czwartek, 17 grudnia 2015

o tym, jakeśmy się wybrali się do opery wiedeńskiej, a wylądowali na cygańskim weselu

Fabryka uznała, że czas zażyć kultury, tośmy poprasowali jedwabie, na drogę nagotowali jaj na twardo i wyruszylim. Bilety wyprzedano, więc w przybytku kultury i sztuki  falował gęsty tłum. Panie szeleściły tiulami i krynolinami, a spod piór i etoli otulonych woalem perfum dyskretnie błyszczały biżuty. Panowie też grzecznie uczesani i wypastowani. Atmosfera aż gęsta była od pełnego napięcia, acz radosnego oczekiwania. Toć miało być prawie jak w telewizorze na nowy rok.
(...)
Sztuka to jednak potężna siła i pod jej naporem, wewnątrz wycieczki nastąpił spontaniczny rozłam na trzy niezależne frakcje:
Pierwszą stanowili fachowcy, którzy po przerwie już nie wrócili na salę onieśmieleni potęgą przekazu
Drugą koneserzy, którzy zachowali się, jak owa młoda pani w pierwszym rzędzie z piosenki Grechuty, zwłaszcza, że miejsca widokowe mieli podobne
Oraz trzecią, która siedziała daleko

Było ... intrygująco. Nie pamiętam, czym kiedykolwiek widziała, żeby publika tak ochoczo i gromadnie podnosiła się z miejsc jeszcze zanim artyści opuścili scenę. No bo wychodzenie pośród spektaklu z okrzykami "Skandal!" na ustach, jak onegdaj, to jednak inna jakość. Ech, ta kultura.

A teraz można w końcu spokojnie potrzepać te dywany i ucierać mak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz