Poniższy post wabi jakiś amerykańskie maszyny śledzące, ma największe wzięcie ever, dlatego skopiowałam tu, a oryginał usuwam. Zobaczymy, gdzie teraz zaczepią kotwicę ;)
wtorek, 16 września 2014
francuski desant
Od kilku dni blog jest bombardowany odwiedzinami z Francji. W krótkim
czasie setki wejść na bloga, w którym nie pada ani jedno francuskie
słowo, odpada więc nagła i szaleńcza jego popularność nad Sekwaną.
Podejrzewam, że to jakaś działalność komercyjna po coś, albo skanowanie w
poszukiwaniu czegoś, w każdym razie jakiś rodzaj inwigilacji. Lekko
mnie to drażni, bo już wcześniej do białości doprowadziła mnie reklama
telefoniczna. Strzegę tego numeru, jak tylko się da, nie rozdaję na
prawo i lewo, dodatkowo wśród znajomych jest dobry zwyczaj pytania
właściciela o zgodę na przekazanie numeru komuś trzeciemu, będącemu
akurat w potrzebie. Wszystko po to, żeby telefon był rzeczywiście
prywatny i nie dzwonił nieustannie, jak centrala telefoniczna ze
dwadzieścia lat temu, m.in. z rewelacyjnymi propozycjami zakupu
wełnianych skarpet, od których się zdrowieje ze skrętu kiszek, bądź
kompletu garnków z wyjątkowych i unikalnych stopów metali używanych
także w budowie statków kosmicznych.
Końcówka numeru 210: - Proszę czekać, będzie rozmowa - wyjątkowo idiotyczny sposób na pozyskanie klientów. Bank z jakimś kredytem, jutro pójdę z awanturą, bo dam sobie rękę uciąć, że zastrzegałam i nie dawałam zgody, pewnie znów będą korowody, jak z nartostradą.
*
W końcu dopadłam fachowca, dość szybko, bo już za trzecim razem udało mi się dotrzeć z zadyszką na trzy minuty przed sjestą. Mówię mu, że trudno go upolować - Jak to? Przecież syn był rano! Aaa, czyli jest i syn. Kolejne pokolenie w fachu. Kolejne pokolenie celebrujące popołudniową drzemkę i tylko nie wiem, czy ten starszawy pan w kamizelce, którego tam widywałam, gdy mnie tato zabierał ze sobą, to był owego syna dziadek, czy pradziadek. Zakład działa co najmniej od wojny, a nie wiem, jak było wcześniej i muszę zasięgnąć języka, bo mnie to ciekawi. Sądząc po wieku ojca, syn ledwie zaczął pracować na swoją emeryturę. Bardzo cieszy mnie ta rodzinna tradycja, ale to oznacza, że mieszkańcy mojego miasta już po wieczność będą zmuszeni do brania urlopów okolicznościowych w celu dostąpienia zaszczytu, bo mogą sobie być sputniki i majtki z termostatem, a prawdziwego rzemieślnika i tak nic nie zastąpi.
Końcówka numeru 210: - Proszę czekać, będzie rozmowa - wyjątkowo idiotyczny sposób na pozyskanie klientów. Bank z jakimś kredytem, jutro pójdę z awanturą, bo dam sobie rękę uciąć, że zastrzegałam i nie dawałam zgody, pewnie znów będą korowody, jak z nartostradą.
*
W końcu dopadłam fachowca, dość szybko, bo już za trzecim razem udało mi się dotrzeć z zadyszką na trzy minuty przed sjestą. Mówię mu, że trudno go upolować - Jak to? Przecież syn był rano! Aaa, czyli jest i syn. Kolejne pokolenie w fachu. Kolejne pokolenie celebrujące popołudniową drzemkę i tylko nie wiem, czy ten starszawy pan w kamizelce, którego tam widywałam, gdy mnie tato zabierał ze sobą, to był owego syna dziadek, czy pradziadek. Zakład działa co najmniej od wojny, a nie wiem, jak było wcześniej i muszę zasięgnąć języka, bo mnie to ciekawi. Sądząc po wieku ojca, syn ledwie zaczął pracować na swoją emeryturę. Bardzo cieszy mnie ta rodzinna tradycja, ale to oznacza, że mieszkańcy mojego miasta już po wieczność będą zmuszeni do brania urlopów okolicznościowych w celu dostąpienia zaszczytu, bo mogą sobie być sputniki i majtki z termostatem, a prawdziwego rzemieślnika i tak nic nie zastąpi.
2 komentarze:
moje-waterloo19 września 2014 12:08
Wiem, słabe to pocieszenie, ale ja mam podobnie. Tylko ze Stanów.
OdpowiedzUsuń