Pierwsza. W cieniu jakoś tak koło 35 °C, a poza nim, termometrom kończy się skala, więc jedynym sposobem na przetrwanie jest podróż do źródeł. Rzeka płynie brzegiem lasu zacienioną doliną, a zanurzenie stopy na cztery sekundy w lodowatej wodzie wystarcza na ochłodzenie całego ciała. Rozkosz. Na koniec jemy gigantyczne lody, dla zmyłki nazwane małymi i Mniejsza zarządza wyjazd do kamieniołomów. Jedziemy, no bo kto odmówi dziecku żądnemu wiedzy.
Wyłączamy klimatyzację, otwieramy wszystkie okna i robimy z bombka kabriolet, fajnie jest. Trochę nie znamy współrzędnych, ale na szczęście pan policjant zatrzymuje mnie do kontroli, więc ja jego też kontroluję ze znajomości terenu i orientowania się na mapie. Oboje zdajemy z wyróżnieniem, a my jedziemy dalej i wszystko jest tak, jak powiedział. Nie zgadzają się tylko detale, detaliki takie, bo nie wspomniał nic o ruchomych piaskach od brzegu do brzegu, ani o tym, że połowę wyłożonej kamieniem drogi rozmyła ostatnia burza tworząc dół do jądra ziemi. Ale bombek, nie pierwszy już raz, udowadnia, że jest samochodem terenowym (ale i tak mój pierwszy maluch był lepszy, bo sprawdzał się jako auto terenowo-wyścigowe) i daje radę. W końcu biało-czerwony szlaban i dalej na piechotę, cały czas pod górę, bo kamieniołomy na szczycie. Idziemy, temperatury, jak w hutniczym piecu, pot leje się strumieniami i atakują muchy, nie możemy się zatrzymać, bo nas zjedzą żywcem, a kamieniołomów nie widać. Spaleni słońcem docieramy w końcu na dno mioceńskiego morza, a dookoła głazy utworzone z cieniutkich jak najcieńsza bibułka warstw, które osadziły się tu 10 milionów lat temu. Przez chwilę jesteśmy pod wrażeniem, ale zaraz trzeba Mniejszą łapać za oszewkę i wyciągać z gruzowisk, bo szuka skamieniałości, a nad nią wielotonowe głazy. Poszukiwania na dnie nic nie dają, więc przenosimy się kilkaset tysięcy lat później na wyższy poziom i w końcu trafiamy na te muszelki zatopione w wapieniu. Do samochodu docieramy w malignie, ale ze świadomością, że to nie była najlepsza kolejność.
Druga. Już ponad tydzień wcześniej zauważyłam, że na niebie znowu jest coś fajnego, no ale potem było zamieszanie i dopiero w niedzielę znowu spojrzałam w te stronę i dobrze trafiłam, bo akurat trwała koniunkcja księżyca z Jowiszem i Wenus.