wtorek, 5 grudnia 2017

ósmy tydzień

Wczoraj podskoczyłam, dwa razy i natychmiast się przeraziłam, słusznie zresztą, bo organizm natychmiast powiedział, że ok, że on rozumie, ale jeszcze nie pora. W końcu czuję się normalnie, ale jeszcze nie wszystkie czynności i nie we wszystkich dawkach są dla mnie dostępne.
Dochtór zachwyca się swoją robotą przy każdym mnie oglądaniu i powtarza, jakie to było duże i poważne. Ja nigdy nie odczułam powagi. Jedyne, co się czuje to ból, bo najpierw czuje się tylko ból i niewygody. Potem, gdy mija najgorsze, czuje się przypływ energii, co w połączeniu z lekturą forów internetowych jest dość niebezpieczne, bo można sobie zrobić krzywdę, co zresztą uczyniłam. Wtedy pojawia się strach i zniechęcenie. Na szczęście, ostatnim razem dochtór znowu cmokał z zachwytu i powiedział, że nie będzie śladu. Na razie jest, wprawdzie ciało nie przypomina już pola bitwy, ale bordowa krecha stąd dotąd dowodzi, że coś było grzebane. No i operacja to jest generalnie bardzo fajne i zabawne doświadczenie. Przed trzeba wykonać szereg specjalnych czynności rytualnych oraz rytualne przywdziać szaty, potem się wskakuje na taki wózek z wygodna poduszką, który na końcu, o zgrozo, okazuje się prawdziwym stołem operacyjnym. A potem niknie świat, a gdy się na nowo pojawia, to każą oddychać. I już, i jest błogo aż do momentu, gdy zaczynają człowieka wyganiać z łóżka.

Skutkiem ubocznym są liczne zakupy via internet, jeden przemeblowany pokój i plany kolejnych zakupów, ale już na żywo, bo są przedmioty, które trzeba pomacać i wypróbować.

Wartością dodaną są zaś pewne zabiegi dyplomatyczne, które, mam nadzieję, przyniosą planowane efekty, ale to się okaże w przyszłości, a to tego stopniowo.

Jest też szansa, że w tym roku, po raz pierwszy od lat, zdążę zamówić kalendarz w grudniu i w końcu nie będzie on musiał obejmować okresu od lutego do stycznia kolejnego roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz