Od tygodnia nie piłam nic gorącego, przy łóżku mam rolkę miękkiego papieru toaletowego, bo chusteczki nie nadążały, w kilka dni łyknęłam tyle prochów, że normalnie starczyłoby na rok, ale jest lepiej. Już prawie nic nie boli (zapomniałam rano o pastylce na ból snujący się po kościach) i nie dostaję zadyszki w czasie ubierania się. Na stole służącym mi za biuro prawie nie ma papierów, jedynie rozpiska z lekami i to piękne zwolnienie na zielonym blankiecie.
Zero radia, telewizor tylko wczoraj i to nastawiony na Via Sat History, żadnych gazet. Nie wiem, co się dzieje na świecie, czy jedyny ocalały Brat Ka jest aktualnie obrażony, czy też ogłasza kolejne rewolucyjne plany mający zaprowadzić jedynie słuszny ład i porządek. Nie wiem, gdzie wybuchła bomba, ilu żołnierzy zginęło na Bliskim Wschodzie i ile procent poparcia ma która partia.
Przez okno obserwuję zielone wciąż akacje i złocącą się powoli brzozę, taka drobna niemoc, a jaki spokój duszy. I życzę sobie i trzymam kciuki, żeby nigdy, przenigdy nie spotkało mnie nic gorszego. Przeraża mnie myśl, że mogłabym leżeć bezwładna w łóżku zdana na pomoc i opiekę obcych ludzi. Wolałabym umrzeć nagle, niezapowiedzianie, bo wtedy nie zdążyłabym się przestraszyć i żałować życia i tych wszystkich niezałatwionych spraw.
Od jakiegoś czasu myślę o końcu życia, nie tylko mojego, to pewnie przychodzi z wiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz