środa, 10 lutego 2016

między dżumą a cholerą

Po dwóch tygodniach urabiania się po łokcie na siedemnastu etatach, bo połowa fabrycznej obsady padła bez życia, i ja udałam się w końcu do dochtora. Bez rejestracji, rezerwacji i ostrzeżeń, zaraz po porannym szczycie pielęgniarki zaproponowały mi odczekanie doby na swoją kolej, ale podpowiedziały też, żeby zapytać któregoś z lekarzy, czy zgodzi się przyjąć. "Oczywiście"- usłyszałam od tego, który wcześniej badał mnie tylko raz w życiu i to lata świetlne temu, więc nie mógł pamiętać.
Nie wiem, może to tylko po wsiach tak jest, ale oni naprawdę wyglądają na zaangażowanych, przejętych i pomocnych, może tylko poza tym chujem w szpitalu, który jednak zachował wystarczającą przytomność umysłu, żeby uspokoić się po jednym, uprzejmym pytaniu.
No ale on był z Kongresówki ;) Sama mam stamtąd mnóstwo świetnych znajomych, a bratowa jest najukochańsza osobą na świecie, ale urodzona na początku XX wieku babcia nie przepadała za ludźmi z tej drugiej strony granicy. Być może coś w tym było, może wiek temu widoczne były jakieś różnice w mentalności. Ciekawe, czy ktoś kiedyś to badał, to jednak aż kilka pokoleń wychowywanych i żyjących w różnych warunkach, ruski zamordyzm vs CK monarchia, "Zapiski oficera armii czerwonej" vs "Przygody dobrego wojaka Szwejka".

W każdym razie, wczoraj w malignie odkurzyłam mieszkanie i nagotowałam gar sosu, bo leżeć i tak nie mogę. Dziś jest lepiej, wzrok mam mniej tępy i uaktywniły się nawet niektóre rejony mózgu.

A, wyczytałam, że wraca "Wielka Gra", no ale skoro "Sonda", to teraz czekam jeszcze na Gąskę Balbinkę i Ptysia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz