Upłynął już tydzień nowego roku, na razie jest fajnie, bo ciekawie, spokojnie i zabawnie.
Najpierw zdążyłam się dwukrotnie skompromitować, na szczęście tylko przed sobą. Raz utknęłam w automatycznej myjni samochodowej i już miałam wizję tych wielkich szczotek smagających mnie zewsząd i wody lejącej się strumieniami, na szczęście znalazłam odpowiedni guzik otwierający wrota. Fakt, że jakiś cymbał zamknął na klucz drzwi we wrotach niespecjalnie by mi pomógł, gdyby maszyna poszła w ruch. Tak naprawdę mi to nie groziło, ale na trochę obleciał mnie strach. Drugim razem nie przeczytałam dokładnie opisu aukcji, ani maila, bo po co i już chciałam pisać z awanturą. Tym razem honor uratowała mi jakaś mała szara komóreczka, która pisnęła cichutko, że może by jednak oddać się wprzódy lekturze. Wszystko, rzecz jasna, było tam wyłuszczone, wystarczyło postępować zgodnie z instrukcją.
Sylwestra, mimo, że poprzednia noc była słabo spana, uprawialiśmy do 5 nad ranem. Nie pamiętam o czym gadaliśmy, ale w którymś momencie wspomniałam o idiocie z Teksasu, który ratunku przed masakrą upatrywał w zbrojeniu nauczycieli, a tu R. rzekła, że owszem, że ona podziela. Że zbrojenie się niweluje przemoc. Byliśmy tak zaskoczeni tym, co mówiła, że momentami brakowało nam argumentów. Zawsze była trochę z kosmosu, ale tym razem spowodowała, że nowy rok rozpoczęliśmy ze szczękami na podłodze. Od kilku lat z niepokojem patrzymy na jej poczynania nawet głośno nie formułując naszych obaw i chyba boimy się, że w końcu nastąpi jakieś bum, oby nie.
Zdążyłam raz zaspać do pracy, nakupowałam ciuchów, a niedługo jadę do Bristolu w nadziei, że trafię na jakieś graffiti Banksy'ego, Mam też wstępną rezerwację do Exeter, ale tylko 30-50 % szans, że mi się uda wyjechać.
W każdym razie początek uważam za udany, a na pewno nie nudny i bezbarwny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz