wtorek, 3 września 2013

boze, jak ja dobrze gotuję!


A miasto zakorkowane, bo mamunie wiozą swoje pociechy do rozlicznych placówek, a przecież trzeba niebożę pod same drzwi, nieprawdaż. To co, że mieszkamy na wsi i od domu do szkoły rzadko jest dalej niż 10 minut na piechotę, przecież trzeba furę przewietrzyć dwa razy dziennie, a te chodniki takie krzywe i szkoda obcasów. A potem te wszystkie Adriany, Andżele, Oskary i Oliwie mają kłopot ze znalezieniem się na ulicy. Konkluzja jest taka, że znów okazało się, że najszybszym środkiem lokomocji są zwykłe archaiczne nogi. Czasem rower, ale trzeba uważać.
Poza tem pada, zacina, a czasem kropi, ale rzadko, bo to lato jest przecież, no to jak? I gdzie te słoneczne wrześnie, te babie lata, te sukienki i opalone nogi? Na razie, to przyniosłam z piwnicy słoik soku malinowego, bo pogoda taka raczej herbaciana. Herbaciano-łóżkowo-książkowa taka. Słońce sobie wspominam na fotkach, bo nawet Atlantyk oglądałam w lepszej aurze.

Tintagel

2 komentarze:

  1. O, widzisz! Mój tato rzęził dziś coś o polskiej złotej jesieni. Że była.
    - Była - mówię. - W zeszłym roku. Piątego października wpadła na kwadrans do Rzeszowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa, coś w tym jest, pojawia się dwa razy dziennie na pół godziny, a ja jej potrzebuję na gwałt w połowie października w celach udowodnienia jej istnienia. Już od paru lat się nie udaje ...

      Usuń