czwartek, 24 grudnia 2015

środa, 23 grudnia 2015

prowincjonalne KODy, czyli literatura na usługach ludzkości

Wiadomo jak jest, wszyscy widzą, tylko odbiór jest niejednakowy. Kiedy byłam mała poznałam ważną prawdę, że istnieje taki typ ludzi, którym plujesz w twarz, a oni mówią, że to deszcz pada. Pominąwszy dosłowność, to nagle wyroiło się tego bractwa całe mrowie, dlatego nie dziwią liczne protesty, choć wydaje mi się, że to, co wydarza się ostatnio w soboty, to nie tylko protest, to także szukanie pomocy i pocieszenia, bo im dalej w las, tym straszniejsze wilki.
Na początku nie przejęłam się specjalnie tym przewrotem, inni zareagowali podobnie i śmiechom i żartom nie było końca, ale wszyscy widzimy, że oni idą jak armia czerwona zostawiając tylko zgliszcza i pożogę, zgwałcone kobiety i skatowanych mężczyzn, a wszystko w cieniu krzyża i boskim imieniem na ustach. Ilość pychy i pogardy przeraża i budzi obawy, że po czterech latach może nie być czego zbierać.
Takie mnie smutne myśli nachodzą, a jeszcze kilka dni temu, gdy ktoś w fabryce wspomniał o nocnym ataku naszego orła-sokoła na NATO, spontanicznie zaczęliśmy recytować "Bagnet na broń" akcentując zwłaszcza wersy o nocy. Fabryczna ultrakatoliczka tylko w pierwszej chwili coś tam mruczała pod nosem, ale nas była masa, głośna masa, która ze śmiechem podrzucała sobie kolejne fragmenty. Broniewski nawet przez ułamek sekundy nie mógł przypuszczać, że jego wiersz znów nabierze aktualności w wolnej, demokratycznej Polsce po ponad siedemdziesięciu latach.

Kolejną smutną konstatacją jaka naszła mnie w trakcie robienia porządków jest konieczność zakupienia nowego regału na książki. Planowałam zakup większego mieszkania po ukończeniu studiów, ale w obecnej sytuacji nie czuję się wystarczająco bezpieczna ekonomicznie i kolejne półki będą musiały wystarczyć zamiast nowych metrów kwadratowych.

czwartek, 17 grudnia 2015

o tym, jakeśmy się wybrali się do opery wiedeńskiej, a wylądowali na cygańskim weselu

Fabryka uznała, że czas zażyć kultury, tośmy poprasowali jedwabie, na drogę nagotowali jaj na twardo i wyruszylim. Bilety wyprzedano, więc w przybytku kultury i sztuki  falował gęsty tłum. Panie szeleściły tiulami i krynolinami, a spod piór i etoli otulonych woalem perfum dyskretnie błyszczały biżuty. Panowie też grzecznie uczesani i wypastowani. Atmosfera aż gęsta była od pełnego napięcia, acz radosnego oczekiwania. Toć miało być prawie jak w telewizorze na nowy rok.
(...)
Sztuka to jednak potężna siła i pod jej naporem, wewnątrz wycieczki nastąpił spontaniczny rozłam na trzy niezależne frakcje:
Pierwszą stanowili fachowcy, którzy po przerwie już nie wrócili na salę onieśmieleni potęgą przekazu
Drugą koneserzy, którzy zachowali się, jak owa młoda pani w pierwszym rzędzie z piosenki Grechuty, zwłaszcza, że miejsca widokowe mieli podobne
Oraz trzecią, która siedziała daleko

Było ... intrygująco. Nie pamiętam, czym kiedykolwiek widziała, żeby publika tak ochoczo i gromadnie podnosiła się z miejsc jeszcze zanim artyści opuścili scenę. No bo wychodzenie pośród spektaklu z okrzykami "Skandal!" na ustach, jak onegdaj, to jednak inna jakość. Ech, ta kultura.

A teraz można w końcu spokojnie potrzepać te dywany i ucierać mak.

wtorek, 15 grudnia 2015

varia

Podobno stan biurka oddaje stan umysłu. Nie wiem czy u wszystkich, ale u mnie oddaje na 100% - koszmarny, wielopiętrowy bałagan rozciągnięty na cały dom. Mój mózg zachowuje się, jak pies spuszczony z łańcucha i odreagowuje długotrwały reżim. Powoli wracam do rzeczy które lubiłam robić wcześniej, ale na razie nie ma w tym żadnego porządku, ani równowagi. Na pocieszenie, niezmiennie dobrze gotuję. Dziś wyszedł mi bardzo dobry sos pomidorowo jabłkowo śmietanowy, tak dobry, że się aż zastanawiałam, czy moje własne enczilady nie są przypadkiem lepsze od tych w meksykańskiej restauracji, w której płaciliśmy rachunek z kamiennymi twarzami.

```
W banku. Czekam, wszystko już ustalone i trwa proces, więc czekam. Uszy szeroko otwarte. Obok mocno dojrzały pan, ale w żadnym wypadku jeszcze nie staruszek, w trakcie swojego procesu.
- Ale za życia, czy po śmierci? - pyta pani obsługująca pana - bo jak po śmierci, to dodatkowo 10 złotych.
Nie zapytałam i teraz mnie męczy, jak nieboszczyk miałby korzystać z tej oferty. Ale fajny bank, tak holistycznie dba o klienta. I jak tanio.

```
Nie obraziłabym się, gdyby mi ktoś podarował płytę Adele, może być nawet ta najnowsza, a co tam.

sobota, 12 grudnia 2015

cytaty, cyli co cytam

W czasach najdawniejszych, gdy w mieszkaniu pojawiły się wreszcie obstalowane wcześniej u stolarza meble, każda książka dostała swoje miejsce. Nastał ład i porządek oraz niewielka półka na książki jeszcze nieprzeczytane. Teraz ta idylla jest tak samo mityczna, jak Adam z Ewą lepieni z gliny przez nudzącego się boga. Po dwóch latach lektur obowiązkowych, mogę w końcu czytać co mi się podoba i wyciągam z zakamarków różne dziwne rzeczy, bo 'nieprzeczytane' można teraz znaleźć upchnięte w każdej wolnej szparze, a ich półka dawno zmieniła charakter.

Z ostatnich:

W. J. Burley, Wycliffe and Death in a Salobrious Place - napisane w 1973 przez emerytowanego nauczyciela biologii w jakiejś posh grammar school. Pisze cudnym językiem i tylko żałuję, że nie umiem wyłapać wszystkich smaczków.
"... her bossom which had never known Playtex control." - o dziewczynie bez stanika

Dorothy L. Sayers, Zatrute wino. Mr Egg, handlarz winem, sypie perłami złotych myśli z "Podręcznika sprzedawcy":
"Kto sprzedawcą z urodzenia, widzi wszystko bez patrzenia."
"Nie ma co mówić, nie, nie, gdy fakty są takie, nie zaś inne." - niby takie oczywiste, a ludzkość ciągle brnie w zaparte
"Działasz słusznie, czy też nie, zawsze lepiej, gdy grzecznie." - se chyba nad łóżkiem powieszę, tak kupa mięci

i najlepsze na koniec, a dopiero zaczęłam czytać:
Karol Myśliwiec, Eros nad Nilem
"Małżeństwo zawierane było na precyzyjnie określonych warunkach, dotyczących głównie sfery majątkowej, tak, by nikomu nie przyszło później do głowy pomylić uczucia z egzystencją."- cała esencja intercyzy.

sobota, 24 października 2015

20 tysięcy kilometrów później

Już opadł proch i pył. Skończyłam te moje kryminalistyczne studia i powoli wracam do stanu sprzed. Dopiero teraz, po długich kilkunastu miesiącach mentalnego pobytu w latach pięćdziesiątych, w kilku państwach na dwóch kontynentach, grzebania się w jej szaleństwie i obsesjach odczuwam, jak bardzo obciążające było to doświadczenie i jak bardzo byłam oderwana od życia. Do tego dołożyłam sobie wakacje w Ligurii, gdzie ciągle czułam na plecach obecność Pat i Toma. Pod koniec pracy, gdy pisałam już podsumowania, czytałam jeszcze biografie i wywiady zaczynałam mieć wrażenie, że sama też oszaleję, jeśli się to wkrótce nie skończy. Nieprędko wrócę do jej książek, nieprędko skończę też biografię Wilsona, nie wrócę nigdy do kudłatej autorki drugiej biografii, bo ta nie zachowała bezpiecznego dystansu emocjonalnego.
Zaraz po obronie, w trzy dni przeczytałam trzy beztroskie romansidła, żeby choć trochę oczyścić mózg, było już opijanie, pieczenie chleba, teatr i zakupy i choć najbliższą noc znowu spędzę na tej samej niewygodnej kanapie w pobliżu najświętszej uczelni, to tym razem jedynie w celach towarzyskich.
I tylko z moim samochodem zżyłam się, jak kierowca tira ze swoją ciężarówką. Stanowimy jedno, bombek czyta mi w myślach i sam wie dokąd jechać, jak koń, który zawsze trafi do swojej stajni, nawet z pijanym woźnicą na pokładzie.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

mały i duży

Mały jedzie na małym rowerku wkurzony do granic. Płacze i głośno się awanturuje, ale jedzie. Noga w górę, noga w dół. Duży idzie obok i nic nie mówi. Nie wiadomo, co tam sobie myśli, ale milczy i tylko idzie.
Może myśli o tym, że kiedyś też był mały i wykrzykiwał ojcu wszystkie swoje pretensje, a może o tym, że mały kiedyś będzie taki duży jak on i że będzie miał swojego małego, który też mu zrobi te wszystkie awantury.

piątek, 14 sierpnia 2015

ja to jednak zła kobieta jestem

Czarny kot mi przebiegł drogę, a jak przebiega, to wiadomo, że zaraz coś się dzieje na drodze. To był już trzeci raz, co oznacza, że można uznać za prawidłowość. Nie mnie się dzieje, innym.
Tym razem było tak, że wyjeżdżam z wielkiego i prawie pustego parkingu i jadę za takim srebrnym, który jednakowoż nagle się zatrzymuje i z wolna otwierają się drzwi od strony pasażera. Z lewej był hektar wolnego, to zgrabnie wyminęłam i stanęłam przed wyjazdem na ulicę, bo coś tam po niej jeździło. Czekam, aż tu nagle słyszę klakson z tyłu. W lusterku widzę, że to ten srebrny z takim łysym karkiem za kierownicą.
- O - sobie myślę - Ty ... niemiły mężczyzno!
Ukarałam, a jakże. Pół miasta jechał za mną z ponaddźwiękową prędkością 30 km/h. Ulica szeroka, ale na środku podwójna ciągła i nie poradzisz, ani z prawa, ani z lewa. Och jak on biedny się miotał, ale co ja poradzę, kiedy każdy przejaw chamstwa drogowego osłabia mi nóżkę i mam słaby nacisk ;)

czwartek, 13 sierpnia 2015

przed burzą

Idą ojciec i syn, wracają do domu, dość szybko, bo już kropi. Obaj z gołymi torsami, a za nimi takie dwie, może po 7 lat, prawie w biegu, plącząc się w wypożyczonych przez panów długaśnych czarnych koszulkach.
Rycerze :)

sobota, 8 sierpnia 2015

o tym, że nie ma niczego

Nie ma tego cytatu, który, wydawało mi się, że tam był. Przeczytałam ponownie ze dwa razy i nie ma. Jest coś podobnego, co oczywiście twórczo wykorzystałam, jak Miss Marple na zajęciach. Ale to nie to.
Nie ma komarów, nie ma nawet muszek owocówek. Nie ma niczego.

Myślę za to o doktorze, jego uśmiechu i o tym, że nad podziw fajnie nam się rozmawiało. O tym, że ta pieprzona piosenka stała się moją klątwą. O tym, że czas ucieka, a ja w lesie i że wyjdzie gniot pełen niedokończonych myśli, i że ogólnie jest do dupy. A to dlatego, drogi pamiętniczku, że już jest we mnie ten niepokój, że rano obudziłam się rozedrgana i wkurzał mnie ptaszek wciąż drący monotonnie dziób, i że od kilku dni drażni mnie ten gnojek jeżdżący mi pod oknami swoją pierdziawką, że wkurwiają mnie kosiarki wwiercającymi się w głowę silnikami. I upał też.

I myślę już o tym, co będzie po, że jak już tylko będę mogła, to wsiądę w samochód  i pojadę w Bieszczady.
A na razie mogę tylko poużalać się nad sobą i powściekać, nawet napić się nie mogę, bo po alkoholu zupełnie inna fantazja. 

czwartek, 6 sierpnia 2015

w pracy przecież

Siedzę w domu i udaję, że pracuję, ale urobek mam, jak w czasie włoskiego strajku. Jem tylko to, co przywiozę z działki plus chleb. A na działce szaleństwo, rodzice dumni, że im tak obrodziło, bo nad wyraz w tym roku.
Doprowadziłam do perfekcji wykonanie fasolki duszonej w pomidorach z cebulą i bazylią, popijam kompotem z czarnej porzeczki z wkładką z niedojrzałych jabłek, które nadają łagodności i wspominam foccacia, farinaty i zadowolonych dziadeczków na skuterach w kaskach na siwych głowach i cygarami w zębach. 'Buongiorno!' - przywitał się taki jeden parkując u naszych kolan i poszedł na kawę tuż obok.
*
- Gdzie można kupić bilet do X?
- U mnie nie, przykro mi, ale może w tamtej budce.
- A kiedy będzie otwarta?
- Nie wiem, może jutro rano. - a do tego tak rozbrajający uśmiech, że człowiekowi nawet przykro nie jest, że nici z wycieczki.
*
- Nie jedźcie tam, szkoda czasu, tam nic nie ma, ja znam swoje miasto! - pan policjant cały w szczęściu i uśmiechach ochoczo zaplanował nam dzień, gdy tylko dowiedział się o naszych bzdurnych pomysłach ;)

Autoportret zawsze, na każdym tle. Turyści profesjonalni nosili jeszcze ze sobą specjalne wysięgniki. W tej sytuacji nie jestem pewna, czy ten wyjazd mi się liczy


wtorek, 4 sierpnia 2015

o parowaniu szarej substancji

Przez ostatni tydzień doświadczałam tego po kilka razy dziennie, w upale mózg mi wysychał, i towarzyszyła trzysekundowa pamięć złotej rybki, która po opłynięciu akwarium na nowo uczy się, że ten za szybką służy do sypania karmy. Ale teraz siedzę za zaciągniętymi roletami, mam stały dostęp do zimnej wody i władze umysłu wróciły do tego stopnia, że pracuję. Ojej, pracuję! Miliony ludzi robią to samo, są efektywni, pomysłowi i można na nich polegać, a nie zawsze mają wiatraczki i wygodne fotele. Dlaczego więc mózgi niektórych, zwłaszcza tych, których przed kaprysami aury chronią komfortowe warunki, ulegają jednak rozpuszczającej sile słońca? Takie mnie naszły wątpliwości po przeczytaniu nagłówków w internetach, np, żeby pani premier pomogła samotnej emerytce-matce nowo urodzonych bliźniąt, albo o ekskomunice prezydenta i niektórych polityków. A może powinnam to traktować jako przygrywkę do tego, co zacznie się jesienią? A może powinnam zmienić stronę startową na jakąś zagraniczną, żeby uniknąć? A może to tylko kosiarka za oknem mnie drażni?

Na pocieszenie jest nowy film z Meryl Streep.
I wspomnienia z wakacji :)

niedziela, 2 sierpnia 2015

po wakacjach


Po 10 godzinach snu wciąż czuję się dość nieprzytomna. Fizycznie jestem potwornie zmęczona, ale już dawno nie czułam się tak wypoczęta i odprężona. Krótkie wakacje, ale bardzo intensywne i choć każdy kolejny dzień miał być z założenia spokojniejszy i powolniejszy, to żaden nie był. Tak na szybko naliczyłam 12 miejscowości, bo kilometrów, które przeszłam się nie da (3 kg obywatela mniej). Jadłam pyszne rzeczy i w kraju wina odkryłam dobre miejscowe piwo, które nieraz ratowało życie. Pływałam pomiędzy łódkami z wodorostami we włosach i piaskiem w majtkach, naoglądałam się takich widoków, że gęba się sama otwierała z zachwytu. Było cudnie, ale następny raz tylko jesienią, przy jakichś ludzkich temperaturach, bo ja jednak jestem zrobiona do chłodnego klimatu.

wtorek, 23 czerwca 2015

dwie niedziele

Pierwsza. W cieniu jakoś tak koło 35 °C, a poza nim, termometrom kończy się skala, więc jedynym sposobem na przetrwanie jest podróż do źródeł. Rzeka płynie brzegiem lasu zacienioną doliną, a zanurzenie stopy na cztery sekundy w lodowatej wodzie wystarcza na ochłodzenie całego ciała. Rozkosz. Na koniec jemy gigantyczne lody, dla zmyłki nazwane małymi i Mniejsza zarządza wyjazd do kamieniołomów. Jedziemy, no bo kto odmówi dziecku żądnemu wiedzy.
Wyłączamy klimatyzację, otwieramy wszystkie okna i robimy z bombka kabriolet, fajnie jest. Trochę nie znamy współrzędnych, ale na szczęście pan policjant zatrzymuje mnie do kontroli, więc ja jego też kontroluję ze znajomości terenu i orientowania się na mapie. Oboje zdajemy z wyróżnieniem, a my jedziemy dalej i wszystko jest tak, jak powiedział. Nie zgadzają się tylko detale, detaliki takie, bo nie wspomniał nic o ruchomych piaskach od brzegu do brzegu, ani o tym, że połowę wyłożonej kamieniem drogi rozmyła ostatnia burza tworząc dół do jądra ziemi. Ale bombek, nie pierwszy już raz, udowadnia, że jest samochodem terenowym (ale i tak mój pierwszy maluch był lepszy, bo sprawdzał się jako auto terenowo-wyścigowe) i daje radę. W końcu biało-czerwony szlaban i dalej na piechotę, cały czas pod górę, bo kamieniołomy na szczycie. Idziemy, temperatury, jak w hutniczym piecu, pot leje się strumieniami i atakują muchy, nie możemy się zatrzymać, bo nas zjedzą żywcem, a kamieniołomów nie widać. Spaleni słońcem docieramy w końcu na dno mioceńskiego morza, a dookoła głazy utworzone z cieniutkich jak najcieńsza bibułka warstw, które osadziły się tu 10 milionów lat temu. Przez chwilę jesteśmy pod wrażeniem, ale zaraz trzeba Mniejszą łapać za oszewkę i wyciągać z gruzowisk, bo szuka skamieniałości, a nad nią wielotonowe głazy. Poszukiwania na dnie nic nie dają, więc przenosimy się kilkaset tysięcy lat później na wyższy poziom i w końcu trafiamy na te muszelki zatopione w wapieniu. Do samochodu docieramy w malignie, ale ze świadomością, że to nie była najlepsza kolejność.

Druga. Już ponad tydzień wcześniej zauważyłam, że na niebie znowu jest coś fajnego, no ale potem było zamieszanie i dopiero w niedzielę znowu spojrzałam w te stronę i dobrze trafiłam, bo akurat trwała koniunkcja księżyca z Jowiszem i Wenus.

wtorek, 9 czerwca 2015

"Nic nie możesz, świat ma cię dupie, ale możesz mieć pogląd albo opinię."

Bardzo soczysty wywiad ze Stasiukiem. Książkami zabiera w magiczną, choć przecież rzeczywistą krainę, ale wywiad jest ciekawszy, bo bardziej zróżnicowany tematycznie i dotyka spraw obecnych i namacalnych. Zabawny, ironiczny.

update, 11 czerwca
w obliczu wydarzeń ostatnich dni (afera, podsłuchowa, Stonoga, wczorajsze dymisje), tytułowy cytat ze Stasiuka nabiera szczególnej mocy.

czwartek, 4 czerwca 2015

cool tunes


Tego mi trzeba było, chłodnych islandzkich dźwięków, gdyż tuż przed egzaminem wyhodowałam sobie jakieś zapalenie krtani, czy czegoś tam w środku szyi, co zdecydowanie wpływa na proces przyjmowania wiedzy, bo zamiast zakuwać, wsłuchuję się w szum płynący z wnętrza czaszki. To może być wina greckiego mrożonego jogurtu, ale za dobry, żeby tak gnił w lodówce.
Społeczeństwo wyległo dziś na ulice w towarzystwie lokalnej orkiestry nie tylko dętej i obficie posypało asfalt kwiatkami, zaś niektóre kanały telewizyjne oflagowały się, jak na 11 listopada - zdaje się, że mamy kolejne święto państwowe, nie wiem tylko, czy pracujemy, czy nie.

niedziela, 31 maja 2015

sezon na akacje

Właśnie kwitną szaleńczo, żeby zdążyć przed wiszącą w powietrzu burzą.



piątek, 29 maja 2015

epidemia w rodzinie

Moja Bardzo Tajemnicza Choroba odeszła tuż przed ostatnią kłodą, które łykałam przez tydzień, ale co to takiego było nadal nie wiadomo. Portret wyszedł bez zarzutu, doktor nie znalazł już żadnych śladów, na koniec zapytał, czy czuję się zdrowa, a po potwierdzeniu wypuścił mnie wolno do domu.
Jeszcze nie zdążyłam się nacieszyć nowo odzyskanym zdrowiem, gdy okazało się, że i brat zapadł na Nie Wiadomo Co. Najpierw współpracownica zauważyła plamy na rękach, jednocześnie bratowa ze zdziwieniem obserwowała niemijającą smagłość twarzy, mimo, że urlop w ciepłych krajach był krótki i już trochę temu. Pośpieszne śledztwo wykazało, że wygląd pastowanego Murzyna z przedwojennego kabaretu, nieświadomy osioł zawdzięcza regularnemu stosowaniu samoopalacza, który bratowa sobie kupiła przed wyjazdem, w celu uniknięcia masowych ataków serca wśród rybek ciepłych mórz. "Bo tak się fajnie rozsmarowywał" - bronił się cudownie ozdrowiały brat. No, bo żeby nie było, że on nie dba o siebie.

wtorek, 26 maja 2015

eksperyment

 Poniższy post wabi jakiś amerykańskie maszyny śledzące, ma największe wzięcie ever, dlatego skopiowałam tu, a oryginał usuwam. Zobaczymy, gdzie teraz zaczepią kotwicę ;)

wtorek, 16 września 2014

francuski desant

Od kilku dni blog jest bombardowany odwiedzinami z Francji. W krótkim czasie setki wejść na bloga, w którym nie pada ani jedno francuskie słowo, odpada więc nagła i szaleńcza jego popularność nad Sekwaną. Podejrzewam, że to jakaś działalność komercyjna po coś, albo skanowanie w poszukiwaniu czegoś, w każdym razie jakiś rodzaj inwigilacji. Lekko mnie to drażni, bo już wcześniej do białości doprowadziła mnie reklama telefoniczna. Strzegę tego numeru, jak tylko się da, nie rozdaję na prawo i lewo, dodatkowo wśród znajomych jest dobry zwyczaj pytania właściciela o zgodę na przekazanie numeru komuś trzeciemu, będącemu akurat w potrzebie. Wszystko po to, żeby telefon był rzeczywiście prywatny i nie dzwonił nieustannie, jak centrala telefoniczna ze dwadzieścia lat temu, m.in. z rewelacyjnymi propozycjami zakupu wełnianych skarpet, od których się zdrowieje ze skrętu kiszek, bądź kompletu garnków z wyjątkowych i unikalnych stopów metali używanych także w budowie statków kosmicznych.
Końcówka numeru 210: - Proszę czekać, będzie rozmowa - wyjątkowo idiotyczny sposób na pozyskanie klientów. Bank z jakimś kredytem, jutro pójdę z awanturą, bo dam sobie rękę uciąć, że zastrzegałam i nie dawałam zgody, pewnie znów będą korowody, jak z nartostradą.
*
W końcu dopadłam fachowca, dość szybko, bo już za trzecim razem udało mi się dotrzeć z zadyszką na trzy minuty przed sjestą. Mówię mu, że trudno go upolować - Jak to? Przecież syn był rano! Aaa, czyli jest i syn. Kolejne pokolenie w fachu. Kolejne pokolenie celebrujące popołudniową drzemkę i tylko nie wiem, czy ten starszawy pan w kamizelce, którego tam widywałam, gdy mnie tato zabierał ze sobą, to był owego syna dziadek, czy pradziadek. Zakład działa co najmniej od wojny, a nie wiem, jak było wcześniej i muszę zasięgnąć języka, bo mnie to ciekawi. Sądząc po wieku ojca, syn ledwie zaczął pracować na swoją emeryturę. Bardzo cieszy mnie ta rodzinna tradycja, ale to oznacza, że mieszkańcy mojego miasta już po wieczność będą zmuszeni do brania urlopów okolicznościowych w celu dostąpienia zaszczytu, bo mogą sobie być sputniki i majtki z termostatem, a prawdziwego rzemieślnika i tak nic nie zastąpi.

2 komentarze:

Wiem, słabe to pocieszenie, ale ja mam podobnie. Tylko ze Stanów.
OdpowiedzUsuń
Odpowiedzi
  1. Tak, Stany i Rosja też, ale chyba nie aż tak nachalnie. To chyba jakaś parszywa komercyjna działalność.
    Usuń

poniedziałek, 25 maja 2015

pleśń i zgnilizna

Jest tak wilgotno, że gdyby dało się ścisnąć powietrze w dłoni, to kapałoby na podłogę. Nawet nie jest zimno, ale wisi nad nami taka bura, gęsta wata i ani pół promyka nie dociera do bladych ciał. Mam przynajmniej bałkański plan na emeryturę: rakija, wino i słodkie figi rozplaskujące się pod drzewem. Oraz ciepłe morze dla sztywnych kości. Taki mam teraz cel w życiu.
*
Z pozytywnych rzeczy to wesoły nam dzień dziś nastał, którego z nas każdy żądał, bo pierwszy raz po niemal dwóch tygodniach bolenie prawie ustało. Ja jestem zadowolona, choć ostrożnie, ale doktor to dopiero będzie szczęśliwy jak mu powiem, bo aż żal było na biedaka patrzeć, taki był stropiony. Już jak mnie słuchał, to patrzył jakoś tak podejrzliwie, ale przy badaniu to całkiem zamienił się w znak zapytania. Jeszcze próbował się bronić zadając jakieś dziwne pytania, n.p czy nerka zdrowa, choć przyszłam z twarzą, którą mam jednak trochę wyżej.
- Nie ma pan pomysłu? - zapytałam współczująco, gdy zawisł bez sił nad biurkiem, choć to mnie dopadła Tajemnicza Choroba.
- No nie, bo to nie jest nic typowego - i wymienił z pięć chorób, których nie znalazł.
- Jak jest jakaś choroba, to się wykluje - zakończył optymistycznie. Kazał łykać tablety o wielkości polan do kominka, zrobić se portret i przyjść za tydzień. To pójdę.
Państwowa służba zdrowia. Przyszłam po południu prosto z fabryki, bez żadnych wcześniejszych rejestracji. Lekarz zaczynał przyjmować za pół godziny, byłam szósta w kolejce. Na drugi dzień siedziałam już w gabinecie specjalisty w zupełnie innej spółce. Po wizycie pielęgniarka mnie od razu zarejestrowała na za tydzień i dała numerek. Wszystko za darmo, bez znajomości i nacisków. Mieszkanie na wsi ma zalety.

niedziela, 10 maja 2015

prawdziwa histora Noego

... what the hell do you think Noah and his family ate in the Ark. They ate us, of course. I mean, if you look around the animal kingdom nowadays, you don't think this is all there ever was, do you?

Julian Barnes, "Stowaway", A History of the World in 10 1/2 Chapters.
*
Jak już się to wszystko skończy, będę wreszcie czytać tylko to, na co mam ochotę, także tę historię opowiadaną przez kornika. Ale głównie amerykańskie romanse z happy endem, po których nie ma się żadnych przemyśleń, a jedyne błogie poczucie zadowolenia. Muszę odreagować morderców ze skrzywioną psychiką, pisarki nie potrafiące znaleźć spokoju przez całe długie życie i męczące zabawy z moralnością.
*
Kiedy wracałam wczoraj w nocy do domu, a głowa przestawała wreszcie przypominać arbuz, w którym ktoś powoli i metodycznie wierci otwory, tępym narzędziem, napędzanym włączoną na najwyższe obroty jęczącą cyrkularką i kiedy wjechałam już na drogę przez Wielowieś, zwolniłam i otworzyłam okna. Powietrze było ciepłe, ciężkie, słodkie i lepkie od unoszących się zapachów kwiatów. Gdybym była trzmielem albo pszczołą, byłabym teraz na permanentnym wiosennym haju.

sobota, 2 maja 2015

dwie noce pod mostem,

albo pobawimy się w grę terenową Terminal, jak Tom Hanks. Mamy bilety na samolot, na pociągi między miastami, a nawet noclegi w dwóch z nich i tylko w tym jednym za cholerę nie możemy znaleźć chociażby jakiegoś siennika w piwnicy. A na pierwszy rzut oka taki wybór i recenzje pochlebne, jak na przykład ta :

기차가 연착되어 1시간 늦게 도착했는데 루카는 기다려주었습니다. 위치는 기차역에서 걸어서 15분정도이며 피사 타워도 걸어갈수있읍니다. 가까운 거리에 수퍼마켓이 있으며 근처 Happy Pizza의 피자가 무척 맛있읍니다. 루카가 피사의 역사에 관하여 깊이있는 지식을 가지고 설명해주어 많은 도움이 되었습니다. 루카의 아파트를 추천합니다.

środa, 22 kwietnia 2015

w zasadzie to nic się nie dzieje


Kiedyś po burzy resztki słońca we wszystkich oknach ostatniego piętra.

Niskie słońce na różowo oświetla metalowe kominy na dachu starostwa, a kos kaznodzieja, z czubka jakiegoś drzewa odprawia swoje wieczorne modły wrzeszcząc na całe miasto - teraz ma szansę, że wszyscy usłyszą, bo codzienny ruch i hałas już prawie zamarły.

Po tygodniu otępienia, nocach koszmarnych snów i przewracania internetu do góry nogami, w końcu mi odpuściło, choć problem nie zniknął. Zorientowałam się za to, że nie ja jedna, że potem też jest życie i że jakoś to będzie. Aż w końcu zwołano konsylium, które uznało, że chyba mnie, a raczej doktora pogięło, mam się napić wódki i zająć pisaniem, a nie wymyślać, i na kontrolę się zgłosić za pół roku. Może niedokładnie tak to brzmiało, ale porada lekarska i tak mi się bardzo spodobała.
 

niedziela, 12 kwietnia 2015

wiosna panie sierżancie

To na razie tylko pąki, ale i tak przyciągały wszystkie obiektywy, jak panny młode. 

Na cmentarzu jak zwykle, rajcy miejscy leżeli w zgodzie i harmonii pospołu z pisarzami i profesorami szkół wyższych i niższych, zaś w alejce medycznej posłanka na sejm V kadencji zgotowała sobie i mężowi czarny wyszczuplający pomniczek. Pani posłanka, ale także radczyni prawna z prawomocnym wyrokiem sądowym za łapownictwo na koncie (taka pikantna ciekawostka ;) ), zostawiła puste miejsce na zasługi męża, jak i na strategiczne daty, tudzież przeżyte lata. Jeszcze wszystko przed nimi.

piątek, 20 marca 2015

zaćmienie jak cholera

i dobrze pisał Prus w Faraonie i różni inni od tysięcy lat, że nic dobrego z tego nie ma, tylko wszelka zaraza wyłazi z kątów.
W końcu dotarłam do lekarza, a i to tylko dzięki znajomej pielęgniarce. No i się okazało, że jest niefajnie, albo bardzo niefajnie. Jakbym miała powiedzieć co czuję, to najbardziej nie czuję nic. Trochę strachu i rozżalenia, ale głównie pustkę. I tylko się zastanawiam nad logistyką; komu powiedzieć najpierw i kiedy, kogo pytać o rady, czy wybrać zaproponowany schemat, czy wdawać się w poszukiwania, które pewnie i tak nic nowego nie przyniosą. Kolejna sprawa to kiedy, jaką wybrać kolejność zdarzeń. Dobrze byłoby pozdawać egzaminy jak najwcześniej, o obronie w czerwcu i tak nie ma mowy. No i nie chce mi się gdybać.




Filtr zrobiłam ze starej fotki kręgosłupa, choć raz się na coś przydała



piątek, 27 lutego 2015

z młodej piersi się wyrwało

Zaglądam czasem na blog do Starego Anglika, bo po sąsiedzku. Towarzyszą  tej lekturze różne odczucia, najczęściej niedowierzanie lub rozbawienie (gdy się np barwnymi słowy zachwyca ichnim jedzeniem), ale przede wszystkim jest to dla mnie źródło wiedzy na temat mentalności Brytyjczyków w wieku emerytalnym i tuż przed-, bo czytam też komentarze stałych bywalców.
Stary Anglik jest zawsze bardzo akuratny i poprawny, ale bywa też hipokrytą, zwłaszcza, gdy nie on wyraża zdanie, a tylko reaguje. To dla mnie też zabawne, ale i pouczające, w końcu nigdy nie wiadomo w jakiej sytuacji się tam znajdę.
Dziś znalazłam wypowiedź na temat przyjezdnych, dość poprawną, ale jednak. Mowa o kolonizacji planet,  żeby nie było ;)
- "... these immigrants are coming here, using up our resources, refusing to integrate, don’t speak our language or respect our culture and generally we can’t manage the sheer numbers coming in’. Or maybe we’ll be colonised/invaded first?" - pisze bywalec
- " I don’t mind being colonized by Martians just as long as we don’t have to send child benefits back to Mars :)" - Stary Anglik na to

czwartek, 26 lutego 2015

środa, 25 lutego 2015

koniunkcja

W piątek wieczorem wyjechałam z parkingu i aż mnie przytkało z zachwytu, bo na niebie odbywało się piękne widowisko. Gapiłam się oniemiała i tylko resztki rozumu powstrzymały mnie przed kursem wprost ku rzece i nakazały się trzymać białych linii biegnących asfaltem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co właśnie oglądam, rozpoznawałam Wenus przy księżycu, a potem się okazało, że ten trzeci to Mars. Koniunkcja była widzialna niezbyt długo, bo najpierw niebo  było zbyt jasne, a potem całe towarzystwo chowało się jedno za drugim za horyzont, miałam szczęście, że trafiłam na najlepszy moment.
Dobę później, wracając do domu z Dużego Miasta przystanęłam na górce między Wielowsią a Wsią Palmową, ale zdjęcia wyszły mi poruszone, dopiero tuż przed miastem znalazłam kawałek niezabudowanego terenu bez świateł, ale wtedy Wenus już zaszła i tylko czerwony Mars błąkał się tuż nad horyzontem. Dach samochodu posłużył za statyw i księżyc wyszedł jako tako - widać całą tarczę, bo nawet to, co jest w cieniu Ziemi, jest rozświetlone jej atmosferą.


W fabryce trwają ostatnie przygotowania do kolejnej edycji Wielkiej Bałkańskiej Przygody i bardzo się cieszę, że tym razem udało mi się z tego wymiksować. Z jednej strony fajnie byłoby się wyrwać na kilka dni w cieplejsze okolice, ale teraz nie mam na to czasu, ani chęci, a przede wszystkim szkoda mi nerwów. Odkąd przekazałam stery, korespondencja szczęśliwie omija mnie szerokim łukiem, ale właśnie wpadł mi przypadkiem do skrzynki jeden mail, taki z gatunku wywołującego liczne kurwy oraz konieczność wyłączenia komputera i udania się na spacer w celu ochronienia żyłki przed pęknięciem. Jezuuu, jest jak zwykle, jak zawsze przez te wszystkie lata, ale nie zdołałam się przyzwyczaić. W pewnych kwestiach jestem jednak germańsko akuratna, zwłaszcza wtedy, gdy sprawa dotyczy osób trzecich, w tym przypadku całej ich masy i szlag mnie trafia za każdym razem, gdy muszę się tłumaczyć i przepraszać za cudze zaniedbania. Ale luz, tym razem to nie ja.

piątek, 20 lutego 2015

smutna zima

Ostatnie wydarzenia dość skutecznie wyprały ze mnie radość życia. Pobyt ojca w szpitalu, a później ten wypadek, który zelektryzował całą wieś, a fabrykę sparaliżował i to dość dosłownie, wywołały smutne myśli na temat kruchości ludzkiego życia. Rano idziesz zwyczajnie po bułki, a wieczorem nie ma cię już na dobre. Czas, który spędzasz osobno już nigdy nie zostanie nadrobiony. Niewypowiedziane słowa, uśmiechy, niewypite razem herbaty, te wszystkie strasznie banalne gesty, z których składa się całe życie.

niedziela, 15 lutego 2015

kumulacja

Trafiło mi się jak w totku, nie każdego roku jest aż taki wysyp, bo tłusty czwartek jest wędrowny, ale tym razem dołączył do walentynek, imienin i urodzin i sprawił, że przez ponad tydzień pławiłam się w szczęśliwości.
Tym razem zjadłam nieznaną ilość pączków, jakoś tak pomiędzy 5 a 10 i przygarnęłam przy tym milion milionów kalorii, ale nie widzę jakiejś specjalnej zmiany, jestem taka sama gruba, jak przed. Ale narzędzie do tracenia jest już w drodze, więc na wiosnę wyjdę smukła i wiotka, jak ta nimfa. Bardzo czekałam na te pączki, wyjątkowo, a że w sklepie na dole była akurat dostawa tych najlepszych na świecie jeszcze ciepłych, to zakupiłam ich niemało. Okazało się, że mama miała to samo, ale podeszła do sprawy bardziej profesjonalnie i wyczynowo i zrobiła rundkę po sklepach, kupując za każdym razem tylko jeden, ale z innej piekarni. Krótko mówiąc była orgia pączkowa. Jeszcze się oblizuję na samo wspomnienie.

Z prezentów jeden był wyjątkowy, sama go sobie zrobiłam, a w każdym razie miałam współudział. Narty, a już myślałam, że tej zimy rozeschną się w piwnicy nieużywane. Traf sprawił, że nie i gdy stałam na górce w białej mgle, nie widząc ani trasy, ani nawet nielicznych współjeżdżących, którym, jak i nam rozum odebrało,  to poczułam takie wielkie szczęście, że wiedziałam, że ten durny pomysł nie był wcale taki zły:)


.

 Nie było tak źle, na tle drzew wyraźnie widać narciarza


sobota, 14 lutego 2015

Brit Binge Watching


Closer:

- Do you fancy my sandwiches?
- I don't eat fish.
-  Why not?
- Fish piss in the sea.
- So do children.
- I don't eat children either.

p.s.
1. Film b. dobry i przejmująco smutny. Ludzie to sobie potrafią zrobić dobrze w życiu.
2. Chciałabym taką głęboką, pluszową sofę, jaką miał Dan w mieszkaniu.
3. Do obejrzenia zostały jeszcze cztery.

poniedziałek, 9 lutego 2015

NATO na to nic



Piosenka chodzi za mną od miesięcy w kontekście działań Rosji i za nic w świecie nie mogę się uwolnić od myśli o analogii w działaniach Europy do zachowania świata zachodniego w obliczu ataku Hitlera na Polskę we wrześniu 1939 i gdy prof. Brzeziński wskazuje na możliwy scenariusz: "Któregoś dnia Putin zajmie Rygę i Tallin, a my się tylko oburzymy", to nie wydaje mi się on bardzo nieprawdopodobny, bo dobrze znany z historii.

czwartek, 5 lutego 2015

taki prezent

Skończyłam rozdział, ale gdyby nie rozsądek i terminy, to mogłabym się w nim grzebać jeszcze długo, bo każde wertowanie książki dawało kolejne pomysły, a internet mi rzucał do stóp coraz to nowe materiały. No ale skończyłam, wysłałam i od wczorajszego wieczoru zmagam się z kolejnym. Wena się utrzymuje na przyzwoicie wysokim poziomie i gdyby nie te rozmaite dystraktory, jak na przykład praca zawodowa, to byłoby to dość przyjemne zajęcie. Praca zaś mnie wkurza, bo zajmuje czas potrzebny mi teraz do działalności artystyczno - naukowej ;)
Dla zdrowia psychicznego zrobiłam sobie dwudniowe ferie szkoleniowe, przerwane nocna degustacją zagranicznych napojów owocowych, mimo to wróciłam szczęśliwie do domu i prawie próg całowałam z wdzięczności za brak wyrywkowych badań policyjnych na trasie. Dzięki szkoleniom natomiast, prócz sporej ilości wiedzy i materiałów rzeczywiście pożytecznych, stałam się bogatsza o kolejne notesy, długopisy i teczki tekturowe i tym samym moja styczniowa kolekcja wzrosła odpowiednio do 4, 4 i 6 sztuk - się nie zmarnuje, poprzednie zasoby pojechały do dzieci na Ukrainę, ale gdyby tak tę kasę wydać jakoś rozsądniej ...

A dzisiaj cieszę się pięknym słonecznym dniem, chyba pierwszym takim od jesieni, oraz dostępem, jaki dzięki ruskim serwerom, dostałam do wielce mi potrzebnego kawałka książki. Chyba se słowo po słowie przepiszę, bo kopiuj - wklej nie robi, a na naszych i niemieckich tylko jakieś marne fragmenty. Takie dwa prezenty :)
Poza tym, w ramach rozrywki, od jakiegoś tygodnia czy dwóch uprawiam romans internetowy, mając oczywiście w świadomości, że to coś w rodzaju interaktywnego serialu. Coś jakbym sobie co parę dni puściła odcinek doktora Martina, czy czegoś tam i miała wpływ na dialogi - o żadnym spontanicznym wypadzie do knajpy z odtwórcą głównej roli nie ma mowy i nie ma specjalnego znaczenia czy to 300 km czy za kołem polarnym. No ale o dziesiątej w nocy trochę głupio dzwonić do znajomych na plotki, a tu proszę bardzo.

piątek, 30 stycznia 2015

2014 w telefonicznym skrócie

Styczeń się kończy, więc to najwyższa już pora na remanent. Tym razem za pomocą tego, co znalazłam w telefonie, a choć wybór był niewielki, bo robi strasznie parszywe zdjęcia i rzadko go używam do tego celu.

Przez pierwsze pół roku nic się nie działo, bo życie mi zagarnął najświętszy uniwersytet, podróże tam i nazad, pisanie, czytanie i uczenie się rzeczy niekoniecznie pożytecznych. Oddech mi wrócił dopiero po sześciu miesiącach, gdym udała się w podróż wakacyjną przez calutką Europę na sam jej koniec.
U celu, najpierw naszym oczom ukazały się zanurzone w chmurach potężne Pireneje, a potem:

Lokalny sklep ogrodniczy w Roses. Na górze trzej królowie z darami, a na dole? Musze zapytać którejś z moich hiszpańskich koleżanek jakie też zastosowanie mają ci sympatyczni panowie w kapeluszach ;)







W Hiszpanii największe wrażenie zrobiły na mnie dwa przeciwne jej krańce: piękna, megaszeroka plaża w Tarifie i kąpiel w ciepłym oceanie z widokiem na góry afrykańskiego Atlasu - niezwykłe, cudowne  doświadczenie; oraz Bilbao na północy i nocleg na urwisku tuż nad tym samym oceanem w Hondaribii. Te dwa doświadczenia powodują, że moja lista wydarzeń senno-niezwykło-nierzeczywistych wydłużyła się do czterech pozycji.

Ten sam lipiec lecz zgoła inny klimat wilgotnej Wyspy zasiedlonej przez tatuowanych tubylców, a na niej zakupy w obuwniczym:

Potem jeszcze wakacje w domu, takie jak z dzieciństwa z wycieczkami do lasu, na grzyby, śledzenie przez wiewiórkę, która akurat robiła inspekcję na swoich leszczynach, prawdziwe wsiowe dożynki i inne takie cuda. Po kilku latach nasza brzoskwinia wydała wreszcie pierwsze owoce: grube, ciężkie, słodkie i soczyste


Mniejsza bratała się z każdą napotkaną żabą (wytrzeszcz żab stawał się wtedy, nie wiedzieć czemu, bardziej zauważalny),
 


a Większa z fauną słuszniejszych rozmiarów. Koza stała w kozie nie bez powodu, bo puszczona wolno skakała pracownikom po plecach, a dzieciom zjadała plecaki, choć z pozoru taka niewinna, jako ta lelija.


Jedna z wielu wizyt na lotniskach była niezwykła, bo wtedy naocznie przekonałam się w końcu na czym polega względność czasu: o godzinie 17.38 samolot z East Midlands lądujący wg. rozkładu o 17.35 był oczekiwany o godz. 17.30.


Potem przyszedł grudzień, święta i wizyta w Dużym Mieście. Jakaż była radość, gdy okazało się, że nocą spadł śnieg i mieliśmy prawdziwe White Christmas. Na cmentarzu, pomiędzy asesorami, posłami na sejm i doktorami nauk wszelakich rozgorzała bitwa na śnieżki. Mieszkańcy nie protestowali, skąd wniosek, że po śmierci nie traci się poczucia humoru.

 
Po wielomiesięcznej ciepłej jesieni, ostatniego poranka tego roku zima sobie o nas przypomniała i nadrabiając zaległości stuknęła od razu - 18°C


 Rok był niezły, obfitujący w nowe doświadczenia, krzepiący, choć zakończony spalonym stołem kuchennym ;). W telefonie znalazłam też film drogi nagrany przez Mniejszą w czasie podróży samochodem z tekstami dorównującymi tym z "Rejsu", no ale jak ktoś planuje zostać actress, to musi wcześnie zaczynać, nieprawdaż ;)

środa, 28 stycznia 2015

down under

Brat  ma klienta, który część roku spędza na Wyspie, ale znacznie większą w Australii.
W gabinecie obecni obaj panowie i asystentka brata. Toczy się rozmowa mniej więcej w ten deseń:
- Jak wy tam chodzicie, że nie pospadacie? - pyta zupełnie poważnie brat - Przecież mieszkacie do góry nogami.
- Mamy takie specjalne przylepce na podeszwach butów - odpowiada klient tym samym tonem.

Kończą sprawy, żegnają się, klient wychodzi. Asystentce oczy wychodzą z orbit ze zdziwienia - To jest prawda??? - pyta.
Tadaammm.

wtorek, 27 stycznia 2015

rocznica

Rzadko oglądam telewizję, czasem przelecę się po kanałach, zatrzymam na chwilę na czymś ciekawszym i tyle. Internet już dawno prześcignął telewizje w dostarczaniu wiedzy i rozrywki.
Wczoraj też popykałam pilotem, nic nie było, tylko na niemieckim ZDF koncert z okazji oswobodzenia obozu w Oświęcimiu. Dzień przed. Nie zdziwiłam się, bo wojna i poczucie winy chyba ciągle w nich tkwią. Raz Rozemaryja sama zainicjowała rozmowę na ten temat, ogólna wymowa była taka, że my jesteśmy inni, że tamto to historia, żeby pamiętać, ale nie przerzucać odpowiedzialności na kolejne pokolenia. Od tamtej pory słyszałam to jeszcze kilka razy, może tak ich w szkołach uczą, niewątpliwie jednak tkwi.

Dziś w fabryce dzień rozpoczął się od omówienia meczu piłki ręcznej, ale później też rocznicy. Fabryczne rozmowy są specyficzne, z braku czasu stajemy się mistrzami w lakonicznym formułowaniu myśli. Wyraziliśmy je z rana i byliśmy zgodni. To akurat nieczęste, choć raczej unikamy kłótni, bo w razie zrobienia komuś przykrości bywa, że trudno zadośćuczynić gdy czasem nie widujemy się po kilka dni.

W CNN przez cały dzień trwają programy dotyczące rocznicy, wspomnienia tych, którzy przeżyli, pełna relacja z uroczystości w Oświęcimiu, od południa do nocy. To amerykańska telewizja, a tam właśnie znalazło schronienie wielu Żydów szukających po obozowym koszmarze spokoju i w tej amerykańskiej telewizji przez calutki dzień siwowłosi, pomarszczeni staruszkowie opowiadają przerażający historie, dla całego świata. W ZDF znacznie mniej, ale też pełna relacja po południu, a wieczorem jeszcze film. Zaś w polskiej misyjnej telewizji państwowej w tym samym czasie, gdy byli więźniowie przemawiali, słuchali, modlili się i ocierali płynące łzy, gdy przedstawiciele blisko pięćdziesięciu państw zapalali znicze, to w tej misyjnej były reklamy środków na przeczyszczenie i radosne telenowele. Ileż to razy Teleexpress pojawiał się o dziwnych porach, bo przecież trzeba było transmitować mecz, ale rocznica? No bez przesady, przecież społeczeństwo musi się dowiedzieć, co dalej. Pewnie powinnam docenić, że nie było dziś w programie żadnych kabaretów, taki ukłon w stronę ocalałych.
Tylko w tvn24 była relacja i rozmowy, a publicznej wystarczyły wzmianki w dziennikach. Abonament? Już pędzę.

czwartek, 15 stycznia 2015

jeszcze pięć i będzie trzynaście

Wczoraj w nocy obejrzałam "Oczy szeroko otwarte", a poprzedniej "Samotnego mężczyznę". To był zbieg okoliczności, że filmy łączy tematyka homoseksualnego związku, a jeśli dodamy do tego "Brokeback Mountain", to zaskakujące jak pięknie i melancholijnie można opowiedzieć o miłości, tęsknocie i niespełnieniu. To nie jest takie znowu częste.

*
W ciągu dwóch dni, dwie zupełnie sobie obce osoby, znające mnie w absolutnie odmiennych okolicznościach powiedziały mi to samo, co może oznaczać, że mają rację. Nie może być tak, że nie mam czasu, zwłaszcza na przyjemności.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

nawet nie Watson

Miałam wielką ochotę na owoce, a że w tym sklepie zazwyczaj są one takie o, to stanęłam przed potężnym regałem z sokami. Wielki wybór, różne firmy, opakowania i smaki, no to powodziłam przez chwilę palcem z lewa na prawo i z góry w dół (lub odwrotnie) i po długiej walce z tą obfitością, dokonałam w końcu wyboru. Padło na pomarańczowy nektar Tymbarku, który jako jeden z nielicznych na rynku robi przyzwoite soki. SOKI, a to był nektar ... zastanowił mnie już zapach, no to czytam: "zawartość owoców i marchwi min. 53%." Nosz *&^%$#@ ! Marchew w pomarańczach? Dopiero na bocznej ściance, drobnym drukiem jest napisane co to, ale i tak nie do końca wyjaśnione, że to nawet nie stało obok soku.
Nawet w głupim sklepie spożywczym trzeba być sprytnym jak Szerlok Holms i Dźejms Bond razem wzięci.

piątek, 2 stycznia 2015

you're so Lady Gaga

- usłyszałam na przywitanie, bo przed wyjazdem na lotnisko zdążyłam pomalować paznokcie tylko jednej dłoni. 

Rok się skończył, a nowego jakoś nie zauważam, bo cały czas siedzę przy komputerze w mękach twórczych. Z pracą jestem mniej więcej w dupie, bo choć jest tam sporo treści, to ilość mikra i trzeba to wszystko rozwinąć, ubarwić naprzykładami i wyszukanym słownictwem. Swoja drogą, to ciekawe przez ile dni można nie wychodzić z domu i wciąż mieć zapasy bez wcześniejszych większych zakupów. Krakersy świetnie sobie radzą jako baza pod kanapki, a kasze, ryż, makarony i ziemniaki, ubarwione jakimś kawalątkiem mięsa wyciągniętym z głębin zamrażalnika wielkości pudełka na buty, ok, zimowe buty, wystarczają na ohoho.
Końcówka była dość barwna za sprawą tygodniowej wizytacji rodzinnej, a Mniejsza z Większą razem to wybuchowa mieszanka. Nie tłuką się i nie kłócą prawie nigdy, ale śpiewom, okrzykom i durnowatym pomysłom nie ma końca. A każda z osobna to taka grzeczna, dobrze ułożona i spokojna (dość) dziewczynka. W każdym razie sąsiedzi mieli wesoło bez włączania odbiorników ;)
Rządziła dwójka bo:
- wygrałam dwa losy na dwóch różnych loteriach, w tym jedna jest organizowana przez totalizator sportowy, a druga zazwyczaj przez policję. W rezultacie nastąpiło lekkie odchudzenie portfela.
- miałam dwie awarie, których nie było, ale, o ile druga okazała się być udawana jeszcze przed telefonem do fachowca, to pierwszą zaczęłam naprawiać. W trakcie okazało się, że to tylko kabelek, a w efekcie do internetu dostaję się opłotkami. Komputer pyta mnie każdorazowo, czy naprawdę chcę wprowadzić w nim zmiany, a mnie każdorazowo drży ręka, bo taka zmiana może oznaczać wszystko, łącznie z jego umarciem na śmierć. Wszystko zgrałam sobie na memory stick, tak dżast in kejs.

Sposób, w jaki policja zasponsorowała mi tę finansową rozrywkę budzi moje ciepłe myśli oraz potoki słów powszechnie uważanych za nieprzystojne.