piątek, 29 maja 2015

epidemia w rodzinie

Moja Bardzo Tajemnicza Choroba odeszła tuż przed ostatnią kłodą, które łykałam przez tydzień, ale co to takiego było nadal nie wiadomo. Portret wyszedł bez zarzutu, doktor nie znalazł już żadnych śladów, na koniec zapytał, czy czuję się zdrowa, a po potwierdzeniu wypuścił mnie wolno do domu.
Jeszcze nie zdążyłam się nacieszyć nowo odzyskanym zdrowiem, gdy okazało się, że i brat zapadł na Nie Wiadomo Co. Najpierw współpracownica zauważyła plamy na rękach, jednocześnie bratowa ze zdziwieniem obserwowała niemijającą smagłość twarzy, mimo, że urlop w ciepłych krajach był krótki i już trochę temu. Pośpieszne śledztwo wykazało, że wygląd pastowanego Murzyna z przedwojennego kabaretu, nieświadomy osioł zawdzięcza regularnemu stosowaniu samoopalacza, który bratowa sobie kupiła przed wyjazdem, w celu uniknięcia masowych ataków serca wśród rybek ciepłych mórz. "Bo tak się fajnie rozsmarowywał" - bronił się cudownie ozdrowiały brat. No, bo żeby nie było, że on nie dba o siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz