niedziela, 3 sierpnia 2014

po wakacjach

zostały mi liczne tubki pełne kremów z wysokim filtrem, dlatego smaruję się obecnie Sonnenmilch für Kids i pachnę jak zapiaszczone plastikowe łopatki i wiaderka porzucone przed chwilą na plaży. Nie narzekam, czuje się, jakbym dopiero co wstała z kocyka.

Hiszpanie, tak samo jak poprzednio i chyba wbrew stereotypom, okazali się raczej pełni rezerwy, ale generalnie im bardziej na północ, tym milsi. Poza większością kampingów nieczęsto udawało nam się porozumieć po angielsku, kilka razy przydał się niemiecki, ale najczęściej sytuację ratowały liczebniki i zwroty, których D. wyuczył się z jakichś rozmówek. Np.: ze 40 km na południe od Granady, piękna, szeroka piaszczysta plaża, zadbane trawniki, parkingi i palmy, a pani na kampingu ani słowa po angielsku. Namachaliśmy się rękami, narobiliśmy min, ale w końcu podniosła szlaban i pozwoliła wjechać. Jedyną osobą, z jaką udało nam się w tej miejscowości dogadać, była mówiąca po niemiecku pani ze spożywczego. Otóż okazało się, że tam akurat nie przyjeżdżają obcy (a my?!), tylko Hiszpanie, więc i nie ma potrzeby zawracania sobie głowy zbyteczną nauką. 
Osobną kategorią okazali się kelnerzy, których można podzielić na dwie grupy: fajni (tym zostawialiśmy fajne napiwki) i obrażone panie/panowie z gieesu (napiwek?). Większość stanowili ci pierwsi, którzy cierpliwie i z uśmiechem tłumaczyli detalicznie skład potraw (przy braku wspólnego języka używali rozmaitych materiałów poglądowych z próbkami dań włącznie). Ci drudzy, no cóż, może mieli gorsze dni.  Za to jedzenie było pyszne.

Niemcy z kolei pokazali mi swoje inne oblicze. Takie mniej akuratne. Wprawdzie znałam już Gabriellę, która kazała nam nielegalnie zwiedzać, gdy sama stała na czatach i Petrę, która wytrzymała dwa tygodnie w obcym domu, w którym akurat odbywał się remont i ani słowem się nie poskarżyła, ale to, co zobaczyłam tego lata, trochę odebrało mi mowę. Dwa razy byłam na OHP w DDR, a w Polsce ostatni raz mieszkałam na polu namiotowym z dziesięć lat temu. No to teraz było podobnie. Ale moje trzy ulubione zagraniczne koleżanki to właśnie Niemki.

Brytyjczykom zdecydowanie nie służy chów wsobny, ani też ichni system socjalny - takie można odnieść wrażenie w niektórych regionach kraju stojąc na ulicy w środku dnia i obserwując tych, którzy akurat nie są w pracy. Niezłym biznesem jest też bycie tatuażystą, bo społeczeństwo masowo korzysta wprawiając przypadkowych obserwatorów w konsternację. Owszem, rozdziawiałyśmy gęby, jak wsiowe dziecki w XIX wieku na widok parowozu, ale za to powstrzymywałyśmy się od pokazywania palcami. A takich, jak pan Adam, to wcześniej widywałam jedynie w telewizorze. 
W mediach istniejemy jako Europa wschodnia, zwłaszcza, gdy informacja ma negatywne konotacje. A często ma i nawet, gdy jest mowa o jakimś konkretnym człowieku, to zazwyczaj jest on imigrantem z Europy wschodniej, a nie Polakiem czy Litwinem. Ale to akurat temat rzeka na kilka prac naukowych.
 
Bo podróże kształcą.

2 komentarze:

  1. No bo wiesz. My w końcu też operujemy stereotypami. Że niby Niemce takie porządne. A potem trafiasz w epicentrum syfu i zdziwko.
    Albo że hitlerowcy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet w dzieciństwie trudno było mi wmówić rzeczy, co do których nie miałam przekonania - jestem jak ten Tomasz, co to musi sprawdzić, więc jeśli nawet posługuję się stereotypami, to takimi, które sama sobie tworzę na podstawie doświadczeń, ale to, co zobaczyłam po prostu się nie mieściło ;)
      Poza tym, Niemcy których zdarzało mi się poznawać zazwyczaj okazywali się jednymi z najfajniejszych obcokrajowców. Mili, ciepli, uczciwi, pomocni i nigdy nie przyszłoby mi do głowy używać tego słowa na ha poza kontekstem historycznym.

      Usuń