Siedzę i piszę, a ekran wraz z klawiaturą ociekają mi krwią. Krew z nadgarstków spływa do łokci, a stamtąd kapie wprost na żebrzący o cyklinowanie parkiet.
Najpierw o lekarzach i cyrulikach, którym w odróżnieniu od tych pierwszych, wolno było człowieka pokroić, co czynili z lubością, jak uczy historia. Teraz zaś biedzę się nad ludzkimi kośćmi obciągniętymi resztką mięśni i ścięgien i jakoś niespecjalnie mi to idzie, otóż durna historyjka, gdy trzeba ją streścić, okazuje się nad wyraz skomplikowaną i wielowątkową.
Mój własny kręgosłup od tego siedzenia wbija mi się powoli w czaszkę, a mózg odmawia współpracy mimo zasilenia legalnymi używkami. I nie pomaga wcale świadomość, że wciąż bliżej mi do początku, niż końca. Tak właśnie wygląda kara za grzech lenistwa.
Nie lenistwa, tylko racjonalnego podziału pracy, której jest - oczywiście - za dużo.
OdpowiedzUsuńtaaa, już wyrosłam z okłamywania samej siebie, ta wersja z nadmiarem pracy jest dla innych ;)
Usuń