Pierwsza kartka przyszła za pomocą poczty królewskiej dumnie wspierającej ofiary pękniętej żyłki. Urzędnik Jej Królewskiej Mości przybił pieczątkę na kopercie o godzinie szóstej siedem po południu i już kilka dni później mogłam poczuć wyrzuty sumienia, że ja nie wysłałam jeszcze ani jednej.
Tydzień temu, przy ostatnim pobycie w Dużym Mieście dokupiłam brakujące prezenty w sklepie mającym prawie wszystko, choinkowe lampki zawiesiłam tam, gdzie zawsze, mętnie się wyślizgałam z zakładowego klepania pacierzy nad śledziem w cebuli, no i z grubsza jestem gotowa. Zaczynamy w niedzielę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz