poniedziałek, 14 października 2013

dobry złodziej

Są już prawie w drodze, koniec pisania i czytania niezliczonych maili, teraz już tylko odbędziemy Radosne Spotkanie i możemy odetchnąć i wrócić do normalnego życia. Organizacja wszystkiego tu na miejscu jest mniej praco- i nerwochłonna, niż ta wymiana korespondencji. Nie wiem, czy to kwestia narodowości, czy osoby, a przecież zdarzało mi się już pracować z rozmaitymi nacjami, ale z nią zawsze jest jakoś tak pod górę.
Za to w szkole rozkosznie: dostałam pierwsze very good, na razie tylko ustne, a mogłoby się tak przeobrazić w pisemne, nie miałabym nic przeciwko.
W rzeczywistości tak znowu słodki ten weekend nie był. Najpierw okazało się, że wszystkie zadania domowe, nad którymi ze trzy dni psułam sobie oczy i kręgosłup, zostawiłam w domu. Gdy już to ogarnęłam, to zgubiłam portfel. Odnalazł się, ale bez kasy, a w zasięgu wzroku ani cienia bankomatu, więc chodziłam jak ta sierota z wiszącą warą przez półtora dnia. Złodziej okazał się łaskawy, bo zabrał tylko kasę, a miał do dyspozycji całe moje zasoby, wszystkie karty i dokumenty. Ale co się dziwić, w końcu uczelnia bardziej święta niż Pismo Święte, to i złodzieje uczciwi. No i jak można było przypuszczać, największym chujkiem okazał się pan ksiunc, bo choć kierunek absolutnie świecki, a nasze seminarium wręcz nurzające się w brudach tego świata, to owszem, mamy michałki, jak w każdej szkole. Ten nudniejszy, do niczego absolutnie niepotrzebny, wykłada osoba duchowna, która niemal jak Kydryński, pławi się w swoich słowach, ino temu pierwszemu do pięt nie dorasta. W ciągu jednego wykładu zdołał do nas przemówić w pięciu językach oraz wspomnieć wyszukane technologie i muzykę. W czerniach i rdzach twarzowego pulowerka wyginał się wdzięcznie wokół swojego laptopa przybierając rozliczne pozy, bawił wątpliwymi żartami, publicznie użył słowa 'seksualność' bo taki jest otwarty, gdy wtem jakiś prosty niewdzięcznik z tłumu zapytał głośno o koniec, o konkretną ostatnią minutę tego występu. Z ksiundza jakby powietrze zeszło, zaczęło mu brakować słów, w kółko powtarzał te same frazy i w końcu, oszczędzając wstydu i sobie i nam, zakończył męki. Oby się tylko nie mścił za tak jawnie okazane lekceważenie i czarną niewdzięczność ;)

4 komentarze:

  1. Lepszy złodziej w garści niż portfel na dachu. Posiłkuj się Pollyanną ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam w zamierzchłej przeszłości i kompletnie nie mam pojęcia co ona miała do powiedzenia na temat:)
    Ja w każdym razie byłam tak zaskoczona sytuacją (nie wiedziałam o zaginionym portfelu aż do telefonu z informacją, gdzie mam go odebrać), że byłam szczęśliwa, że w ogóle mam dokumenty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona w każdej sytuacji szukała jakichś dobrych stron. U mnie to ewoluowało do granic absurdu i kończy się chichotami na cmentarzach. Na przykład.

      Usuń
    2. A, to spokojnie, ja już to mam, aczkolwiek staram się zachowywać należytą powagę. Natomiast moją idolką jest Scarlett O'hara i jej 'pomyślę o tym jutro' ;)

      Usuń