niedziela, 6 kwietnia 2014

Z drogi

I oto nastał ten dzień, gdy rozpoczęłam karierę modelki i zrobiono mi portret. Z żywym policjantem przy 74 km wymieniliśmy się fragmentami życiorysu i dostałam stówkę, a z maszyną o czym by tu? Kasa to jeszcze pół biedy, na mleko i suchy chleb zawsze wystarczy, ale punkty mi się gwałtownie kończą, a nie wiem, czy zdałabym ponownie egzamin.
LTM to największa swołocz na drodze, od zawsze, już nawet w lokalnych mediach o tym piszą. Musi był jakiś agresywny, a płodny właściciel w majątku. Dawniej to szło towarzystwo do powstania i mogło rozładować energię. Teraz nawet ziemniaki maszyna wykopuje, że o żniwach nie wspomnę, to i chłopaki szukają innych wrażeń. Jak widzę takiego idiotę to nie mam nic przeciwko, żeby wylądował w rowie. Dla ukojenia nerw.

W szkole zgodnie uznaliśmy, że zaczynamy się nudzić i większość zajęć to strata czasu, nawet u naszej Zosi. Wprawdzie podskakiwałam nerwowo na krzesełku przy bajce o czerwonym kapturku, no i dialogi mają fajne, ale żeby to nam jakoś poszerzało horyzonty, to niekoniecznie. Z. we wszystkim potrafi znaleźć dziesiąte dno, ale tym razem mnie to nie przekonuje. Za to esej Chandlera bardzo udany, w zabawny i interesujący sposób pastwi się nad złą literaturą.
Każdy z nas znajduje coś dla siebie i poprawia deficyty tu i ówdzie, generalnie jednak mamy poczucie niesmaku i zażenowania. Ten uniwersytet, choć starawy, znany, a w niektórych kręgach nawet szanowany, nie ma najlepszej marki i robi wszystko, żeby było jeszcze gorzej. Taki skansen z przybudówką z blachy falistej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz