sobota, 29 września 2012

wielki księżyc wisi nad miastem

Alergia, psia jej mać, nawet nie wiem na co tym razem, dławi i wyciska łzy z oczu, zalałam ją wapnem, może się opamięta.
Już od dawna chodziła za mną owsianka, pachniała i kusiła, wywoływała wspomnienie śniadań kolonijnych i akademikowych. Aż w końcu uległam pożądaniu. Sobotni poranek zalany słońcem, kuchnia błyszcząca złotymi iskrami, za oknem lekki wietrzyk porusza łagodnie gałęziami drzew. Słońce, ciepło, szum drzew. Owsianka. Jako, że, jak to owsianka, trochę jednak bez smaku, to polałam ją sokiem. Tym samym malinowym, co to się w nim moja osa kąpała. Jem. Podnoszę łyżkę do ust raz i drugi, gdy wtem zzzzzzzz. Nawet grzecznościowego kółka nie zatoczyła, tylko prosto do słoiczka z sokiem. Wylądowała na krawędzi  i natychmiast chwacko do niego wskoczyła, jak dzieciak do basenu. No ludzie! Przecież ja tu jem! Znowu wyłowiłam wariatkę i przełożyłam do zlewu. Chyba ją trochę w czasie mycia naczyń spławiłam w głąb, bo wylazła przed chwilą i wyglądała jak zmokła kura. Ale lata, trochę tak przy ścianie dla zachowania równowagi, ale chyba nic jej nie jest. Normalni ludzie to maja koty, chomiki, albo chociaż rybki, no to nie, osę mam. Taka resztka po lecie, mniej trwała niż fotografie.


Saltaire

W Yorkshire zakochałam się właściwie od razu. W kamiennych domach, pochyłych ulicach, skałkach wystających z zielonych wzgórz, we wszystkich pagórkach i rozrzuconych pomiędzy nimi wsiach, w wietrze, trawach i wrzosach do kolan, w Ta' love przy każdej okazji. I nawet akcent polubiłam, choć na początku brzmieli mi jakby się jąkali. Do tego wszystkiego tęskniłam już od kilku lat, dlatego te wakacje były takie naj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz