niedziela, 6 marca 2016

kultura i sztuka

Wyczytałam wczoraj, że brytyjscy naukowcy, po raz kolejny, za pomocą rozlicznych, jakże naukowych, a do tego policyjnych metod, zidentyfikowali Banksy'ego. Nie wiem czy to bardziej głupota badaczy, złośliwość, czy, najbardziej zapewne, żądza sławy i poklasku. Spotkałam się z opinią, że zdemaskować go, to tak samo, jak powiedzieć dzieciom, że nie ma mikołaja. Otacza go taka sama aura tajemniczości, i tak samo, znienacka, zostawia prezenty w postaci swoich graffiti. Przed pierwszym wyjazdem do Bristolu mało się nie posikałam z radości na samą wieść, że tam jadę, bo zaistniała szansa, że zobaczę choć jedno jego dzieło. Wtedy udało się połowicznie, bo zobaczyłam takie, którego autentyczność jest podważana, za to tym razem miałam większe szczęście, łącznie z pogodą. Wall Hanger (Well Hung Lover) namalowany bezczelnie koło ratusza, który to ścigał wówczas artystę niemal listem gończym, ale czy można poważnie traktować ratusz, który na dwóch swoich końcach ma dwa złote jednorożce? Mniejsza chadza po domu w takim różowym jednorożcu - kombinezonie.

Nazachwycałam się także architekturą w Bristolu i Bath. Ciągle jeszcze cmokam z podziwu dla kunsztu panów Wood, ale bardziej z zazdrości, że osiemnastowieczne osiedla stoją w stanie niemal nietkniętym i tym bardziej drażni mnie, gdy Brytyjczycy epatują swoimi cierpieniem i stratami odniesionymi w czasie wojny, a robią to regularnie i przy każdej nadarzającej się okazji. Z drugiej strony tak bardzo się im jednak nie dziwię, bo mieli zupełnie inny punkt odniesienia niż my.

Poszłyśmy z E. do kina i kilka dni po rozdaniu nagród BAFTA, a jeszcze przed Oskarami obejrzałyśmy "Zjawę". W większości obejrzałyśmy, bo ja zasłaniałam oczy rękami, a ona siedziała pod fotelem. Efekt był tym mocniejszy, że w kinie było chłodno i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że celowo. Chyba mi się jeszcze nie zdarzyło, żeby po zakończeniu filmu w kinie nikt nie wstał z miejsca, nie szurał, nie przeszkadzał. Zawsze się znajdzie jakaś zaraza, która musi wyjść już, natychmiast, psując przy tym wrażenia kunsztownie budowane przez autorów. Tym razem było inaczej i ludzie siedzieli jak zamurowani, szły napisy, a nikt nawet ręką nie ruszył. Od samego początku do końca napięcie było tak duże, że jeszcze długo po wyjściu z kina miałyśmy ściśnięte żołądki. Film jest piękny i okrutny, ale jest to takie pierwotne okrucieństwo, surowe i zrozumiałe.
Musiałyśmy iść na ten określony seans, bo tylko wtedy, w innej sali był jakiś film dla Mniejszej i Większej, chociaż o tej akurat godzinie nasze bilety były znacznie droższe, bo kino zastosowało taką sprzedaż wiązaną: film + popcorn z napojem. Dobrze, ze swoje oddałyśmy dziewczynom, bo w całej sali nikt tych przymusowych frykasów nawet nie tknął, nie dało się. Ciekawość, czy pracownicy zastosowali później jakiś rodzaj recyclingu, żeby się tyle dobra nie zmarnowało ;)
Obejrzałam też Minionki i najnowszego Bonda, z czołówką najgorszą od lat. Za to sam film chyba trochę lepszy, chociaż tradycyjnie, cała treść uleciała z mej pamięci natentychmiast, co oznacza, że jeszcze wielokroć będę go mogła oglądać bez znudzenia, jak wszystkie inne Bondy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz