słabszym miejscu. Z. działa zawsze pod płaszczykiem robienia dobrych uczynków dla ogółu, przy czym konsekwencje ponoszą inni współpracownicy, ale to nie jest tak widowiskowe, jak uczynki, z którymi można potem latać po wiosce i się chwalić, a dorośli ludzie nie pójdą się publicznie skarżyć. Zwłaszcza, że przecież chodzi o dobre uczynki.
Do tego doszło całotygodniowe śledztwo, a przecież, psia krew, nie chwaliłam się im, że mam magistra z detektywistyki. Na szczęście tydzień się skończył, a wieczorem będę pić i tylko to mnie utrzymuje w zdrowiu psychicznym od dwóch dni. Muszę tylko przypilnować, żeby jak najszybciej wprawić się w stan pijackiej błogości i swawoli i w nim pozostać.

Mniejsza miała w szkole powtórkę z matmy, więc siedzieli z ojcem i robili zadania, aż trafili na mur. Mniejsza poszła sobie, ale tatuś nie dał za wygraną, no bo jak to, przecież nie pokona go zadanie dla jedenastolatków. Liczył on, liczyła bratowa, liczył P. na południu gnijącej wyspy i liczyłam ja. Eureka! wykrzyknęliśmy prawie jednocześnie, ale tylko połowicznie, bo znaliśmy wartość iksa, ale za cholerę nie potrafiliśmy ułożyć równania.
W tej chwili zadanie liczy już pół mojej wioski, matka G. znalazła podobno rozwiązanie w drodze między jednym sklepem, a drugim, a córka potwierdza, że ona tak potrafi, tylko, ze nikt nie widział wyniku (nie bez znaczenia jest fakt, że byłam akuratnie zajęta jeżdżeniem gołym tyłkiem po tarce i matma nie była mi w głowie). Ciotce najpierw wychodziły liczby ujemne, ale potem przyleciała do rodziców z rozwiązaniem innym niż nasze. Dziś obudziłam się w środku nocy o szóstej z wizją, rozpisałam na kartce i mam układ równań, idealny i logiczny, w telefonie znalazłam wiadomość od brata z jego równaniem, całkiem innym. Żadnego z nich nie potrafię policzyć, bo już nie pamiętam, jak się przenosi te wszystkie mnożenia z x na druga stronę. W planach mam jeszcze konfrontację z ciotką, a ona jest biegła w równaniach, więc powinnyśmy dać radę, oraz z dzisiejszym towarzystwem, też się trochę znającym. Bo przecież nie spoczniemy, nim dojdziemy.


niedziela, 8 maja 2016

sesja

Jesteśmy tak z 50 metrów od granicznych zasieków, w objęciach obcej telefonii, gdy mnie dopadają wiadomości od Większej (używamy specjalnej apki, a w poprzednim sesemesie operator informuje, że na terenie tego państwa najmniejsza paczka internetu kosztuje worek pieniędzy - trudno, będę jadła posny chleb w przyszłym miesiącu). Znalazła w telefonie ustrojstwo do robienia głupich zdjęć, no i mnie zasypuje, ja w zamian pomniki przyrody oraz konwalie pośród barwinku. Wyraźnie widać, że sesja w toku, więc pytam:
- Uczysz się?
- No, o demencji i takich tam.
- Jeszcze nie potrzebujemy.
- Nooo, a jedną z wczesnych oznak jest wypieranie.

Kochane dziecko.

poniedziałek, 2 maja 2016

bob the builder

Bobry mają się świetnie, dopiero wczoraj zauważyłam, że to teren prywatny, a właściciel najwidoczniej nie ma nic przeciwko takim lokatorom. Las wygląda lepiej, bo zarósł na zielono i zniszczenia nie rzucają się w oczy aż tak.

Tama została ewidentnie wzmocniona i jest jakoś tak przemyślnie zbudowana, że nigdzie nie przecieka, a tylko dołem ciurka sobie małą strugą. 
 *
Długotrwała pora deszczowa nie tylko zniweczyła nam majówkowe plany, bo miały być rowery, a w deszczu to tak trochę średnio, ale też rzuciła mnie w stronę binge reading i ekspresowo pochłonęłam wszystkie trzy kryminały, które onegdaj wygrzebałam z kosza z przecenionymi książkami (kupa mięci - nigdy nie brać z kosza). W ciągu ostatniego roku to był już drugi kosz, poprzedni był romantyczny i też trzy sztuki. Za każdym razem czytałam w losowej kolejności i w obu przypadkach było to samo: pierwsza pozycja denna, druga średnia i dopiero ostatnia dość dobra, co może oznaczać, że jednak co trzecią można z tego kosza brać. Tym razem wszystkie trzy dzieła okazały się należeć do Klubu Książki Ponurej, któremu patronowała Polityka - droga Polityko, pan Mankell to tylko dlatego, że jest w telewizorze? - jakoś nie odnalazłam walorów. Za to pan Islandczyk bardzo przyjemny i tylko te nazwy i imiona, można zeza dostać, moją faworytką Bergthora, żona Sigurdura Olego.

Teraz czytam "Raz w roku w Skiroławkach", bo pamiętałam, że było zabawne i się nie zawiodłam, wciąż smakowite. Przy okazji mama przypomniała anegdotkę związaną z panem Nienackim, bo książka rezyduje u rodziców. U mnie w domu Skiroławki czytali wszyscy, zgodnie zanosząc się rechotem i na głos odczytując co lepsze kawałki. ALE przecież wszyscy wiemy, jaką opinię miała ta książka. Niektórzy uznali ją za słuszną nawet bez czytania. Tak też zrobił nasz sąsiad, ojciec mojej koleżanki, której pożyczyłam oba tomy. Gdy natknął się na moją matkę, zapytał, czy ona wie, co czytają ich córki i czy to słuszne. - Panie Zbyszku, przecież one są już w liceum.

piątek, 29 kwietnia 2016

pan majster

Pan majster przyszedł, kiedy się go już właściwie nie spodziewałam. Najpierw jęknął na widok zabytku, a potem zaczął walić młotem. Uciekłam do kuchni, żeby tego nie widzieć, a po jakichś dziesięciu minutach łomoty i odgłosy demolowania łazienki ustały, majster rzucił, że miałam farta, kazał uiścić dość symbolicznie i poszedł do domu.
Tym razem afera wodna była w wersji light, choć z rana bulgocący i prychający na wszystkie strony rudą wodą piecyk przyprawił mnie o poty i ogólną nerwowość.

sobota, 2 kwietnia 2016

2 kwietnia - światowy dzień świadomości autyzmu


Większość z nas, albo i wszyscy natykamy się na autystów w różnych miejscach, dlatego
Warto
Wiedzieć
Więcej

wtorek, 29 marca 2016

uwaga na nisko przelatujące bociany

Właśnie zaczął się ten okres, kiedy można dostać hercklekotów z powodu bocianów, które lecą tuż nad karoserią, zawadzając prawie o wycieraczki, bo akurat mają interes po drugiej stronie szosy. W ubiegłym roku musiałam stanąć na środku drogi, bo dwa akurat przechodziły w poprzek, na piechotę. Za mną coraz dłuższy korek, a one powoluśku, najpierw jeden, a potem drugi. Wczoraj zaś, taki jeden wystartował tuż obok i omal nie spadłam z roweru, bo to jednak jest duże ptaszysko, zwłaszcza gdy leci na wyciągnięcie ręki.

Wczorajszy dzień w ogóle obfitował w atrakcje zoologiczne. Dzień przed udałam się w celach śniadaniowo-obiadowych, a po drodze miałam szansę się przejrzeć w witrynach sklepowych. Widok był imponujący - moje lustro w ogóle mnie o takich rzeczach nie informuje i cały czas utrzymuje, że może nie wiotka jak nimfa, ale jeszcze ujdzie, ale witryny były bezlitosne, więc korzystając ze słońca napompowałam rower.
Pierwszy przystanek był u bobrów. Ktoś im rozwalił żeremie na brzegu łąki, ale gdzieś tam ciągle grasują, bo każde niemal drzewko nad strumykiem jest napoczęte. Za to kilkaset metrów dalej, las wygląda jak po przejściu trąby powietrznej, drzewa nie tylko wyłożone, ale i ozdobnie ogryzione z kory, a że było to u zbiegu dwóch strumyków i rzeki, to tama na tamie. Nie wiem, co na to leśnicy, ale nie wygląda na to, żeby ktoś hamował te inżynierskie zapędy.

 
To była kiedyś dorodna leszczyna, ale cały krzak się przydał.

 
Tej wielkości drzewa przeznacza się już do wycinki przemysłowej na deski i zapałki, 
no albo na tamy, jak się ma dość fantazji ;)
 
Zajrzę tam za jakiś czas, bo widzę, że się towarzystwo rozhasało, a że jest to w dolinie zupełnie nieuregulowanej i meandrującej rzeki, to jest szansa na spore jezioro i tylko rolnicy pewnie rwą włosy z głów, bo wokół mają pola i łąki.
Lubię tamtędy jeździć, bo dobra droga, mały ruch i prawie cały czas las, chociaż gdyby ludzie się tak zachowywali w swoich osiedlach, to byłyby kary za zakłócanie spokoju, bo rejwach okrutny i tylko żałuję, że prócz dzięcioła nie potrafiłam rozpoznać ich głosów. 
W pewnym momencie zauważyłam w oddali coś się poruszającego, sylwetka i białe podeszwy trampek, wkrótce trampki okazały się białymi skarpetkami konia, które się zapewne jakoś specjalnie po końsku nazywają. Z naprzeciwka nadjeżdżał konny, obok dreptał pies a ja patrzyłam jak urzeczona, bo to nieczęsty widok. Koń był piękny, brązowy i błyszczący, objuczony siodłem i tymi wszystkimi rzeczami oraz jeźdźcem, który też się patrzył. I tak jadąc wierzchem, oboje gapiliśmy się na siebie, bo to nie były żadne ukradkowe spojrzenia, przy czym moje gapienie się było usprawiedliwione, ale baby na rowerze to jednak żadna nowina. Gdy się zrównaliśmy, z wysokości końskiego zadu spłynęło na mnie uprzejme pozdrowienie, ja uprzejmie odpowiedziałam i pojechałam dalej. Wokół las, szum drzew i ptasie nawoływania - cała scena jak z Rodziewiczówny. Dziś czułam każdy z wczorajszych 30 kilometrów, ale jeszcze się tamtędy przejadę ;)
 
*
Większa donosi: Nasz pies to chyba jedyny, którego trzeba ciągnąc za sobą na spacerze, jak z nim wychodzę, to tak, jakby się dla mnie poświęcał. 
Bo to jest jamnik stróżujący, a nie jakiś pies tropiący. Jak Mniejsza na łóżku to on pod łóżkiem, jak ona odrabia lekcje na górze, to on śpi, znaczy stróżuje, pod jej kurtką wiszącą na wieszaku na dole. On jest od pilnowania, a nie chodzenia.
 
 

sobota, 26 marca 2016

wyjąłeś mi pan z ust

Dopieroż dywagowałyśmy sobie z koleżanką Łoterlu o poprawności politycznej pod poprzednią notką, a tu sam profesor Mikołejko powtarza toczka w toczkę, jakby moje myśli czytał:

-  Poprawność polityczna na zachodzie dziś pęka, bo obnażyła swoje nieciekawe oblicze - nie wolno powiedzieć, że gwałciciel to np. muzułmanin. U nas ta poprawność nie zdążyła pęknąć, bo się nie przyjęła. Marcin Wroński, autor kryminałów retro, powiedział kiedyś, że to co dziś jej poprawnością polityczną przed wojną nazywało się przyzwoitością. Poprawność polityczna spełnia w jakimś stopniu rolę użytecznego hamulca, ale ona jest pewnym porządkiem ideologicznym.
 
Cały wywiad jest jednak dość przygnębiający, co z tego, że mądry, kto dziś słucha mądrych? Niestety, nie kupiłam Polityki. Już dawno minęły czasy, kiedy nieodzownym elementem świątecznych przygotowań było zakupienie prasy, choć lepiej powiedzieć: upolowanie, bo u Bolka na stacji wszystko się szybko kończyło i trzeba było krążyć po całym mieście żeby znaleźć świąteczny Przekrój czy Politykę. Teraz, ze względu na ślepotę, nie lubię czytać gazet na glansowanym papierze, a Przekroju już nie ma wcale, a taki był fajny ze stronami, które trzeba było samemu przecinać. Tam poznałam cała najlepszą literaturę.
Tak, teraz jest zdecydowanie za dużo błyszczącego papieru. W myśli, mowie i uczynku.

Ze świąt upiekłam pasztet według tatowego, wyśmienitego przepisu, zrobiłam sałatkę, a za chwilę będę piec chleb. Z porządków to całkiem porządnie posprzątałam łazienkę, że nawet w okularach wydaje się czysta. Jajek nie święcimy, bo obie z ciotką uznałyśmy, że chrzanimy to i będą to pierwsze święta, w których oficjalnie nie będą uczestniczyć kropione produkty spożywcze. Nieoficjalnie zdarzało się to regularnie, gdy ja byłam wysyłana z koszyczkiem. Zawsze jakoś tak mi się trafiało, że ksiądz właśnie kończył i wpadałam do kościoła, gdy wszyscy zbierali już swoje dobra, to zbierałam i ja. Niepokropione.

*
- O, jest pani w domu! - ucieszył się zdziwiony listonosz.
Taką mamy grę, że gdy się spodziewam przesyłki, to staram się być, bo nie chce mi się potem biegać na pocztę, a on i tak nie zostawia awizo, tylko przychodzi drugi raz jak już obleci okolicę. Najczęściej jednak trafia za pierwszym razem i się dziwi.
- O, już ma pani wolne, to tylko ja dzisiaj pracuję?
Się tylko uśmiechnęłam zawstydzona, że nie jestem pielęgniarką, ekspedientką, strażakiem, policjantem, piekarzem, lekarzem, pogotowiem gazowym ...


*
Na poczcie list od Większej o treści następującej:
Mniejsza dostala taki list od szkoly, ze terefere, niby taka super ekstra. Ja mysle, ze sobie z internetu sciagnela albo cos, ale nikt mnie juz nie slucha. Ani nie kocha, ani nie podziwia. - No faktycznie, ani pies z kulawą nogą.
A w załączniku oficjalne pismo ze szkoły, w której furtkę stolarz zdążył zrobić jeszcze przed  dyktaturą Cromwella, a której miejsce można sobie zaklepać przechodząc wielostopniową serię kastingów. No faktycznie, piszą, że terefere i że w ogóle.

*
 Stoję w kolejce do kasy, a za mną tacy dwaj, co to jeszcze ani piękni, ani dwudziestoletni. Rozmawiają o świętach. Mówi jeden:
- Dziadkowie pojechali z wujkiem nad morze, tak sobie wymyślili. Potem przez pół roku będą jeść piasek, ale takie mieli marzenie, żeby nad morze. Ja ich nigdy nie zrozumiem.
To mi się żal chłopaka zrobiło, że tak bez marzeń i szaleństw żyje. Że wystarczy mu czapka z daszkiem, towarzystwo kumpli i droga szkoła-dom, przecież w tym wieku powinno się przede wszystkim marzyć i to o rzeczach wielkich i nieosiągalnych. To już moi blisko osiemdziesięcioletni rodzice mają większą fantazję. Ojciec może trochę spokojniejszy, ale mama ze swoim adhd ciągle coś wymyśla. Tydzień temu wsadziłam ich do żelaznego ptaka i polecieli nad morze właśnie.

wtorek, 22 marca 2016

Kopciuszek

Po włączeniu komputera wyskoczył na mnie komunikat "Jestem bezpieczna". Ciekawe, ile innych osób pomyślało to samo, co ja, że ja też jestem. Dopiero po chwili, gdy dotarła do mnie istota przekazu, zrobiło mi się ciepło.
Na zdjęciach sanitariusz o azjatyckich korzeniach pomaga rannym, ciemnoskóre kobiety płaczą w zakrwawionych ubraniach, ludzie o wszystkich odcieniach skóry tak samo przerażeni. I gdzie jest ten Kopciuszek, który będzie umiał oddzielić złych od dobrych? Postawcie go na granicy, niech wyłowi.

Miesiąc temu, przy jednym stole osiem osób, pięć narodowości, trzy kontynenty i pewnie nie starczyłoby palców w obu dłoniach, żeby policzyć języki, jakimi władali ludzie w całej knajpie. Kilka lat temu, odziany, mimo lata, w sweter Tanzańczyk, na pytanie o tęsknotę za afrykańskim słońcem, powiedział, że nie myślisz o tym, gdy uciekasz. To był jedyny uciekinier polityczny, jakiego poznałam, inżynier, dzięki któremu jego nowy kraj zdobywa laury. Inni to studenci, lekarze, rolnicy, sklepikarze, informatycy, bezrobotni naciągacze, opowiadacze barwnych historii i turyści. Które z nas nie miało prawa tam być?

Nie wiem, jaka reakcja jest dobra. Europejska poprawność polityczna nie wzięła się znikąd, dawni kolonizatorzy wycofali się do swoich krajów, ale od dziesiątków lat sprowadzają tkaczy, kierowców autobusów i robotników fabryk z dawnych kolonii. Nadal wykorzystują nie zważając na różnice kulturowe czy religijne. Czasem się przelewa. To, co dzieje się głęboko w Azji nie jest bez związku.

niedziela, 6 marca 2016

kultura i sztuka

Wyczytałam wczoraj, że brytyjscy naukowcy, po raz kolejny, za pomocą rozlicznych, jakże naukowych, a do tego policyjnych metod, zidentyfikowali Banksy'ego. Nie wiem czy to bardziej głupota badaczy, złośliwość, czy, najbardziej zapewne, żądza sławy i poklasku. Spotkałam się z opinią, że zdemaskować go, to tak samo, jak powiedzieć dzieciom, że nie ma mikołaja. Otacza go taka sama aura tajemniczości, i tak samo, znienacka, zostawia prezenty w postaci swoich graffiti. Przed pierwszym wyjazdem do Bristolu mało się nie posikałam z radości na samą wieść, że tam jadę, bo zaistniała szansa, że zobaczę choć jedno jego dzieło. Wtedy udało się połowicznie, bo zobaczyłam takie, którego autentyczność jest podważana, za to tym razem miałam większe szczęście, łącznie z pogodą. Wall Hanger (Well Hung Lover) namalowany bezczelnie koło ratusza, który to ścigał wówczas artystę niemal listem gończym, ale czy można poważnie traktować ratusz, który na dwóch swoich końcach ma dwa złote jednorożce? Mniejsza chadza po domu w takim różowym jednorożcu - kombinezonie.

Nazachwycałam się także architekturą w Bristolu i Bath. Ciągle jeszcze cmokam z podziwu dla kunsztu panów Wood, ale bardziej z zazdrości, że osiemnastowieczne osiedla stoją w stanie niemal nietkniętym i tym bardziej drażni mnie, gdy Brytyjczycy epatują swoimi cierpieniem i stratami odniesionymi w czasie wojny, a robią to regularnie i przy każdej nadarzającej się okazji. Z drugiej strony tak bardzo się im jednak nie dziwię, bo mieli zupełnie inny punkt odniesienia niż my.

Poszłyśmy z E. do kina i kilka dni po rozdaniu nagród BAFTA, a jeszcze przed Oskarami obejrzałyśmy "Zjawę". W większości obejrzałyśmy, bo ja zasłaniałam oczy rękami, a ona siedziała pod fotelem. Efekt był tym mocniejszy, że w kinie było chłodno i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że celowo. Chyba mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby po zakończeniu filmu w kinie nikt nie wstał z miejsca, nie szurał, nie przeszkadzał. Zawsze się znajdzie jakaś zaraza, która musi wyjść już, natychmiast, psując przy tym wrażenia kunsztownie budowane przez autorów. Tym razem było inaczej i ludzie siedzieli jak zamurowani, szły napisy, a nikt nawet ręką nie ruszył. Od samego początku do końca napięcie było tak duże, że jeszcze długo po wyjściu z kina miałyśmy ściśnięte żołądki. Film jest piękny i okrutny, ale jest to takie pierwotne okrucieństwo, surowe i zrozumiałe.
Musiałyśmy iść na ten określony seans, bo tylko wtedy, w innej sali był jakiś film dla Mniejszej i Większej, chociaż o tej akurat godzinie nasze bilety były znacznie droższe, bo kino zastosowało taką sprzedaż wiązaną: film + popcorn z napojem. Dobrze, ze swoje oddałyśmy dziewczynom, bo w całej sali nikt tych przymusowych frykasów nawet nie tknął, nie dało się. Ciekawość, czy pracownicy zastosowali później jakiś rodzaj recyclingu, żeby się tyle dobra nie zmarnowało ;)
Obejrzałam też Minionki i najnowszego Bonda, z czołówką najgorszą od lat. Za to sam film chyba trochę lepszy, chociaż tradycyjnie, cała treść uleciała z mej pamięci natentychmiast, co oznacza, że jeszcze wielokroć będę go mogła oglądać bez znudzenia, jak wszystkie inne Bondy. 

niedziela, 28 lutego 2016

o powstawaniu gatunków

Marzenie o psie trwało od lat. Marzyły obie, ale po wyjeździe Większej na studia, tęskniąca Mniejsza bardzo posmutniała, miała oczy jak spaniel, a marzenie bardzo się skrystalizowało: pies miał być jamnikiem, takim, jak babci W. Tak, Mniejsza wiedziała, że z jamników robi się hot dogi, ale to jej nie zniechęcało. Kłopot był właściwie tylko ze starymi, bo zachowywali się jak przedwojenna panna z dobrego domu, co to chciałaby i bała się.
Kryzys nastąpił po fatalnej wpadce w szkole (grupa Mniejszej wypadła najlepiej w klasie i muszą wygłosić swoje przemowy przed starszymi rocznikami, a to takie straszne), co zaowocowało bezdenną rozpaczą, która z kolei wprowadzała w rozpacz starych. Szczęśliwym trafem, dwa dni później w pracy ogłoszono im alarm bombowy i zyskali dwie godziny luzu. Matka, jak zwykle, zaczęła przeglądać ogłoszenia o psach, ale tym razem, nie wiedzieć czemu, nie zawęziła się do podłużnych, no i stało się. Brat mówi, że to takie nerwy, jakby miało im się urodzić trzecie dziecko. Trzeci już po upływie doby rozpoznaje swoją panią, a ona w zamian pozwala się łaskawie lizać po twarzy i obgryzać palce. Trzeci jest rasowy, nawet bardzo, bo oficjalnie mówi się o trzech i ma bardzo dużo wspólnego z jamnikiem: po pierwsze jest psem, po drugie też ma być niskopodłogowy (o ile zestaw ras w drzewie genealogicznym jest zgodny z przewidywaniami), a po trzecie i najważniejsze Mniejsza jest zachwycona.

Śpiący jamnik

Matka dzwoni do Większej, której wiadomość o psie zdążył już przekazać dziadek. Ta płacze.
- Czemu płaczesz? - pyta zaniepokojona matka.
- Ze szczęścia.

Tak oto, za sprawą jamnika, który nie ma ani jednego jamniczego genu, nastąpiła ogólna radość i wielkie szczęście.

środa, 10 lutego 2016

między dżumą a cholerą

Po dwóch tygodniach urabiania się po łokcie na siedemnastu etatach, bo połowa fabrycznej obsady padła bez życia, i ja udałam się w końcu do dochtora. Bez rejestracji, rezerwacji i ostrzeżeń, zaraz po porannym szczycie pielęgniarki zaproponowały mi odczekanie doby na swoją kolej, ale podpowiedziały też, żeby zapytać któregoś z lekarzy, czy zgodzi się przyjąć. "Oczywiście"- usłyszałam od tego, który wcześniej badał mnie tylko raz w życiu i to lata świetlne temu, więc nie mógł pamiętać.
Nie wiem, może to tylko po wsiach tak jest, ale oni naprawdę wyglądają na zaangażowanych, przejętych i pomocnych, może tylko poza tym chujem w szpitalu, który jednak zachował wystarczającą przytomność umysłu, żeby uspokoić się po jednym, uprzejmym pytaniu.
No ale on był z Kongresówki ;) Sama mam stamtąd mnóstwo świetnych znajomych, a bratowa jest najukochańsza osobą na świecie, ale urodzona na początku XX wieku babcia nie przepadała za ludźmi z tej drugiej strony granicy. Być może coś w tym było, może wiek temu widoczne były jakieś różnice w mentalności. Ciekawe, czy ktoś kiedyś to badał, to jednak aż kilka pokoleń wychowywanych i żyjących w różnych warunkach, ruski zamordyzm vs CK monarchia, "Zapiski oficera armii czerwonej" vs "Przygody dobrego wojaka Szwejka".

W każdym razie, wczoraj w malignie odkurzyłam mieszkanie i nagotowałam gar sosu, bo leżeć i tak nie mogę. Dziś jest lepiej, wzrok mam mniej tępy i uaktywniły się nawet niektóre rejony mózgu.

A, wyczytałam, że wraca "Wielka Gra", no ale skoro "Sonda", to teraz czekam jeszcze na Gąskę Balbinkę i Ptysia.

niedziela, 7 lutego 2016

something old, something new

Drukarka odmówiła współpracy, a że była już wiekowa, tania jak barszcz i od zawsze miała wyłamana klapkę od skanera, to nie płakałam z żalu tylko kupiłam nową. Nowa jest fajna, bo porozumiewa się z komputerem bez pośredników, jak to mój brat określił - "moja wiedziała, że mam komputer, chociaż nic jej nie mówiłem", bo zupełnie przypadkiem kupiliśmy sobie takie same. I te drukarki mają cicho pracować według opisów na pudełku - w każdym razie, na wszelki wypadek będę unikać drukowania nocą, bo sąsiad śpi zaraz za ścianą. Że stara dała się natychmiast reanimować za pomocą palca wskazującego, to chyba nie muszę dodawać.
Dokupiłam też szatański tusz, w motylki. Mamy w fabryce taka jedną oddaną katoliczkę. Na ogół jest zupełnie normalna i fajna, uczynna też jest i oddałaby ostatnią koszulę, gdyby ktoś był w potrzebie, ale czasami wyskoczy z czymś tak durnym, że nawet się nie da polemizować. Ostatnio z całą powagą i przekonaniem dowodziła, że poczciwa pacyfka jest znakiem szatana. Po powrocie do domu natychmiast przymierzyłam starą koszulkę z takim obrazkiem, z ulgą stwierdziłam, że wciąż dobra, ale na wszelki wypadek zakupiłam drugą, bo się akurat jakiś sklep reklamował. Znalazłam też w internecie te wszystkie diabelskie symbole wraz z uzasadnieniem - dostało się też znakowi jing jang no i niewinnemu motylkowi z pudełka z moim tuszem.

Niech żyje nam górniczy stan! - mawiał ironicznie dziadek, ilekroć zakładał górniczą koszulę flanelową, zapewne kopalniany deputat, który jakimś cudem przewędrował pół Polski. Dziadzio miał takie dwie z młotami i kilofami wetkniętymi w kraciastą flanelę. No to teraz brat będzie miał takie skarpetki i pewnie będzie powtarzał to samo.


Nowy telefon wyszarpnęłam operatorowi spod wątroby, bo się okazało, że z nimi trzeba się targować, jak na tureckim bazarze, ale dzięki temu jestem bogatsza o jakieś trzy pary butów. W starym robię porządki i czytam rozmowy z Większą.

w Wigilię:
- Tatełe właśnie nastawił mleko z cukrem na wafle i będzie się tym wychwalał później.

Niedawno:
- A ja dzisiaj zęba wyrwałam, sama!!!!!
- Sobie???
- Nie sobie, silly ciocia, pacjentowi oczywiście. Żywemu.
- Czy pacjent nadal żyje?
- Mam nadzieję.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

rudy, pedał, Żyd i cyklista

a do tego chadza w futrze. Spektakl z 2011 roku, a jaki proroczy


niedziela, 24 stycznia 2016

wake me up ...

... when it's all over - by się dodać chciało, bo rzeczywistość jest dziwna. Bywa tak nierealnie, że chwilami mam poczucie, że przeniosłam się w czasie, znów jestem w liceum i znowu czytam jakieś opowiadanie SF z zielonej wkładki w "Problemach".

"#wegetarianizm
#segregowanie śmieci
#futra
Ciężko za ta modą nadążyć. Zaraz się okaże że i sztruksy już niemodne." -
, bo oto prezydent spotkał się ze skoczkami, a w jedynie słusznej telewizji aż przerwano program, aby to pokazać.
I straszno i śmieszno.

sobota, 2 stycznia 2016

2015

Rok nie był zły, ale dość trudny i męczący, głownie za sprawą pewnej psychicznie i emocjonalnie niestabilnej pisarki, bo nie tyle konieczność napisania pracy, co jej temat zdecydowanie zaważył. Sama go wymyśliłam, długo zawężałam krąg zainteresowań, aż w końcu dzięki kilku trafnym pytaniom promotorki wszystko stało się klarowne. Wtedy jeszcze nie wiedziałam w co brnę i że będzie to aż tak duszne i przytłaczające. Fascynujące też. W gruncie rzeczy, to były udane dwa lata, jestem bogatsza o nowe horyzonty i interesujące znajomości. A także o zjawiskowy spektakl kwitnących magnolii na dziedzińcu Najświętszego Uniwersytetu.
 


W lecie, jako przedstawiciel rodziny, odpowiedzialny za nawadnianie zawodnika, zostałam oddelegowana do szkoły Mniejszej na dzień sportu. Kierownik był sprytny jak Jagiełło pod Grunwaldem i swoich umieścił w cieniu, zaś licznie przybyła publiczność, wzorem Krzyżaków, smażyła się w słońcu, był to bowiem lipiec. I co z tego, że na gnijącej wyspie toczonej zazwyczaj pleśnią i grzybem, tego akurat dnia pogoda była taka raczej marokańska i choć raz nieustające prośby szkoły o przynoszenie kremów z filtrami o wysokich nominałach były uzasadnione. Publiczność przytaszczyła też leżaki, parasole i wiktuały, a emocje nie były mniejsze niż na wyścigach w Ascot, choć obyło się chyba bez kapeluszy. Mniejsza pełniła potrójną rolę  projektantki okładki do programu imprezy, sprawozdawcy oraz zawodnika. Na zawodach zdobyła tylko trzy medale, ale największy triumf przyszedł dopiero po południu na parkingu przed Lidlem, gdy taki jeden mały, wskazując ją palcem krzyknął "Mamo! Ona dzisiaj prowadziła zawody!", a w okrzyku był podziw i pobożny zachwyt, jakby zobaczył gwiazdę kina niemego. Mniejsza zachowała odpowiednią godność i chłodny dystans, ale mieliśmy kłopot z upchnięciem jej w samochodzie, tak napuchła z dumy.



Wakacje jak z bajki dały trochę oddechu przed sierpniowymi zmaganiami z obsesjami H, choć jej cień wciąż się unosił nade mną, zwłaszcza w wąskich, średniowiecznych uliczkach Genui, którymi i ona mogła chodzić.


A potem już jesień, święta i koniec roku. Szesnastka wydaje mi się bardziej postawna i stabilniejsza niż ta nieparzysta piętnastka, wygląda na to, że będzie dobrze. Wbrew temu, co obecnie burzy krew wszystkim przyzwoitym ludziom.