sobota, 21 grudnia 2013

Vacaciones, por fin!

I chociaż moja znajomość hiszpańskiego nie występuje, te słowa zrozumiałam bezbłędnie, a od kiedy Maria wpisała je u siebie wczoraj wieczorem, już niezły tłumek przyklepał to i polubił. Ja też bardzo ochoczo, zwłaszcza, że ostatni tydzień był wyjątkowo trudny i nieprzyjemny.
We wtorek prawie uciekałam z fabryki, żeby komu krzywdy nie zrobić, a pozostałe dni nie były dużo lepsze. Czasami kontakt z niektórymi ludźmi powoduje, że z sentymentem wspominam Spartan i stosowaną przez nich zasadę doboru naturalnego, jeszcze zanim Darwin zrobił z tego pogląd naukowy, choć on akurat chyba niekoniecznie miał na myśli zrzucanie ze skały.
Jestem dość cierpliwa i tolerancyjna, ale mój próg wytrzymałości, w zmasowanym kontakcie z głupotą, bufonadą i ogólnym debilizmem, niebezpiecznie się przesuwa i nie zapobiega wybuchom. Czasami po prostu nie jestem w stanie zdzierżyć bez reakcji. W ciągu tygodnia zakład pracy śnił mi się aż dwukrotnie, co nie zdarzało się już od lat, od czasów Głupiej Mariolki. Gdy poprzednia robota nie dawała mi spać po nocach, zmieniłam pracę, mimo konieczności zrobienia kolejnych studiów, tyle, że to akurat okazało się dodatkową frajdą i zaletą takiego posunięcia. Dobrze mi tu i nie chcę zmieniać. Na starość nabieram dystansu, ale nie aż tak, dlatego taka przerwa od czasu do czasu dobrze robi na wrzody.
Na razie zastanawiam się jak obejść święta i zorganizować czas, żeby kompletnie nie przepłynął przez palce. Mam dość dużo roboty i szkoda byłoby zostawić wszystko na koniec. Ze świąt najbardziej pociągają mnie pomarańcze, daktyle i sałatka warzywna, kompletnie w tym roku nie czuję nastroju i te banalne potrawy wystarczą mi do pełni szczęścia. Może jeszcze umyję lodówkę i uszyję zasłonki, zobaczymy, jak się rozkręcę.

2 komentarze: