czwartek, 9 maja 2013

dzień zwycięstwa, maj zielony, białe kwitną bzy ...

po lewej liliowy, a po prawej wielki biały krzak właśnie wybuchnął kwieciem i zastanawiam się, co lepsze, czy to, że dziecięciem będąc recytowałam powyższy wierszyk na szkolnym apelu, co od początku budziło wesołość pozostałych członków rodziny, czy to, że zapytani dziś przez dziennikarza młodzi ludzie nie mają pojęcia z czym łączyć wczorajszą, czy dzisiejszą datę.
No ale za to we wsi święto. Do jednej parafii, tej z najgłówniejszym kościołem, przybyła drzazga z krzyża świętego, szalik papieżapolaka czy coś w tym gatunku, co należy adorować i ku czemu modły wznosić.Wczoraj całą noc katoliccy muezini zawodzili przez kościelne głośniki.
I tak słucham tych popieprzonych bab i nie wiem, czy one życie mają aż tak puste, żeby je sobie kościelnymi rozrywkami wypełniać, czy tak bogate, że aż nie do pojęcia dla postronnych. I tak, jak po publicznych występach pewnej jałowej jednostki myślę, że ani wiele lat życia nie gwarantują jego znajomości, ani tytuły naukowe nie świadczą o mądrości.
Mój prosty i jasny świat runął, gdy poszłam na studia. Na wsi wszystko było oczywiste, mądrzy szli do liceum, a potem na studia, bo szkoła choć wsiowa, kształciła dobrze. Ci sprytni w rękach zasilali szeregi zespołu szkół na końcu ulicy. Tych drugich znałam na gruncie towarzyskim, ale to ci pierwsi czytali i oglądali wszystko, co było i z każdym można było o wszystkim pogadać. A na uniwersytecie poznałam trzeci gatunek: wyuczalnych idiotów. Ja nie miałam pojęcia, że tacy ludzie istnieją i bywało, że szczęka mi opadała z niedowierzania.
Teraz jestem duża i już wiem, że świat jest jeszcze bardziej niejasny, niż matematyka nauczana przez moją profesor B.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz