poniedziałek, 1 kwietnia 2013

a to na pewno jest wielkanoc?

... no bo skoro premier wraz z wnukiem lepią bałwana, a pół kraju zniknęło pod śniegiem, to można mieć wątpliwości.
Tą wiosną jestem zdegustowana, jak tegoroczny ksiądz ostatnim meczem naszej reprezentacji narodowej złożonej ze zblazowanych modeli, którym każą kopać piłkę. Albo siedzę w domu, albo przemykam przez miasto samochodem, bo jest tak brzydko, że aż oczy bolą. Na niedalekim skrzyżowaniu jest więcej dziur niż asfaltu, w tym roku destrukcja poszła tak daleko, że spod spodu widać sześcienne płyty, którymi dróżkę wyłożono na początku lat 70. Brud, dziury, błoto, kałuże, a te dwie głupie pindy wożą się za publiczne pieniądze, zamiast przeciwdziałać. Nic nie poradzę, że zółć mnie czasem zalewa, gdy rozglądam się wokół. Czasem tylko dziękuję losowi, że nie mieszkam w bardziej północnych krainach, bo wtedy zgniłabym na pewno nie doczekawszy słońca.
I właściwie jedynym przyjemnym akcentem pozostają ptaki, które stadami napadają dobrze wyposażony karmnik u rodziców na balkonie. Dzwońce mienią się w słońcu (jeśli akurat świeci) papuzią zielenią, sikorki bogatki i modre wpadają po słonecznik, jak złodzieje, a maluśkie czyżyki terroryzują ptaki nawet dwukrotnie większe od siebie. Jak któryś jest mocno wkurzony, to nikt inny nie ma dostępu do ziarna, bo bandyta dziobie i przegania. Na słoninę regularnie przylatuje dzięcioł, a zięby maszerują wytrwale po ziemi zbierając to, co innym z dziobów wypada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz