środa, 22 czerwca 2016

ptasząt kwilenie

Kiedy ranne wstają zorze dzień zaczynają kosy. Ledwo się niebo zaróżowi na horyzoncie, a już drą się niemiłosiernie w sporej grupie. Ja nie wiem, o czym można tyle gadać każdego dnia z samego rana, ale z powodu braku konkurencji o tej porze, ich głos brzmi imponująco i odbija się echem od ścian. Wieczorową porą, gdy odbywa się drugi koncert, nawet miło posłuchać, ale rano żyłka niebezpiecznie pulsuje i kto się akurat obudził, nie ma szans na dalszy sen, bo śpiew wwierca się w sam środek mózgu.


Potem dołącza się reszta towarzystwa i wrzaski słychać przez cały dzień. Jakieś piski, monotonne rzężenia, terkotania, coś jak rozdzieranie prześcieradła i inne takie, żadne tam piękne śpiewy. Ludzie trwają, bo co maja zrobić.
Gdy po zachodzie słońca dzień robi się trochę matowy, na chwilę zapada cisza, ale zaraz potem eskadry jaskółek latają tuż pod oknami wznosząc okrzyki podobne do tarcia styropianem po szybie. Wtedy zaczynają mi się ruszać wszystkie zęby.
W końcu zapada noc i przez chwilę jest cicho, do czasu, aż rodzice uszatek udadzą się na łowy. Zostawione w gniazdach i dziuplach młode żądają posiłku. Usilnie. Za moim oknem mieszkają co najmniej dwie takie, które powodują, że co wieczór zasypiam w rytm upiornych dość dźwięków, powtarzanych nieustannie co ok 4 sekundy (policzyłam), co daje ok. 15 pisków na minutę. Każdą minutę nocy.


Do rana, bo rano to kosy...

2 komentarze:

  1. Od kiedy zostałam prostą wieśniaczką - UWIELBIAM!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też, a najbardziej o 4 rano, gdy muszę zamknąć okno, żeby jeszcze pospać we względnej ciszy do budzika ;)

      Usuń